Bezkrwawa, żółta wyliczanka. Five Dolls for an August Moon (1970)
Przejdźmy od razu do meritum: stworzony w 1970 roku Five Dolls for an August Moon to film zdecydowanie nieudany. Złożyło się na to wiele niekorzystnych czynników. Bava przyjął ofertę niejako „last minute”, zastępując za kamerą bliżej nieokreślonego francuskiego reżysera. Obraz był już dawno w pre-produkcji, więc siłą rzeczy przyszło mu pracować z zupełnie obcą ekipą. Przyjmując zlecenie zaledwie dwa dni przed rozpoczęciem zdjęć, Bava wytknął producentom miałkość scenariusza i próbował wyegzekwować przynajmniej tydzień na wprowadzenie poprawek. Decydenci jednak odmówili. Widząc, że nikomu nie zależy na tym, by był to dobry film i chcąc uniknąć problemów zażądał – niemal jak Sapkowski – by zapłacono mu z góry.
Od strony fabularnej to dość toporna, niezbyt odkrywcza kalka z Dziesięciu Murzynków (1939) Agathy Christie. Prosty kryminał oddany w ręce Bavy możemy oczywiście automatycznie uznać za giallo, ale z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu film został niemal całkowicie pozbawiony scen brutalnych morderstw, przez co traci na wyrazistości. Dla miłośników kina grozy może być jednak interesujący ze względów faktograficznych. Zadebiutował bowiem na ekranach kin niedługo po wielkim sukcesie Ptaka o kryształowym upierzeniu w reżyserii Dario Argento – w momencie, gdy giallo zmieniało swą estetykę na nowocześniejszą i wchodziło w swój złoty okres. Bava czuł się tym faktem nieco rozgoryczony, gdyż jego filmy w tym nurcie nie odniosły we Włoszech wielkiego sukcesu finansowego. Tymczasem bratnio podobny obraz Argento był dyskutowany i stał się nie lada hitem.
Oczywiście, mimo pewnego kalectwa fabularnego, czuć w tym obrazie rękę mistrza. Najciekawszy w Five Dolls for an August Moon jest fakt, że widać w nim próbę adaptowania nowych trendów: jazzowo-rockowe motywy muzyczne, pulsujący funk, zblazowani, atrakcyjni, modnie ubrani bohaterowie. Atmosfera nie jest jednak tak duszna jak w większości wcześniejszych obrazów Bavy i mimo swoistej elegancji tytuł pozbawiony jest klasycznego, mrocznego stylu, który cechuje większość najlepszych filmów twórcy. Najbliżej poetyką jest mu do pop-artowego kina akcji, mianowicie obrazu Diabolik z 1968 roku, będącego adaptacją komiksu spod znaku fumetti neri. W obrazie tym również występowali piękni i bogaci osadzeni w malowniczych, nowoczesnych wnętrzach, a wszystko ociekało wręcz estetyką pop-artu. Da się tu również odczuć quasi-artystyczne zadęcie charakterystyczne dla ówczesnych, dopiero rodzących się schematów giallo – element rzekomo zaczerpnięty przez Argento z filmów Antonioniego. Jest tu kilka efektownie sfilmowanych scen, na czele z motywem obszernej wanny i wpadających do niej szklanych kulek (najbardziej oniryczna sekwencja), które świadczą o kunszcie reżysera, ale ostatecznie Five Dolls for an August Moon okazał się dla mnie filmem ciężkostrawnym i nudnym. Być może była to dla Bavy forma dekonstrukcji gatunku i gra z oczekiwaniami widza. Jeśli wypełnione serią brutalnych zabójstw Sześć kobiet dla zabójcy (1964) uznamy za film definiujący cechy giallo, to Five Dolls…, pozbawiony niemal całkowicie krwawych scen, musimy określić jako anty-giallo, czy (jak kto woli) – zwykły kryminał.
Nie można mu jednak odmówić jednego: od strony plastycznej jest całkiem ładnym filmem, do bólu wystylizowanym oraz, o czym wspomniałem, tak jak Diabolik doszczętnie pop-artowym. Nowoczesna willa osadzona na plaży (w rzeczywistości umiejscowienie jej to efekt specjalny, stary trik towarzyszący kinu Bavy nie po raz pierwszy) jest miejscem, które wygląda na celuloidzie bardzo efektownie. Jeśli za coś można jeszcze chwalić reżysera, to za świetne wykorzystanie swojego warsztatu operatorskiego, mistrzowskie szybkie zoomy i quasi-teledyskowe sceny. Zrozumienie i wykorzystanie narracyjnych i efektownych cech języka filmu. To dzięki niemu miło ogląda się te wszystkie ładne, młode panie zmysłowo ukazane na ekranie. Warto też zauważyć, że Five Dolls for an August Moon jest jedynym filmem, w którym przyszło Bavie współpracować z piękną i niekwestionowaną królową giallo: Edwige Fenech. To jej ciało wraz z pop-artowym talentem reżysera i dalece posuniętą stylizacją są głównymi atutami tej produkcji i to za nie film jest dziś pamiętany. Oczywiście uroda Edwige jest jednak zaletą samą w sobie i nawet mniej utalentowany operator uzyskałby pożądany przez mężczyzn efekt.
Można też domniemywać, że film ten stanowił pewnego rodzaju grę z Argento i Antonionim – wszak Powiększenie (1966) również jest quasi-thrillerem pozbawionym scen zabójstw. Osobiście mam wrażenie, że pierwszy raz robienie filmu „w stylu innego filmu” posłużyło Bavie do swoistej trawestacji, do pewnego przedrzeźniania się z młodszymi kolegami, tworzącymi w obrębie nurtu, który przecież on sam wykreował. Po latach Bava otwarcie przyznawał, że to najgorsza pozycja w jego filmografii.
Wyznawca etosu nerd is the new gangsta. Kolekcjoner i krytyk komiksowy. Po godzinach miłośnik europejskiego kina gatunku ze wskazaniem na włoski i brytyjski horror. Spiritus movens bloga Rękopis znaleziony w Arkham. Ostatni człowiek na Ziemi.