Cité Obscure: Dzikie żądze (1998)

Na starcie wita nas „podróż przez ewolucję”: obserwujemy bagna Florydy, z których wyłania się krokodyli łeb. Krainę gadów opuszczamy stopniowo, najpierw przez pełne identycznych parceli i równo przystrzyżonych trawników przedmieścia, przez usiane drapaczami chmur śródmieście Miami, aż po dzielnicę bogaczy. Jak jasno sugeruje reżyser, snobistyczne enklawy to na równi siedlisko gadów, tylko że w ludzkiej skórze. To tutaj, w sielskim Blue Bay, będziemy świadkami historii niejakiego Sama Lombardo (Matt Dillon), licealnego pedagoga, kobieciarza i utrzymanka bogatych wdów z aspiracjami do dołączenia do wyższych sfer. Dorobkiewiczowski sen pryśnie w mgnieniu oka, gdy Sam zostanie oskarżony o gwałt przez jedną ze swoich uczennic, Kelly Van Ryan (Denise Richards).

Kelly jest córką Sandry Van Ryan (Theresa Russell), jednej z najbardziej prominentnych osób z Blue Bay, która trzyma w kieszeni całą lokalną policję i prokuraturę. Sandra jeszcze niedawno była kochanką Lombardo, co dodaje już i tak skomplikowanej sprawie pikanterii. Emocje dodatkowo podgrzeje kolejne oskarżenie, tym razem ze strony Suzie Toller (Neve Campbell), sieroty żyjącej „po złej stronie torów”, klasycznego okazu „białego śmiecia”. Podwójne pomówienie skutkuje zwolnieniem Sama z pracy i licznymi szykanami w środowisku, choć wiele wskazuje na to, że przystojny nauczyciel może być niewinny…

John McNaughton debiutował w prawdziwie chuligańskim stylu, jako twórca obskurnego, pełnego brudu Henry: portret seryjnego zabójcy (1986). Potem spuścił znacząco z tonu, realizując m.in. docenioną przez krytyków komedię Dziewczyna gangstera (1993), która stanowiła wyraźny zwrot w kierunku mainstreamu. Następnym krokiem mogły być albo blockbusterowe hity albo zsyłka do telewizji. Broniąc się przed tym ostatnim, McNaughton zaczął rozglądać się za potencjalnym sukcesem, czymś co jednocześnie dotarłoby do szerszej widowni, jak i pozwoliło wyraźnie odciąć się od „szklanego ekranu”, który przyciągał go z coraz większą siłą. W ten sposób natrafił na scenariusz autorstwa Stephena Petersa (wcześniej maczał palce m.in. w The Park is Mine [1985] z Tommy’m Lee Jonesem w roli weterana z Wietnamu rozpętującego prywatną wojnę na terenie Central Parku), który reżyser określił mianem „przegiętego” i mocno osadzonego w tradycji tanich powieści pulpowych. To mogło zadziałać idealnie, ale mogło też przynieść spektakularną porażkę.

Wyszło lepiej niż dobrze: McNaughton przyrządził przesiąknięty na zmianę bagnistą atmosferą i blichtrem wyższych sfer neo-noirowy thriller erotyczny, w którym po godzinnym zawiązaniu akcji następuje prawdziwa lawina zwrotów akcji. Ich nagromadzenie z czasem zaczyna ocierać się o absurd, gdy scenariusz wykonuje kolejne nieprawdopodobne fikołki. Cel zostaje jednak osiągnięty: Dzikie żądze nie oferują chwili wytchnienia i można o nich powiedzieć niemal wszystko, ale nie to, że są nudne. To cyniczna wizja cynicznego świata uprzywilejowanych białasów ze strzeżonych podmiejskich posiadłości, które większość widzów na co dzień kojarzy z mydlanymi operami. Twórca podchwytuje zresztą tą stylistykę, w pierwszej połowie racząc nas sensacyjnym miksem przepychu i przerysowanych wątków romansowych. Dodaje do mieszanki seks i przemoc, po czym całkowicie puszcza wodze fantazji.

Skoro zaś o seksie mowa: choć rzecz nie idzie aż tak mocno w rejony śmiałej (jak na hollywoodzkie standardy) erotyki spod znaku Nagiego instynktu (1992) i jego rozlicznych epigonów z pierwszej połowy lat 90., to i tak ma do zaoferowania dwie odpowiednio zapadające w pamięć sceny miłosne, jedną z męsko-damskim trójkątem, drugą lesbijską. W obu przypadkach główny wabik stanowi krągły biust Denise Richards, jako że jej ekranowa partnerka, jadąca wówczas na fali popularności Krzyku (1996) Neve Campbell, okazała się zanadto wstydliwa do rozbieranek. Te dwie sekwencje wystarczyły jednak, by przypiąć Dzikim żądzom etykietkę widowiska niemoralnego i pławiącego się w grzesznych przyjemnościach (w amerykańskich kinach konieczne były zresztą drobne cięcia, by uzyskać „R-kę”, wycięte fragmenty zostały później przywrócone w niektórych wydaniach DVD i Blu-Ray w edycji „unrated”).

Prawdziwym kluczem do sukcesu okazał się jednak w tym przypadku trafiony casting. Pierwszy na pokład wskoczył Kevin Bacon, któremu zaoferowano rolę skorumpowanego gliny sierżanta Raya Duquette’a oraz posadę producenta wykonawczego. W ślad za nim pojawiły się kolejne nazwiska: twardziel o ciosanej w kamieniu gębie przystojniaka Matt Dillon, Bill Murray jako szemrany adwokat, rozsławiona udziałem w Żołnierzach kosmosu (1997) Richards, znana z występów u Nicolasa Roega weteranka Theresa Russell i wspomniana już Campbell. Udało się zatem zebrać barwną, wyrazistą obsadę złożoną zarówno ze starszego pokolenia, jak i wschodzących gwiazd, a jak wiadomo w przypadku potencjalnego hitu nic tak nie działa na widownię jak „gorące” nazwiska. Co najważniejsze jednak, sprawdzeni „wyjadacze” dali z siebie dokładnie to, czego należało po nich oczekiwać: Dillon to dwulicowy lowelas o topornym wdzięku, Bacon jest jak zwykle niezawodny, gdy przychodzi do wcielania się w skurwieli, a Murray odpowiada za czynnik komediowy.

Przyznam szczerze, że z reguły nie przepadam za „przekombinowanymi” filmami, takimi, w których najważniejsze są zaskakujące twisty, którym twórcy podporządkowują całą logikę historii – z reguły nie wychodzi to opowieści na dobre, a termin przydatności takiej produkcji jest na ogół dość krótki (vide: niemal wszystkie dokonania Shyamalana czy dzieła pokroju Tożsamości [2003], gdzie po pierwszym seansie nie ma większych przesłanek do powtórki). Pomimo jednak całej absurdalności scenariusza Dzikich żądz (zauważmy, że fabuła jest tu na tyle zagmatwana, że potrzebne było umieszczenie dodatkowych scen w trakcie napisów końcowych, które rozjaśniłyby jej meandry), nie mogę wyzbyć się sympatii względem omawianej pozycji. Film McNaughtona to prawdopodobnie ostatni hollywoodzki film wykorzystujący noirową estetykę, który spełnia podstawowe założenia nurtu, bez niepotrzebnych łamańców stylistycznych i upartego puszczania oka do widza: to opowieść o podłych, chciwych wilko-ludziach (tudzież – jak we wstępie, zgodnie z intencją reżysera – gadach), pośród których wciąż panuje odwieczne prawo dżungli: wygrywa silniejszy. I zgarnia całą pulę: panienki, grubą kasę i życie w luksusach. Nie szukając daleko: ostatni wielki twórca czarnego kina, John Dahl, powinien pochwalać.

Wydanie blu-ray:

Arrow Video, UK, Region B

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *