Video Nasties od A do Z #11: Li-Ni

Źli naziści, zła siostra bliźniaczka, zły wyznawca azteckiej bogini i zły małpo-człek – w jedenastej już odsłonie (poprzednie przeczytacie tutaj) cyklu o video nasties Caligula ponownie zabiera Was do grindhouse’owej krainy sleazu, rozpusty i rzeźnickich fantazji. W programie duże ilości golizny, gore, a nawet najprawdziwszy zapis transplantacji serca!


The Living Dead at Manchester Morgue (1974, reż. Jorge Grau)

George (Ray Lovelock) opuszcza Manchester, by dołączyć do grupy znajomych zajmujących się remontem domu na wsi. Po drodze mężczyzna ma niegroźny wypadek: jego motocykl zostaje potrącony przez samochód, który prowadzi Edna (Cristina Galbó). Pozbawiony tymczasowo środka transportu, George próbuje przekonać kobietę, aby podwiozła go na miejsce jego spotkania, jednak Edna nalega, aby wcześniej odwiedzić jej żyjącą na prowincji wraz z mężem siostrę. Para podróżnych ostatecznie dociera do domu Katie (Jeannine Mestre), jedynie po to jednak, by stać się świadkami tragedii: mąż Katie zostaje zamordowany przez obłąkanego – jak wydaje się na pierwszy rzut oka – bezdomnego. Na miejsce przybywa policja, która zakazuje George’owi i Ednie opuszczać okolicę. W tej sytuacji nowi znajomi zawiązują pakt i postanawiają na własną rękę zbadać jaka przyczyna stała za krwawym zabójstwem…

Zombie horror koprodukcji hiszpańsko-włoskiej, rozegrany na brytyjskiej ziemi (spora część zdjęć powstała jednak na terenie Włoch). Dzieło Hiszpana Jorge Graua w oczywisty sposób zaciąga dług wdzięczności względem Nocy żywych trupów (1968), jednak znajdziemy tutaj również elementy właściwe europejskiemu horrorowi, z naciskiem na jego kontynentalną odmianę. Konstrukcja fabularna, z przypadkowym bohaterem uwikłanym w sprawę morderstwa i dochodzącym prawdy na własny rachunek, z miejsca przywodzi na myśl włoskie gialli. Grau ponadto nie ogląda się na ograniczenia cenzuralne i w scenach ataków żywych trupów raczy widownię efektami gore nad wyraz szczodrze, prezentując m.in. pierwszą w ramach podgatunku – na cztery lata przed Dniem żywych trupów – scenę patroszenia żywej jeszcze ofiary przez zombie. Można więc śmiało uznać, że The Living Dead at Manchester Morgue antycypuje makaroniarskie rzeźnickie ekscesy od Lucia Fulciego i jego naśladowców. Grau jest jednak twórcą o zbyt dużej klasie, by bawić się jedynie w szokowanie publiczności: krwawe atrakcje nadchodzą tu stosunkowo późno, liczy się głównie nastrój tajemnicy i powoli budowane napięcie, które dodatkowo podbija sugestywna ścieżka dźwiękowa autorstwa Giuliano Sorginiego (później m.in. soundtrack do rip-offu Egzorcysty The Possessor [1975] oraz nazi exploitation The Beast in Heat [1977]).

Obraz, podobnie jak wiele innych włoskich (hiszpańskich zresztą również) produkcji z tego okresu, doczekał się różnych tytułów w zależności od rynku rozpowszechniania. I tak na gruncie amerykańskim film pierwotnie znany był pod tytułem Don’t Open the Window, a następnie pod alternatywnymi Breakfast at the Manchester Morgue i Let Sleeping Corpses Lie, spośród których ostatni jest obecnie najbardziej rozpowszechniony. W Wielkiej Brytanii rzecz trafiła do kin po cięciach cenzorskich jako The Living Dead at the Manchester Morgue. Z filmu wycięto blisko półtorej minuty materiału, obejmujące większość krwawych scen gore. W okresie medialnej nagonki na video nasties dzieło Graua wciągnięte zostało na listę uzupełniającą (tzw. Section 2), stworzoną dla filmów, które nie były przedmiotem postępowania prokuratora, ale wciąż podlegały konfiskacie. W 1987 roku BBFC zatwierdziło wydanie na rynku VHS wersji okrojonej o blisko dwie minuty i jedynie w takiej formie można było obejrzeć film na Wyspach aż do 2002 roku, kiedy to cenzura przyklepała wydanie wersji nieocenzurowanej.


Love Camp 7 (1969, reż. Lee Frost)

Prekursor kina nazi exploitation, który to nurt wprawdzie najlepiej przyjął się na gruncie włoskim, ale narodziny zawdzięcza Amerykanom. Konkretnie zaś trzem postaciom: producentowi Davidowi F. Friedmanowi (sześć lat później wyprodukuje osławioną Elzę – Wilczycę z SS), współscenarzyście i producentowi Bobowi Cresse oraz reżyserowi Lee Frostowi. Cała trójka mogła już na tym etapie poszczycić się sporymi osiągnięciami na polu taniego kina eksploatacji, Frost i Friedman mieli na swoim koncie między innymi współpracę przy The Defilers (1965), obrazie uznawanym za pierwsze roughie w dziejach. Sam pomysł na fabułę wyszedł od Cresse’a, oryginała znanego ze swojej pasji do kolekcjonowania broni i nazistowskich memorabiliów[1].

Historia rozpoczyna się współcześnie w Londynie. Emerytowany major brytyjskiego wywiadu (James E. McLarty) w rozmowie z partnerem biznesowym wspomina czasy wojny i tajną misję, którą nadzorował. Celem oswobodzenia genialnej naukowiec z rąk niemieckich oprawców, dwie oficerki zostają wysłane na terytorium Rzeszy. Ich zadanie zakłada, że zostaną pojmane przez gestapo i umieszczone w tytułowym „obozie miłości”, miejscu gdzie elita SS znajduje wytchnienie od walk na froncie w ramionach urodziwych Żydówek…

Twórcy Love Camp 7 nie starają się nawet udawać, że ich dzieło ma jakikolwiek inny cel, niż dostarczanie taniej podniety: cała fabuła służy jedynie za pretekst dla zaprezentowania szeregu upokarzających czynności o charakterze seksualnym, które przyobleczono w szczodrze dawkowaną symbolikę nazistowską. Od momentu przybycia dwójki bohaterek do obozu widz raczony jest ogromnymi ilościami golizny oraz różnego rodzaju sadystycznymi praktykami. W jednej ze scen na przykład nieposłuszna więźniarka zostaje przykuta za ramiona do sufitu, a pomiędzy jej nogi wstawiony zostaje tzw. hiszpański osioł, narzędzie tortur przywodzące na myśl kozła gimnastycznego o ostrych krawędziach: kiedy dziewczyna zaczyna opadać z sił, ustrojstwo kaleczy jej odsłoniętą waginę. Dochodzą do tego rozmaite wyzwiska i obelgi rzucane raz po raz przez kadrę oficerską pod adresem ich „podopiecznych”, w czym prym wiedzie grany przez samego Cresse’a komendant: aktor jest w swej roli wyborny i wyraźnie czerpie frajdę z odtwarzania skrajnie przerysowanego, mówiącego z topornym „szwabskim” akcentem nadzorcy. Jakby tego było mało, całość wieńczy długa sekwencja orgii, w trakcie której rozochoceni esesmani obłapiają roznegliżowane niewiasty w otoczeniu flag ze swastykami i portretów Adolfa Hitlera. Potem zaś następuje krwawa rozprawa z rozpustną wierchuszką III Rzeszy.

Choć na tle niektórych spośród późniejszych przedstawicieli nurtu nazisploitation film Frosta może wydawać się dość grzeczny i stonowany, to nie ulega wątpliwości, że już samo połączenie seksualnej deprawacji z tematyką obozów koncentracyjnych i nazistowskich zbrodni uchodzić musi za posunięcie bluźniercze. Twórcy wzięli wyrwane z kontekstu fakty historyczne (wątek obozowego burdelu) i ubrali je w eksploatacyjną fantazję o złych, napalonych hitlerowcach i ich wiecznie roznegliżowanych ofiarach. Nic dziwnego zatem, że podobnie jak większość okazów gatunku Love Camp 7 dostał kategoryczny zakaz rozpowszechniania na terytorium Wielkiej Brytanii, który to zakaz do dzisiejszego dnia nie został uchylony. Wnioski o dopuszczenie do dystrybucji przedkładane były kolejno w 2002 i 2020 roku, jednak stanowisko BBFC w tej kwestii pozostaje nieprzejednane: „Love Camp 7 to film eksploatacji, którego akcja toczy się w nazistowskim „obozie miłości” podczas II Wojny Światowej. Film zawiera liczne sceny maltretowania, torturowania i poniżania więźniarek przez nazistowskich oprawców. Jedynym celem tej pozycji jest zapewnienie męskiej widowni możliwości delektowania się spektaklem, w którym nagie kobiety są upokarzane celem podniecenia odbiorcy. Love Camp 7 zawiera zarówno erotyzowane obrazy przemocy seksualnej, jak i powtarzające się skojarzenia seksu z bólem i upokorzeniem. Sekwencje te były w oczywisty sposób sprzeczne z surową polityką Zarządu dotyczącą przedstawiania przemocy seksualnej, która zabrania scen, które erotyzują lub popierają napaść na tle seksualnym. Rozważano możliwość cięć, jednakże zważywszy że przemoc seksualna obecna jest przez cały czas trwania filmu, cenzura nie została uznana w tym przypadku za realną opcję”.


Madhouse (1981, reż. Ovidio G. Assonitis)

Julia (Trish Everly) jest nauczycielką w szkole dla głuchych dzieci. Kobieta wiedzie spokojny żywot u boku swego partnera, jednak pod powierzchnią zwyczajnej egzystencji kryje się trauma sprzed lat: Julia ma siostrę bliźniaczkę Mary (Allison Biggers), która w dzieciństwie miała zwyczaj się nad nią znęcać. Teraz, za namową swojego wuja i zarazem katolickiego księdza ojca Jamesa (Dennis Robertson), Julia postanawia skonfrontować się z siostrą, która przebywa w szpitalu psychiatrycznym. Jak się okazuje, w wyniku rzadkiej choroby skóry Mary na przestrzeni lat fizycznie zmieniła się nie do poznania, jednak jej charakter pozostał tak samo nikczemny: wciąż z sadystyczną rozkoszą wyładowuje swoją frustrację na bliźniaczce i zapowiada swój wielki powrót w ich wspólne urodziny…

Amerykańsko-włoski slasher (momentami podchodzący zresztą pod giallo) od Ovidio G. Assonitisa, twórcy Beyond the Door (1974) oraz Piranii 2 (1981). Mocno inspirowany zarówno pracami włoskich mistrzów pokroju Dario Argento, jak i jankeskimi dreszczowcami. W warstwie fabularnej widoczne są tu wpływy De Palmy i jego Sióstr (1972) oraz świeżego wówczas hitu, jakim było Halloween (1978) Johna Carpentera. Z tym, że Assonitis wzorem kolegów po fachu z ojczyzny wie, że jak zżynać to tylko po to, by w trakcie procesu mocno dołożyć do pieca. Mamy więc dziecięce rymowanki, mamy wielkiego rottweilera, który – niczym w Suspirii (1977) – rozrywa ofiarom gardziele, mamy też sowicie serwowaną w scenach zabójstw czerwoną farbę, a nawet Riza Ortolaniego, który na potrzeby tej produkcji recyklinguje soundtrack własnego autorstwa do Cannibal Holocaust (1980). W scenariuszu nie brakuje nonsensów i sporej wielkości dziur logicznych, ale nie odbierają one przyjemności z zabawy: napięcie dozowane jest z precyzją i znajdzie się miejsce na kilka zaskakujących zwrotów akcji, w tym ten finałowy, który zamknie usta osobom narzekającym na fakt, iż tożsamość zabójcy znana jest od samego początku.

Na ekranach kin film wyświetlany był pod wziętym z wiersza Henry’ego Wadswortha Longfellowa tytule There Was a Little Girl, na użytek rynku wideo przemianowano produkcję na znacznie bardziej efektowny Madhouse. W Wielkiej Brytanii dzieło Assonitisa nie trafiło do kin, zamiast tego „tylnymi drzwiami” wypłynęło na kasetach VHS w 1983 roku za sprawą dystrybutora Medusa Home Video. Kiedy pozycja wpadła w łapska cenzorów zrobiło się nieprzyjemnie: krwawe sceny rozszarpywania ludzi przez psa, morderstwo z użyciem siekiery czy w końcu fragment, w którym wspomniana psina zostaje zabita za pomocą wiertarki przesądziły o wciągnięciu filmu na listę video nasties. BBFC łaskę okazało po dwudziestu latach, zezwalając na wydanie obrazu w nieocenzurowanej wersji na DVD w 2004 roku.


Mardi Gras Massacre (1978, reż. Jack Weis)

„Przyszywany” sequel osławionego Blood Feast, czyli pierwszego filmu gore w dziejach. Akcja osadzona została – zgodnie z tytułem – w Nowym Orleanie w trakcie obchodów Mardi Gras. Po tamtejszych spelunach kręci się tajemniczy mężczyzna przedstawiający się imieniem John (William Metzo). Facet chodzi od baru do baru i robi wywiad pośród barmanów oraz kobiet lekkich obyczajów, szukając – jak sam to określa – „najbardziej złej dziewczyny”. Upolowawszy odpowiednio niemoralną sztukę, zabiera ją do swojego domu, by tam złożyć w ofierze azteckiej bogini…

Niskobudżetowy horror w reżyserii Jacka Weisa, twórcy który o mainstream otarł się pracując przy doborze lokacji na planie… Żyj i pozwól umrzeć (1973). Oprócz tego Weis wyreżyserował i wyprodukował kilka niezależnych filmów eksploatacji, które przeszły bez większego echa. Mardi Gras Massacre stanowi zwieńczenie jego skromnej reżyserskiej kariery i zarazem pozostaje najbardziej znaną pozycją w jego dorobku, co zresztą w dużej mierze zawdzięcza przypadkowi. Ukończony w 1978 roku film długo nie mógł znaleźć dystrybutora i na ekrany kin w USA trafił dopiero pięć lat później. Ze względu na fakt, iż zawiera sporą ilość golizny oraz krwawych efektów gore, w Stanach nadano mu kategorię wiekową X. Techniczne niedociągnięcia i kiepskie aktorstwo skutecznie uchroniły film od osiągnięcia sukcesu w box office, jednak od zapomnienia obraz uchronili brytyjscy cenzorzy, którzy zbulwersowani jego zawartością zaliczyli go w poczet video nasties.

Wspomniałem na wstępie, że Mardi Gras uchodzi za nieoficjalną kontynuację prekursorskiego dzieła Herschella Gordona Lewisa, jednak równie dobrze można by tu mówić o remake’u: fabuła jest bliźniaczo podobna do tej znanej z obrazu z 1963 roku, a główna różnica polega na zmianie miejsca akcji i fakcie, że Weis mógł sobie pozwolić na upchnięcie w ramach historii większej ilości roznegliżowanych pań. Nawet efekty gore przywodzą na myśl te znane z Blood Feast, z intensywnie czerwoną „krwią” i nieco gumowymi scenami patroszenia. Miłośników oldskulowej jatki powinny one ucieszyć, warto jednak przestrzec, że inwencja twórcy w tej materii jest mocno ograniczona i każda scena morderstwa rozegrana została według tego samego schematu, co na dłuższą metę może powodować znużenie. Od senności ratują drewniane linie dialogowe i specyficzne pomysły scenarzysty i reżysera w jednej osobie, pośród których najbardziej kuriozalnym jest wątek romansu gliniarza z „obyczajówki” (przeniesionego jednak do wydziału zabójstw) z prostytutką. Pośród nonsensownych wymysłów co jakiś czas trafiają się przebłyski świadczące o poczuciu humoru twórcy, czego najlepszym przykładem scena, w której dwóch twardych gliniarzy próbuje wyważyć drzwi. Nie mogąc dopiąć swego, mężczyźni wzywają na pomoc straż pożarną, podczas gdy za drzwiami psychopata szykuje się do masowego mordu. Ogólnie jednak rzecz biorąc Mardi Gras Massacre mocno doskwierają braki budżetowe oraz niemrawe tempo narracji, co sprawia, że nakręcony pod koniec lat 70. obraz sprawia wrażenie starszego co najmniej o dekadę. Po seansie w pamięci zostaje więc głównie duszny klimat Nowego Orleanu i wspomnienie różnych rozmiarów biustów. Pomimo wysoce umownej konwencji dzieła BBFC zdecydowało się zezwolić na jego rozpowszechnianie w Wielkiej Brytanii w pełnej, nieocenzurowanej wersji dopiero w 2022 roku.


Night of the Bloody Apes (1969, reż. René Cardona)

Popisowy sleazefest z Meksyku. Night of the Bloody Apes stanowi remake The Wrestling Women vs. the Killer Doctor (aka Doctor of Doom), pierwszego filmu z nurtu lucha libre[2], który włączył do formuły elementy kina grozy. Odpowiedzialny za obie wersje René Cardona, naczelny stachanowiec meksykańskiego kina eksploatacji (lub, jak wolą niektórzy, mexploitation) i nestor filmowego rodu (obaj jego synowie również zajęli się reżyserią), sięga tutaj po znane chwyty z horrorowego imaginarium z imponującą dezynwolturą i bez cienia wstydu, popuszczając cugle w kwestii ekranowej przemocy, która w oryginalnym filmie była odpowiednio stonowana do wymogów familijnej rozrywki. Efektem tego posunięcia film niezmiernie naiwny w swych założeniach, przywodzący na myśl klasyczne filmy grozy produkcji Universal Pictures, ale z dodanymi do mikstury gore i seksem.

Doktor Krallman (José Elías Moreno) za wszelką cenę próbuje wyleczyć swego chorego na białaczkę syna, jednak wszelkie prognozy wskazują, że chłopak wkrótce umrze. Przytłoczony cierpieniem, zdesperowany naukowiec decyduje się na szaleńczy krok: przeszczepia swemu pierworodnemu serce goryla, co zamienia pacjenta w żądne krwi monstrum: pół-człowieka, pół-małpę. Wkrótce w mieście dochodzi do serii przerażających zbrodni, za które odpowiedzialny może być jedynie szaleniec lub dzika bestia…

Warto z marszu odnotować, że La horripilante bestia humana, bo pod takim tytułem film znany był na ojczystym rynku (inne popularne tytuły to Horror y sexo i Gomar—The Human Gorilla), posiada co najmniej dwie wersje montażowe. W tej skierowanej na rynek amerykański wyeksponowano silniej gore, a same komponenty kina lucha libre zostały zepchnięte na drugi plan i dla głównej osi fabuły nie mają żadnego znaczenia: ot, poznajemy zapaśniczkę Lucy (Norma Lazareno, która później miała ze śmiechem skonstatować, że jej rola w przemontowanym filmie została ograniczona do scen pojedynków i kąpieli pod prysznicem), która staje się sprawczynią nieszczęśliwego wypadku podczas walki na ringu. Ów wątek powróci wprawdzie gdzieś w połowie historii, ale nie ulega wątpliwości, że w ocenie dystrybutora nie był on wystarczająco przyciągający dla widowni ze Stanów. W wypuszczonej na ekrany kin w 1972 roku wersji zatytułowanej właśnie Night of the Bloody Apes otrzymujemy zatem beztroską mieszankę ogranego schematu „szalony naukowiec i jego kreacja”, tanich efektów spod znaku twórczości Herschella Gordona Lewisa, topornego dubbingu i dużych ilości golizny. Potwór upodobał sobie bowiem w szczególności dręczenie bezbronnych kobiet, z których z zapamiętaniem zrywa odzienie. Pojawia się tu międzygatunkowy gwałt, po którym następuje chałupniczo wykonana, ale niezwykle krwawa jak na czas powstania, scena mordu na nagiej niewiaście. Jakby tego było mało, twórcy wykorzystali w scenie przeszczepu serca fragmenty nagrania zawierającego prawdziwą operację na otwartym sercu.

To właśnie w takim wydaniu obraz Cardony przywędrował na Wyspy Brytyjskie, by spędzać sen z powiek tamtejszym cenzorom i niewinne dzieciaki wychowane na puddingu i fasolce meksykanić.  W tamtejszych kinach film wyświetlany był w wersji skróconej, po czym trafił na rynek wideo, gdzie wywołał oburzenie głównie… za sprawą okładki wydania VHS, która z dumą obiecywała potencjalnym odbiorcom „sceny ekstremalnej przemocy”. Kopie filmu zostały zarekwirowane w trakcie paniki związanej z video nasties, jednak film powrócił do wypożyczalni stosunkowo szybko, bo już na początku lat 90., kiedy to BBFC zaaprobowała ocenzurowaną wersję. Jak się jednak okazało, wydanie kultowego labelu Vipco omijało wszystkie cięcia, w związku z czym ponownie wycofano je z obrotu. Wydanie z 1999 roku asekuracyjnie pozbawione było już jakichkolwiek scen przemocy. Wersja nieocenzurowana została zaaprobowana trzy lata później, w 2002 roku.


[1] Filmową karierę Cresse’a przerwie tragiczny w skutkach incydent: będąc świadkiem jak dwójka mężczyzn bije na ulicy kobietę, Cresse wyciągnął pistolet i ruszył na pomoc. Jeden z napastników okazał się być policjantem i postrzelił niedoszłego wybawcę. W wyniku odniesionej rany Cresse spędził długie miesiące w szpitalu, a ze względu na fakt, że nie posiadał ubezpieczenia zdrowotnego rekonwalescencja pochłonęła wszystkie jego gromadzone latami oszczędności.

[2] Lucha libre – tym mianem w Meksyku określane są niezwykle popularne w swoim czasie filmy o zapaśnikach, których niekwestionowanym królem był pogromca zbrodni Santo.

cdn…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *