Krew i biel. Hatchet for the Honeymoon (1970)

Hatchet for the Honeymoon to dość niedoceniana i zapomniana przez widzów proto-slasherowa perełka (zaledwie cztery tysiące głosów na IMBD i niespełna trzysta na Filmwebie). Przewrotne giallo, kradnące sporo z dziesięć lat starszej Psychozy, ale nie do końca odtwórcze, a do tego dość wpływowe. Przewrotne, bo nie do końca pozwalało się sklasyfikować gatunkowo. Wpływowe, bo tak jak w przypadku wielu innych filmów Bavy, możemy odnaleźć jego echa czy dosłowne cytaty w dziełach młodszych filmowców. 

Głównym bohaterem jest John Harrington – przystojny, młody bogacz, właściciel domu mody specjalizującego się w sukniach ślubnych i ogólnie weselnym anturażu. Jak sam stwierdza w pierwszych minutach filmu, jest psychopatą, kompletnym szaleńcem, zabijającym młode, piękne dzierlatki chwilę przed ślubem. Najwyraźniej tylko wtedy jest w stanie osiągnąć seksualną satysfakcję. Fetysz ten, jak dowiadujemy się z fabuły, spowodowany jest tragicznym zdarzeniem, gdy jako dzieciak widział morderstwo swojej matki w dniu jej ślubu z nowym mężczyzną, który miał zastąpić mu ojca.

Mimo iż korzeni tego filmu możemy dopatrywać się w Psychozie Alfreda Hitchcocka, bo na jakimś poziomie to również podróż w głąb psychiki seryjnego mordercy, którego odważnie uczyniono głównym bohaterem i narratorem historii, to trzeba zauważyć, że to jednak mocno popowy, rozrywkowy film. Nie sili się na bycie drobiazgowym studium szaleństwa. Pierwsze skrzypce gra tu znów stylizacja, nieco cukierkowa, odmienna od gotyckich straszydeł Bavy, przynależna bardziej nowoczesnej poetyce giallo. Podobnie jak w Blood and Black Lace, niemym światkiem morderstw jest dom mody, w którym pod blichtrem zalęgła się dekadencja. Posiadłość służy bohaterowi zarówno jako dom jak i miejsce pracy, ale też jako pułapka na ofiary. Pomieszczenia wypełnione manekinami w strojach weselnych są jednak bardziej dziwne i niepokojące niż przywołujące atmosferę grozy wnętrza gotyckich zamczysk.

Tym razem personifikacją zepsucia moralnego konsumpcyjnego społeczeństwa jest bogaty dandys. Co ciekawe na tym poziomie to postać bratnia Patrickowi Bateman’owi, brawurowo zagranemu przez Christiana Bale’a w American Psycho (2000). Nie czytałem książki, na podstawie której nakręcono ten slasherowy klasyk, ale ów filmowy zwyrol odbija się w obrazie Bavy jak w lustrze. Podobny jest też sposób prowadzenia historii, no i oczywisty fakt, że bohaterami obu są psychole zabijający młode kobiety. Oba filmy zaczynają się też od bardzo podobnego wewnętrznego monologu głównego bohatera, zdeprawowanego i szalonego. Nie może nam umknąć też fakt, że w pewnym momencie, podczas randki w miejscy publicznym, postać z obrazu Włocha, zapytana o to czy nie wie, co stało się z jedną z jej ofiar, przyznaje się towarzyszącej mu dziewczynie, niby żartem, do zabicia jej, zgwałcenia i spalenia jej zwłok w swoim piecu w szklarni. Podobną scenę, rozgrywająca się również w zatłoczonym klubie, mamy w American Psycho, gdzie poznana w tym przybytku modelka zadaje Batemanowi pytanie o to, czym się zajmuje. „Morderstwami i egzekucjami” odpowiada z uśmiechem bohater, nie budząc przy tym jej jakichkolwiek podejrzeń, co zaowocuje dla jego ofiary bardzo niekorzystnym zwrotem wypadków. Jej głowa skończy bowiem jako trofeum w lodówce zwyrodnialca.  

Być może zimny główny bohater, beznamiętnie grany przez Stephena Forsytha, nie jest tak dobrze wykreowany jak karykaturalna postać odtwarzana przez Bale’a, ale to zapadająca w pamięć rola. Podobno sam aktor na planie miał pretensje do Bavy o brak wskazówek, być może wyszło z niego na ekranie drewno, ale reżyser zapewnił go, że ten świetnie wywiązuje się ze swoich powinności. To trochę typowe dla genialnego Włocha – swoich aktorów traktował jak manekiny i skupiał się głównie na warstwie wizualnej. Niemniej również w tym samym filmie inny, całkiem niezły popis aktorstwa kradnie show głównemu bohaterowi. Za ten niecodzienny występ odpowiedzialna jest dziś już słabo pamiętana, a będąca niegdyś sensacją, Laura Betti – ówczesna muza Pasoliniego, która podobno sama wprosiła się na plan Bavy, gdyż marzyła by zagrać właśnie u tego reżysera. Przyszło jej odtwarzać główną rolę kobiecą, zaniedbywaną i pozornie równie zimną co jej mąż żonę naszego zdeprawowanego bohatera. Jak dowiadujemy się z dialogów, którymi w gniewie przerzucają się postacie Bavy, to ona uratowała przed upadkiem modowe imperium męża i przyczyniła się do jego bogactwa. Postać grana przez Forsytha nie ma wyjścia, jeśli chce się realizować jako pełnoetatowy psychol, musi pozbyć się małżonki patrzącej mu na ręce. Biedak nie wie jednak, że nie tak łatwo będzie mu się uwolnić od tej hetery o lodowatym, przeszywającym spojrzeniu. Po pozornym pozbyciu się problemu jego małżonka bowiem wraca i jako duch, czy może halucynacja jego chorego umysłu, będzie mu towarzyszyć na każdym kroku, przeszkadzając w kolejnych zdobyczach. To ten motyw i ta rola czynią z tego dzieła film przewrotny. Widz bowiem nie wie (tak jak w przypadku filmu Bicz i ciało) czy ma do czynienia z inteligentnie rozegraną opowieścią o duchach, czy z thrillerem psychologicznym – mindfuckiem, w którym bohater powoli traci rozum.

Strona plastyczna, jak zwykle u Bavy, jest olśniewająca. Za kamerą stanął sam mistrz, by sportretować cały ten iście popartowy blichtr i przepych życia bogatego psychola. Ruchy kamery i ujęcia trikowe (jak np. świetnie wykorzystana zabawkowa kolejka w drugiej scenie filmu, która sprawia pozory prawdziwego pociągu) zaliczam do jednych z moich ulubionych w karierze Włocha i przyznam szczerze, że powtarzanie tego obrazu i uważne śledzenie poczynań i szaleństw artystycznych reżysera było bardzo satysfakcjonujące. Sceny kręcono nie tylko w lokacjach nieopodal Rzymu, ale też w Hiszpanii. Cześć (ze względu na oszczędności nagrane z dublerem zastępującym głównego aktora) dokręcono również w Paryżu. Chwaląc kunszt i pomysłowość reżysera, warto dodać też, że Bava w cudowny sposób użył autocytatu, ukazując w scenie zabójstwa telewizor, na którym leci Wurdulak – jeden z segmentów jego znakomitego filmu Trzy oblicza strachu. W ten sposób sam Boris Karloff robi niespodziewane cameo w Hatchet for the Honeymoon.

Krytycy i biografowie reżysera zwracają uwagę na bardzo osobisty charakter tego obrazu dla Bavy, który to zazwyczaj stronił od wywlekania takich rzeczy na ekran. Twierdzą, że autor, podobnie jak bohater, tkwił w nieszczęśliwym małżeństwie i nie umiał się z niego wyplątać. To ciekawe, szczególnie jeśli rozpatrzymy ten film nie jako horror czy thriller, ale jako dość zabawną, groteskową opowieść o meandrach nieszczęśliwych związków, z których nie tak łatwo było się w tamtych czasach niemłodemu Włochowi uwolnić. Humor nie był też zazwyczaj (bo Bava ma oczywiście na koncie również komedie) główną częścią składową jego kina, ale (jak wspominają jego współpracownicy) sam Bava był człowiekiem niezwykle zabawnym, co akurat świetnie przekłada się na charakter Hatchet for the Honeymoon.   

Mimo iż film doczekał się już kilku edycji Blu-ray, to raczej nie jest wymieniany jednym tchem wraz z innymi klasykami giallo, takimi jak najlepsze obrazy Argento, Sergio Martino, czy inne, żółte dzieła z dorobku samego Bavy. Wielka szkoda, bo to film oryginalny, inteligentny, ale też zabawny, stworzony z dystansem, będący w rezultacie nieco zgrywą z żółtego nurtu. Owszem to tani horrorowy projekt, ale projekt ambitny, stworzony przez mistrza gatunku i to bardzo dziwne, że nie jest dziś totalnym klasykiem.

Wydania Blu-ray

Redemption ,USA, Region A

88 Films, UK, Region Free

Cinema Cult, Aus, Region B

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *