The Ultimate Degenerate (1969)

Maria Curtis (Uta Erickson) to kawał świntuszącej nimfomanki. Nie będąc w stanie osiągnąć w swym lesbijskim związku satysfakcji, dziewoja obnaża się przed sąsiadami, a skarcona przez kochankę postanawia wyrwać się i spróbować czegoś nowego. Tak trafia pod dach sparaliżowanego bogacza Spencera (Michael Findlay), który gromadzi w swej posiadłości piękności wszelakie i trzyma tam w stanie permanentnego negliżu. Dziewczyny bawią się dobrze, faszerowane przez swego sponsora tajemniczym „afrodyzjakiem”. Gorzej bawi się kamerdyner milionera Bruno (Earl Hindman), który po cichu knuje przeciwko swemu pracodawcy.

The Ultimate Degenerate powstał niedługo po osławionej „trylogii ciała” i już po samym tytule widać, że Michael Findlay starał się wraz z tym filmem przebić sukces cyklu o przygodach mizogina z przepaską na oku. W kwestii ekranowej przemocy jest to znacznie bardziej stonowany obraz (choć nie jest jej wyzbyty całkowicie, o czym zaraz), niemniej miłośnicy rozmaitych fetyszy znajdą tutaj dla siebie sporo atrakcji. Obecne co chwila konotacje falliczne, wsadzanie kobiecie budzika między uda (clock – cock, czaicie?), smarowanie ciał bitą śmietaną – z dzisiejszej perspektywy owe mecyje jawić się muszą jako względnie nieszkodliwe, niemniej jak na rok powstania jest to rzecz zdecydowanie swawolna, przepełniona golizną i seksem.

Przez większość czasu The Ultimate Degenerate funkcjonuje więc jako dość tradycyjnie pomyślane kino seksploatacji, z hurtowymi ilościami skaczących przed okiem widza biustów i takoż sporą dawką ujęć na – Boże uchowaj! – damskie krocza. Pełen potencjał historii ujawnia się dopiero w finale, który ze sprośnej drogi „świerszczyka” zbacza na krwawą ścieżkę psychodelicznego tripu BDSM z postaciami hasającymi w maskach przeciwgazowych. I jest to tak przyjemnie zwichrowany twist, że z miejsca podnosi ocenę całości co najmniej o jeden punkt.

Warto przy tym odnotować, że Findlay szczuje cycem tak efektownie tylko dzięki pomocy ze strony swojej małżonki, Roberty (ukryta pod pseudonimem Anna Riva), odpowiedzialnej tutaj za czarno-białe zdjęcia. Oparte częstokroć na zmysłowej grze światłem i cieniem kadry Findlayowej są na tyle stylowe, że choćby dla nich warto po The Ultimate Degenerate sięgnąć. Nie wystarczy zatem być w tym przypadku jeno degeneratem, trzeba być do tego degeneratem-estetą!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *