Blue Monday: Johnny Wadd (1971) / Flesh of the Lotus (1971) / The Blonde in Black Lace (1972) / Tropic of Passion (1973)

Gdzieś pomiędzy 10 (25,4 cm), a 16 calami (40,6 cm), przy czym najpopularniejsza i uznawana za najbliższą prawdy jest wersja o 13,5 calach (34,3 cm). Tyle ponoć mierzył legendarny penis Johna Holmesa. Jedna z regularnych ekranowych partnerek aktora Seka porównała branie jego członka do ust do „obciągania słupa telefonicznego”. Holmes w pewnym momencie organ ubezpieczył na 14 milionów dolarów, co nie dziwi, zważywszy, że to dzięki niemu został okrzyknięty królem pornobiznesu. Penis był jego powodem do dumy, jego źródłem zarobku i przepustką do świata pełnego przepychu i blasku jupiterów. Wystąpił w ponad 500 filmach, uprawiał seks z tysiącami kobiet (on sam ilość swych partnerek szacował na 14 tysięcy), brylował pośród hollywoodzkiej śmietanki. Z wierzchu brzmi jak bajka, spełnienie marzeń niejednego faceta. W praktyce życie Holmesa wcale nie było usłane różami: uzależnienie od kokainy z czasem poważnie nadwątliło jego sprawność seksualną, był uwikłany w sprawę poczwórnego morderstwa, a ostatnie lata życia spędził w cieniu śmiertelnej choroby, by umrzeć w wyniku powikłań związanych z AIDS w wieku zaledwie 43 lat.
Niniejszy artykuł nie miał jednak z założenia być poświęcony biografii Holmesa — do tego postaram się wrócić przy innej okazji — tylko konkretnemu wycinkowi z jego dorobku filmowego i zarazem jego najsłynniejszej roli. Wróćmy zatem do początków kariery Holmesa i postaci, która przyniosła mu sławę i z którą kojarzony był przez cały swój żywot. Pod koniec lat 60. John szukając źródeł łatwego zarobku, trafia na plany stag films, krótkometrażowych produkcji pornograficznych kręconych w podziemiu. Pozuje dla magazynów dla dorosłych i szwenda się po Los Angeles, aż wreszcie spotyka Boba Chinna, młodego filmowca związanego z działająca wciąż jeszcze poza prawem branżą pornograficzną. Chinnowi wystarczy rzut okiem na dyndający między nogami włóczęgi kij bejsbolowy, by wiedzieć, że taka okazja trafia się raz w życiu. W przeciągu nocy pisze scenariusz filmu o jurnym prywatnym detektywie, który w przerwach między rozwiązywaniem spraw klientek zaspokaja je w łóżku za pomocą swego gigantycznego przyrodzenia. Tudzież w drugą stronę: w przerwach między seksualnymi wyczynami detektywowi udaje się rozwiązywać sprawy kryminalne. Odtąd John Holmes to Johnny Wadd.
W pierwszym filmie z serii Johnny otrzymuje zadanie odnalezienia porwanej dziedziczki fortuny. Jako że okres zdjęciowy obejmował tylko jeden dzień, a twórcy mieli do rozdysponowania budżet o wysokości 750 dolarów, większość akcji rozgrywa się w jednym pomieszczeniu. Fabuła jest nader wątła, w gruncie rzeczy nie ma tu żadnego śledztwa, do głównego bohatera zgłaszają się po prostu kolejne panie uwikłane w sprawę i oprócz pieniędzy oferują mu swoje ciała. Jest dużo seksu oralnego i penetracji, ale wszystko sfilmowane niechlujnie i bez polotu. Warto mieć przy tym na uwadze, że Chinn realizował projekt jeszcze w czasach, gdy za kręcenie pornografii groziła kara więzienia, więc twórcy musieli się kryć ze swoim procederem. Chałupnicze metody nie dziwią zatem: Johnny Wadd to typowe porno początku lat 70., tanie, kiepsko zmontowane, z odgłosem terkoczącej w tle kamery i kradzionym z innych filmów soundtrackiem.




Wartość samą w sobie i novum stanowi w tym przypadku rzecz jasna wielgachny penis Holmesa, który swymi rozmiarami na „przykryć” wszelkie niedociągnięcia realizacyjne. Wątpliwą atrakcją jest z kolei scena masturbacji butelką w wydaniu starszej pani. Wszechobecną brzydotę osładza za to łóżkowy epizod Sandy Dempsey, uroczej, przedwcześnie zmarłej gwiazdki kina XXX i eksploatacji. Wciela się ona w panią nr 2 w kolekcji zdobyczy Wadda w jego debiutanckim filmie.
Przygody Johnny’ego Wadda przyjęły się w podziemiu na tyle dobrze, że już kilka miesięcy później Chinn i Holmes zabrali się za kontynuację. Wprawdzie umiarkowany sukces pierwszej części nie oznaczał dla twórców wyższego budżetu i dłuższego czasu realizacji, ale przy Flesh of Lotus Chinn pokazał już, że ma większe ambicje, niż ograniczanie się do jednego schematu i kręcenia całości zdjęć w jednym pomieszczeniu. Film rozpoczyna przydługa scena masturbacji w wykonaniu złotowłosej niewiasty. Dziewczyna pali opium i rozkoszuje się wpychaniem sobie w krocze wielkiego dildo. Nieoczekiwanie w kadrze pojawia się skośnooki szubrawiec, który podrzyna biedaczce gardło. Niedługo później na miejscu zbrodni zjawia się Johnny. Jak się okazuje, denatka imieniem Sheila (Heather Starr) była kiedyś jego dziewczyną. Detektyw poprzysięga odnaleźć zabójcę i wpada na trop afery narkotykowej.
Brzmi dobrze, znacznie lepiej niż niemrawa fabuła poprzednika. Sęk jednak w tym, że Chinn wciąż dysponuje ograniczonymi środkami i umiejętnościami. Wspomniana scena morderstwa wykonana jest pokracznie, gołym okiem widać, że nóż nawet nie dotyka szyi ofiary. Twórcy starają się zatrzeć złe wrażenie już w następnej scenie, pokazując widzowi zakrwawione zwłoki blondynki. Potem akcja wskakuje jednak na znajome tory: w trakcie śledztwa bohater odwiedza kolejne kobiety i angażuje się z nimi w czynności seksualne. Sprawa zaś rozwiązuje się poniekąd sama. Oddech produkcji zapewniają ujęcia kręcone w Chinatown, Chinn znów kradnie na potęgę motywy muzyczne i znów kradnie z tego samego źródła: od Ennia Morricone. Muzyka z Dobrego, złego i brzydkiego (1966) okazuje się bardzo dobrze pasować do scen penetracji i wytrysków na pośladki. Jest również obecna podczas finałowego pojedynku z czarnym charakterem, w którego wcielił się sam reżyser.
Postęp zatem w sequelu dokonał się niewielki, ale liczą się drobne szczegóły. Historia mimo wszystko ma potencjał (Chinn po latach rozbudował scenariusz w formie książkowej), a sceny seksu mają w sobie więcej życia, widać dokładnie, że przy nagrywaniu większości z nich odtwórcy czerpali ze swojego zajęcia przyjemność, a nie jedynie odwalali porno-pańszczyznę. Warto przy okazji odnotować, że w drugoplanowej roli ćpunki (za działkę świadczy ona usługi oralne dilerowi, który zresztą w decydującym momencie przyjdzie Waddowi z odsieczą) powraca Andy Bellamy (w Johnnym Waddzie wcieliła się w zleceniodawczynię głównego bohatera), czarnowłosa filigranowa gwiazdka z epoki wczesnych produkcji XXX, jedna z wielu, o których nie wiadomo zbyt wiele i o których słuch szybko zaginął.




W The Blonde in Black Lace Wadd otrzymuje zlecenie z katalogu najbardziej oklepanych chałtur każdego prywatnego detektywa: ma pozyskać dowody na niewierność męża. Od 99% tego typu spraw tę odróżnia fakt, że niewiernym małżonkiem jest słynny milioner Claude Fourneau (Alain Patrick), a pracodawczyni to atrakcyjna i napalona blondynka (Susan Westcott), gotowa w przypadku powodzenia misji wyssać w podzięce z Johnny’ego tygodniowy zapas spermy.
W Blonde sporo scen rozgrywa się na świeżym powietrzu, ale pod względem realizacji jest wciąż mizernie — jedyną oznakę poprawy statusu materialnego ekipy stanowi Porsche, którym przemieszcza się Holmes. Chinn stosuje tu patenty z początków poprzedniej dekady, z nadużywaną narracją z offu, która przywodzi na myśl kino nudystyczne od Doris Wishman. Oprócz zdrady mamy też nieodzowne w przypadku każdego filmu noir morderstwo, które pojawia się dopiero pod koniec niespełna godzinnego metrażu: ledwo zabójca (Charles Lish) przyzna się do swego czynu, a już Johnny Wadd spuszcza mu spektakularne karate manto, które sprawi, że każdy miłośnik kina „tak złego, że aż dobrego” zacznie klaskać nibynóżkami. Scenom akcji ponownie towarzyszą fragmenty ścieżek dźwiękowych Ennio Morricone z „trylogii dolarowej”. No i są oczywiście panie: Westcott figurę ma niezłą, ale jej aparycja mimozy nieco drażni. Znacznie ciekawsza jest wcielająca się w sekretarkę Wadda biuściasta Nora Wieternik, która w finale pokazuje interesownej wdówce, gdzie jej miejsce. W krótkiej scenie trójkąta pojawia się znana m.in. z gejowskiego klasyka The Sex Garage (1972) Sunny Boyd i jej zdecydowanie należało poświęcić więcej czasu ekranowego, bo to prawdziwa ślicznotka. Znów: zrobienie kariery w biznesie nie było jej dane, choć załapała się np. na statystowanie w Elzie – Wilczycy z SS (1975).
Gorączka porno po premierze Głębokiego gardła (1972) sprawiła, że tzw. skin-flicks były na ustach wszystkich: w prasie, w telewizji i w kosmatych myślach stróżów moralności. Oznaczało to także zwiększone zainteresowanie wciąż działającą jeszcze w podziemiu branżą ze strony wymiaru sprawiedliwości. Świadomi, że lada moment może ich czekać nalot policji, Chinn oraz jego producent Alain Patrick uznali za stosowne przeczekać napiętą atmosferę w spokojnym, odizolowanym miejscu. Wybór padł na Hawaje. Zamiast jednak marnować czas na wylegiwanie się na plaży, współpracownicy postanowili połączyć przyjemne z pożytecznym i wykorzystać rajskie lokacje do kolejnego filmu o przygodach Wadda.
W Tropic of Passion detektyw leci na jedną z wysp na Oceanie Spokojnym, by świadczyć swe usługi Ruth Miller (Patti Snyder), młodej dziedziczce fortuny. Dziewczyna ma poważny problem: ktoś wszedł w posiadanie filmu pornograficznego z jej udziałem i domaga się pokaźnych sum pieniędzy za trzymanie języka za dziobem. Tymczasem zapis w testamencie ojca Ruth wyraźnie podkreśla, że córeczka otrzyma spadek jedynie w przypadku odpowiedniego prowadzenia się. Johnny wyrusza zatem na poszukiwania szantażysty.
Formuła serii nie uległa w czwartej części żadnej znaczącej modyfikacji: główny bohater znów wpierw bzyka, a potem zadaje pytania. Ponownie obecni są stali współpracownicy Chinna: obok Holmesa mamy Chlorine Stillwater (sekretarka), Alexa Elliota (szemrany prawnik) i śliczną Sandy Dempsey (prostytutka). Sam reżyser pojawia się z kolei w roli szantażysty nazwiskiem… Fuk Yu. Mimo powielania patentów i stałego składu obsadowego, pomysł z wyjazdem na terytorium najmłodszego stanu USA okazał się strzałem w dziesiątkę i podziałał odświeżająco na zaśniedziałe schematy. Pomiędzy scenami seksu jest więcej przestrzeni (czyt. nie siedzimy z ekipą 24h w zatęchłym hollywoodzkim bungalowie), tak dzięki wykorzystaniu egzotycznych plenerów, jak i — obok obowiązkowej porcji spagwestowego Morricone — mięciutkich jak biust hawajskiej matrony palcówek gitarowych. Jest wakacyjny klimat, mówiąc krótko.
Paradoksalnie więc na wygnaniu ekipa wysmażyła najbardziej satysfakcjonującą odsłonę cyklu, przynajmniej jeśli chodzi o początkowy etap kariery Johnny’ego Wadda na ekranie. Paradoks tkwi również w tym, że po Tropic of Passion Chinn na kilka lat zdystansował się od przemysłu pornograficznego. Po to tylko jednak, by potem powrócić w glorii i chwale…
cdn.

Pornograf i esteta. Ma gdzieś konwenanse. Do jego ulubionych twórców należą David Lynch, Stanley Kubrick, Gaspar Noé oraz Veit Harlan. Przyszedł ze śmiertelnego zimna, dlatego zawsze mu gorąco.