Ostatnia orgia Borgiów. Recenzja „In the Highest of Skies” (1977)

Grupa pielgrzymów zmierza na spotkanie Ojca Świętego. Są wśród nich zarówno przedstawiciele duchowieństwa, jak i zwyczajni obywatele, rozemocjonowani perspektywą spotkania w cztery oczy z głową Kościoła. Niosą dla niego podarunki, na ustach ich modlitwa. W momencie jednak, gdy zostaną uwięzieni w nowoczesnej windzie na terenie Watykanu, na jaw wyjdą najgorsze instynkty…

In the Highest of Skies to doprawdy intrygujące kuriozum. Stojący za kamerą Silvano Agosti to doświadczony dokumentalista i montażysta, który okazjonalnie próbował swych sił w fabułach. Ze świecą szukać jednak w jego dorobku jakże miłego naszym sercom kina gatunków – większość okazów to poważne dramaty społeczne dla lewicowych intelektualistów. Omawiana tutaj pozycja surrealistycznym punktem wyjścia zahacza o bunuelowskie pomysły, by z czasem przejść do upiornej celebracji ludzkiego upodlenia. Gdyby bowiem spróbować w dwóch słowach opisać In the Highest, to można by powiedzieć, że mamy do czynienia z… „Salò w windzie”.

Owszem, nie przesłyszeliście się. Agosti z premedytacją wrzuca garstkę osób w sytuację ekstremalną (o ile za takową można uznać bycie uwięzionym w windzie) i odziera je z cywilizacyjnych oków. Lubieżny Dominikanin szybko zaczyna łypać okiem na nastoletnią dziewczynkę i lada moment gwałci ją na oczach jej rodziców. Inny pasażer dostaje w łeb i pada trupem. Uwięzieni zaczynają dzielić się na grupy: konserwatyści, katolicy, komuniści. A gdy kończy się pożywienie – zaczynają zjadać siebie nawzajem. Jest w tym szaleństwie rzecz jasna konkretny zamysł, gdyż nie ulega wątpliwości, iż twórca nie traktuje swego dzieła ze śmiertelną powagą, uciekając raczej w stronę alegorii. Jeśli jednak nawet parabola, to smoliście czarna i z wyraźnym odchyłem w stronę eksploatacji. Wprawdzie najbardziej szokujące elementy historii, jak choćby kanibalizm, nie znajdują tutaj ekstremalnego wyrazu i większość szokujących momentów rozgrywa się poza kadrem, jednak aura zdegenerowania, jaka bije od tego filmu jest ciężka do przecenienia.

Można więc potraktować całość jako gorzką satyrę, przepełnioną wisielczym humorem, jako metaforę stosunków ludzkich, ale także całkiem dosłownie – jako orgię ciał unurzanych w ekskrementach. Obsrane (dosłownie) oblicza więźniów luksusowej, przypominającej wnętrze statku kosmicznego windy nie przypominają już istot ludzkich, ich jedynym celem jest przetrwanie: zdobywanie pokarmu i kopulacja. Zmarły na dwa lata przed premierą tego dzieła Pasolini z pewnością radośnie przyklasnąłby Agostiemu w jego celebracji upadku i zepsucia bohaterów i rozkochał się w ekstatycznej formie, w jakiej prezentowana jest brzydota tego mikro-świata.

Podobnież ciężko nie docenić bluźnierczej postawy Włocha, który pod samym nosem papieża rozpętuje istne bachanalia z udziałem całego przekroju warstw społecznych. Boskie czy nie, wszystkie drogie dzieci jesteście przede wszystkim zwierzętami. W finale reżyser potwierdza, może nawet w nadto nachalny sposób, symboliczny wymiar tej przypowieści, niejako sam przerażony tym, w jak nihilistyczne rejony się zapędził. To, co odbywa się wcześniej jest jednak niczym alternatywne podsumowanie dziejów Wiecznego Miasta, tętniącego chucią, zbrodnią i występkiem. To właśnie jeden z tych momentów, gdy tzw. poważne, artystyczne kino strącone zostaje do kloaki, by tam objawić – niczym bezwolni goście z windy – swe prawdziwe oblicze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *