Take It Out in Trade (1970)
Ed Wood dokonał swego żywota jako spłukany alkoholik, w dodatku – na sam koniec – bezdomny. Ostatnie lata życia spędził, kręcąc krótkie filmy pornograficzne, tzw. loopy, co ledwie pozwalało mu związać koniec z końcem. Zmarł na zawał serca w piwnicy domu swojego znajomego, który tymczasowo udzielał mu schronienia. Stary dziwak i pijus, który lubił przebierać się w damskie ciuchy i o którym ciężko byłoby nawet powiedzieć, że swoje najlepsze lata miał za sobą, bo przecież… nigdy tak naprawdę nie zyskał rozgłosu. Prawdziwa sława i – poniekąd – uznanie, przyszły dopiero po śmierci, kiedy to do twórcy Planu 9 z kosmosu (1959) przylgnęła etykietka „najgorszego reżysera świata”. Mit utrwalił głośny film biograficzny Tima Burtona z 1994, w którym przedstawiony został najbardziej znany widowni okres w życiu reżysera, przypadający na lata 50. Nieoczekiwanie, to co „złe” okazało się być niezwykle powabne i interesujące dla szerokich rzesz, a wykpiwane dotąd, kręcone za grosze produkcje z pogranicza science-fiction i horroru stały się atrakcją filmowych maratonów i zyskały kultowy status.
Rzadziej wspomina się właśnie o późnych latach Wooda, kiedy ten robił, co mógł, aby utrzymywać się z kręcenia, co pchnęło go w objęcia pornobiznesu. Jednym z ostatnich „regularnych” projektów twórcy była komedia erotyczna Take It Out in Trade. Obraz powstał w 1970 roku, po dziesięcioletniej przerwie od poprzedniego dzieła Eda, kryminalnego exploitation The Sinister Urge. Przez lata film był uważany za bezpowrotnie zaginiony, dzięki czemu obrósł legendą i dla wielu entuzjastów celuloidowego śmiecia stał się czymś w rodzaju Świętego Graala złego kina. W latach 90. odnalezione zostały trzy rolki z pozbawionymi dźwięku odrzutami z planu, wydane potem przez Something Weird Video na kasecie VHS pod tytułem Take It Out in Trade: The Outtakes (1995). Wreszcie, po czterech dekadach, kompletna kopia została odnaleziona w zbiorach prywatnego kolekcjonera, co pozwoliło na udostępnienie jej szerokiej publiczności. Pierwszy pokaz odbył się w 2017 roku w Austin w Teksasie na Fantastic Fest. W rok później, odświeżony cyfrowo film w jakości 2K, został wydany wspólnym sumptem przez AGFA i SWV na Blu-Rayu. Niżej podpisany, jako maniak wszystkiego, co „rzadkie” i „niepowtarzalne”, rzecz jasna z miejsca napalił się na tę oto ewentualność i czym prędzej zaopatrzył się w kopię do domowych zbiorów. Jak więc prezentuje się ów „Święty Graal”?
Na pewno należy zaznaczyć, że rzecz nie ma wiele wspólnego ze sztandarowymi dokonaniami Wooda. Akcja pozbawiona jest jakichkolwiek elementów grozy (no, może poza pojawiającymi się tu i ówdzie piorunami za oknem) i skupia się głównie na radosnych igraszkach cielesnych z udziałem szeregu roznegliżowanych pań. Jest pikantnie, ale też – przynajmniej jak na dzisiejsze standardy – zgoła niewinnie. Fabuła zasadza się na prostym koncepcie: oto zmartwieni rodzice wynajmują prywatnego detektywa, aby ten odnalazł ich zaginioną córkę i odstawił ją do domu. Prywaciarz – powoli, bo powoli, ale jednak – zabiera się do dzieła, w trakcie swego śledztwa co rusz natykając się na ponętne niewiasty w niekompletnym odzieniu (lub bez niego). Zgubę znajduje w końcu w burdelu, jako jedną z pracownic, bardzo zresztą ukontentowaną ze swej pracy. I to tyle: zwrotów akcji praktycznie ni ma, bo i sama historia uboga. Prawdziwie „porażający” twist dostajemy dopiero na sam koniec, co stanowi jednocześnie kluczowy żart.
Zawiedzeni będą z pewnością ci, którzy oczekują nieznanej perły „najgorszego reżysera”, bo i całość wcale tak źle się nie prezentuje, przynajmniej na tle produkowanych wówczas masowo eksploatacyjnych frykasów. Owszem, niski budżet widać gołym okiem, montaż jest raczej nieporadny, zdjęcia również nie przyprawiają o zawrót głowy, ale są to zarzuty, którymi można by obarczyć setki podobnych filmów prezentowanych na przełomie lat 60. i 70. w obskurnych kinach dla dorosłych. Ot, głupiutka softcore’owa komedia o napalonym gościu, który wszędzie widzi cycki. Oczywiście, Woodowi mogłoby się przydać parę lekcji od maestro Russa Meyera, jednak rzecz posiada swój urok i – zależnie od poczucia humoru widza – może bawić lub też nie, tyle że dla odmiany… całkiem zamierzenie. Co ciekawe, prosta jak drut historia podana została w lekko psychodelicznym sosie, a niektóre zabiegi uznać należy za całkiem pomysłowe. Jeden z gagów zakłada na ten przykład, że nasz detektyw, zaraz po przyjęciu zlecenia, wsiada w samolot i urządza sobie wycieczkę dookoła świata, koszty decydując się wliczyć w wydatki niezbędne dla śledztwa.
Fanów Wooda z pewnością ucieszy fakt, że twórca zdecydował się na krótkie cameo i przed kamerą występuje jako… niejaka Alecia. Autoironiczny występ dowodzi sporego dystansu reżysera, który w makijażu i blond peruce odgrywa postać transwestyty, posiadającego istotne dla sprawy informacje. Fajny wtręt, nawet jeśli pod względem dramaturgicznym niekoniecznie potrzebny. Co oprócz tego? Piersi różnych rozmiarów, pośladki różnych kształtów i atmosfera totalnej beztroski – trzeba przyznać, że całość ogląda się niezwykle lekko i po prostu – zabijcie mnie za banał, ale co tam – z sympatią. W trakcie seansu najlepiej wyobrażać sobie, że siedzimy w zatęchłej sali kinowej, pośród dymu papierosowego i unoszących się oparów taniego piwa, próbując jednocześnie nie myśleć o tym, że na naszym fotelu znajdują się jakieś dziwne białe zacieki. Kto lubi ten grindhouse’owy sztafaż, ten powodów do narzekań mieć nie będzie.
Co się zaś tyczy samego wydania, to mamy do czynienia z klasycznym combo: BD plus DVD, z tą samą zawartością na obu płytach. Obraz prezentuje się nieźle, choć nie należy oczekiwać „żylety” po filmie przetransferowanym ze starej kopii 16mm – ważne, że daje się oglądać bez bólu. W dodatkach znajdziemy wspomniane The Outtakes oraz inny mało znany film, The Love Feast z 1969 roku, do którego Wood współtworzył scenariusz i w którym wystąpił w głównej roli. Tu już frajda jest nieco mniejsza: Ed w „babcinych” gaciach przez bitą godzinę obściskuje się z rozebranymi paniami. O tym, że jest cały czas pijany, świadczy fakt, iż koledzy i koleżanki muszą go w szeregu scen podtrzymywać na ramionach. Ciekawostka, owszem, ale przyznam, że w trakcie seansu czułem się trochę jak podczas oglądania niesławnego „łazienkowego wideo” Davida Hasselhoffa. Walory rozrywkowe znikome, estetyczne również, toteż rzecz tylko dla zatwardziałych poszukiwaczy unikatów. Oprócz tego, samo Take It Out in Trade zostało opatrzone komentarzem autorstwa Franka Henenlottera (m.in. Wiklinowy koszyk [1982]), Rudolfa Greya (autor książki Ed Wood: Nightmare of Ecstasy (The Life and Art of Edward D. Wood, Jr.)) oraz Josepha Ziemby z AGFY. Wszystko ładnie wydane, z dołączoną książeczką i dwustronną okładką z różnymi rodzajami grafiki. Dla kolekcjonerów – z pewnością wartościowy okaz.
P.S. Epitafium. Kilka słów „ku potomności”: Lubię patrzeć na Edwarda D. Wooda jr. nie jako na kuriozum godne wyśmiania, nieudacznika, dziwoląga, lecz jako na… wizjonera. Pozbawionego talentu, funduszy, wpływowych znajomych. Kogoś z autentyczną pasją, z którą związał całe swoje życie. Kogoś kto, po pół wieku z „górką”, wciąż bawi i dostarcza jedynych w swoim rodzaju emocji. Kogoś, kto – bez cienia ironii – jest ikoną. W dzisiejszych czasach, pewnie byłby celebrytą niczym Tommy Wiseau. Obiektem kpin i kultu jednocześnie. Uważam jednak nade wszystko, że jego upór i samozaparcie zasługują na uznanie. Widziałem setki gorszych filmów od takiego Planu 9 z kosmosu czy Narzeczonej potwora (1955), wiele spośród nich było wysokobudżetowymi produkcjami ze znaną obsadą i „renomowanymi” reżyserami (pozdro dla Jamesa Camerona), ale nie były w stanie dostarczyć takiej ponadczasowej frajdy, jak niektóre spośród dokonań Wooda, zamiast tego pozostawiając niesmak i poczucie egzystencjalnej pustki. Dlatego, jako pasjonat X muzy, chciałbym oddać hołd temu oryginałowi. Chcę wierzyć, że jego trud nie poszedł na marne i wiele osób, tak jak ja, docenia jego życiową ścieżkę. Rób to, co musisz i nie daj sobie wmówić, że się nie da. Prost! Miałeś jaja Ed! Do zobaczenia w filmowym niebie (piekle?)!
Pornograf i esteta. Ma gdzieś konwenanse. Do jego ulubionych twórców należą David Lynch, Stanley Kubrick, Gaspar Noé oraz Veit Harlan. Przyszedł ze śmiertelnego zimna, dlatego zawsze mu gorąco.