Czerwone pręgi na celuloidzie. Bicz i ciało (1963)

1963 rok był dla twórczości Bavy znakomitym okresem, w którym zrealizował aż trzy filmy grozy. Wspominając dziś o jego gotyckich horrorach, najczęściej wymienia się Maskę szatana i Trzy oblicza strachu. Niesłusznie, bo Bava ma na swoim koncie kilka (moim zdaniem) lepszych obrazów w tej konwencji. Jednym z nich jest Bicz i ciało. Głównym powodem niedocenienia tego filmu jest fakt, że pierwotnie był on kierowany tylko na rynek włoski i nie zakładano jego pojawienia się w krajach anglojęzycznych (ostatecznie dystrybuowano go w Stanach w znacznie uszczuplonej wersji). W założeniu producentów, którzy zainicjowali ten projekt, miał on za zadanie udawać amerykańską bądź brytyjską produkcję zdolną przyciągnąć do kin szerszą widownię. Prawdopodobnie z góry zakładali też, że film byłby poza Italią wyśmiany i – podobnie jak spaghetti westerny automatycznie skreślony przez amerykańską krytykę.

Za punkt wyjściowy producenci obrali Studnię i wahadło, która odniosła wielki sukces finansowy. Paradoksalnie, kasowy film Rogera Cormana był produkcją bardzo dużo kradnącą z debiutu Bavy. Nic więc dziwnego, że ktoś wpadł na pomysł, by właśnie to on przejął pieczę nad stworzeniem takiego filmu. Mimo iż zatrudniono największego tuza włoskiej grozy, producenci postanowili nie rezygnować ze swojego fortelu, który miał im zapewnić dobrą frekwencję w kinach. Stylizację rozwinięto do tego stopnia, że na całej ekipie wymuszono obranie anglosaskich pseudonimów, a obsadę skompletowano głównie z zagranicznych aktorów. Odtwórcą jednej z głównych ról została gwiazda Hammer Film Production, czyli Christopher Lee. Aktor początkowo odmawiał przyjęcia zlecenia twierdząc, że jest zajęty, ale szybko zmienił zdanie, gdy dowiedział się, kto będzie reżyserem. Dobrze pamiętał bowiem, jak znakomicie pracowało mu się na planie Hercules in the Haunted World. Oglądając Bicz i ciało, miałem też wrażenie, że Bava dla niepoznaki nieco zgasił rozbuchaną barokowość swoich kolorów i pohamował własne operatorskie szarże.

Do stworzenia scenariusza zatrudniono młodego, ale wówczas już uznanego scenarzystę – Ernesto Gastaldiego, który miał już na koncie kilka sukcesów na polu kina grozy. Napisał, między innymi, na wielu poziomach podobny film – The Horrible Dr. Hichcock – wyreżyserowany przez Riccardo Fredę. Christopher Lee wspominał po latach, że niewiele zrozumiał z otrzymanego przed zdjęciami skryptu. Trudno w to uwierzyć. Bava miał często problemy ze scenariuszami, ale tym razem był z niego zadowolony i nie zmieniał w nim praktycznie żadnych scen, prócz tych, które zawierały ujęcia trickowe – miał o nich wszak większe pojęcie niż Gastaldi. Podporządkowanie się scenariuszowi zdecydowanie wyszło filmowi na dobre, bo to jeden z niewielu obrazów Bavy, w których treść dorównuje warstwie wizualnej. Jak wspomniałem, w założeniu miał to być film mocno nawiązujący do Studni i wahadła Cormana, ale ostatecznie jest on sadystyczną, pięknie sfilmowaną love story w duchu Wichrowych Wzgórz. Eksperymentalną i nowatorską, ale nie silącą się na awangardowość. Dziełem surrealistycznym i onirycznym, ale nie pretensjonalnym i bełkotliwym. Widać tu również dużą ewolucję warsztatu reżyserskiego Włocha. W Masce szatana Bava potraktował aktorów i grane przez nich postacie jak rekwizyty, które ustawiał w kadrze, tu udało mu się wyciągnąć z nich prawdziwe emocje.

Mimo istotności wydarzeń z przeszłości dla fabuły, w ekspozycji reżyser zrezygnował z retrospekcji, co sprawiło, że historia jest dużo bardziej klarowna niż w Masce szatana. O niechlubnych wydarzeniach z przeszłości dowiadujemy się z rozmów, które prowadzą bohaterowie. Młody arystokrata Kurt Menliff powraca do majątku ojca. Syn marnotrawny nie jest mile widziany, gdyż mimo zaręczyn z piękną Nevenką (w tej roli Daliah Lavi) wdał się w romans ze służącą, którą (jak twierdzą domownicy) przez swoją lekkomyślność doprowadził do samobójstwa. Zhańbiona Nevenka od tamtego czasu mieszkała w zamku Menliffów, jednak w końcu udało się znaleźć dla niej męża. Intencje Kurta stają się jasne – powraca, bo jego dawna narzeczona zaręczyła się ponownie. Pewnego dnia, gdy Nevenka udaje się na przejażdżkę konną, Kurt podąża za nią i katuje do nieprzytomności.

Gdyby ograniczyć opis tylko do tego zdania, owa scena mogłaby się wydawać po prostu bestialska, ale to właśnie w niej okazuje się, że namiętność łącząca agresora z byłą narzeczoną nie wygasła. Co więcej, ma ona silnie sadomasochistyczny podtekst. W czasie gdy Kurt biczuje nagie plecy Nevenki, ta obscenicznie jęczy z rozkoszy. Wszystko rozgrywa się w pięknej, nadmorskiej scenerii, a dwuznaczność sceny jest dodatkowo spotęgowana tym, że wzbogacono ją ckliwą muzyką jakby żywcem wyjętą z Love Story. Mówiąc wprost: Bava ukazał kaźń jako romantyczną scenę miłosną.

Wprowadzając do filmu element paranormalny reżyser posunął się do kolejnej manipulacji elementami gotyckiego romansu. Krótko po scenie brutalnych miłosnych uniesień jedno z kochanków zostaje zamordowane. Romantyczny mit mówi, że miłość jest wieczna, dlaczego więc relacja sadomasochistyczna nie miałaby również taka być? Uczucie bohaterów zdaje się być silniejsze niż śmierć, bo nocą Kurt przychodzi do Nevenki i na swój ulubiony sposób pokazuje jej, jak bardzo ją kocha. To już nie tylko sadomasochizm, ale i nekrofilia. Pisząc o Masce szatana, wspomniałem, że motyw łączący seks i śmierć jest obecny się w niemal w całej horrorowej twórczości Włocha. Zazwyczaj jest to metafora, czasem nie do końca czytelna, ale w tym przypadku Bava poruszył to tabu dosłownie. Wiele bym dał, by zobaczyć miny ówczesnych cenzorów w czasie seansu tego filmu.

Wisienką na torcie jest otwarte zakończenie pozwalające widzowi dokonać własnej interpretacji, co czyni Bicz i ciało obrazem jeszcze bardziej intrygującym i wymykającym się jednoznacznej klasyfikacji gatunkowej. To od nas będzie bowiem zależało, czy odbierzemy go jako klasyczny gotycki horror, czy jako fantasmagoryczny thriller kostiumowy.

W momencie premiery (grubo ponad pół wieku temu!) film ten musiał robić piorunujące wrażenie, bo do dziś pozostaje dziełem niekonwencjonalnym i nowatorskim. Nawet w kinie powstałym po 2000 roku nie przypominam sobie tak przedstawionych relacji sadomasochistycznych. Na pewno ich echa znajdziemy u współczesnych uczniów Bavy; jednak u Cronenberga i Lyncha takie związki są mroczne, nadbudowane warstwą psychologiczną, a u Tarantino (mu chyba jest najbliżej, bo ewidentnie nawiązuje do Bicza i ciała w Kill Billu, bardzo podobnie przedstawiając relacje Kido/Bill) miały zdecydowanie mniej seksualny wydźwięk. Natomiast u Bavy – mimo tego, że nie brak tu poczucia winy u ofiary – proporcje między love story, erotyką i przemocą zdają się równe, a do tego nieusprawiedliwione psychologią i pretensjonalnym freudyzmem. Mimo dużej dozy komiksowości i kiczu zależność między parą sadomasochistycznych kochanków jest relacją stricte erotyczną, a nie groteskowym, obrzydliwym gore czy przeintelektualizowaną karykaturą. Dzięki temu i dla widza staje się erotycznym przeżyciem a nie traumą.

W mojej osobistej opinii Bicz i ciało jest najlepszym, najdoskonalszym filmem Bavy, szczególnie jeśli mowa o warstwie fabularnej i znakomitym aktorstwie. Takim, który możemy pokazywać laikom zaczynającym przygodę z jego kinem. Ludziom zaznajomionym już trochę ze starym horrorem amerykańskim i brytyjskim, którzy odnajdą się dobrze w tej gotyckiej, quasi-anglosaskiej stylistyce i nie zostaną przytłoczeni rozbuchaną (acz i tu w jakiś sposób oczywiście obecną) poetyką snu. Jeśli mam być jednak szczery, to nie jest dla mnie zdecydowanie filmem najfajniejszym. Ale to już zupełnie inna historia…

Wydania Blu-ray:

Odeon , UK, Region Free

Kino Lorber, US, Region A

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *