Cité Obscure: Zabójcze zaklęcie (1991)

W Kto wrobił Królika Rogera? (1988) tuż obok świata realnego istniała kraina zamieszkana przez animki, gwiazdy animowanych produkcji z wielkich hollywoodzkich wytwórni. Na tej bazie Robert Zemeckis oparł intrygę kryminalną rodem z klasycznego filmu noir z lat 40. Twórcy Zabójczego zaklęcia poszli podobnym tropem, tyle że zamiast animkowego sąsiedztwa mamy tu wszechobecną magię. Alternatywne Los Angeles roku 1948 dosłownie oszalało na punkcie czarów. Magią para się w zasadzie każdy: począwszy od gangsterów wykorzystujących zombie w charakterze taniej siły roboczej, po zwykłego policjanta z drogówki.

Prywatny detektyw Harry Philip Lovecraft (Fred Ward) jest jednym z nielicznych, którzy modę na czary kategorycznie odrzucają. To starej daty profesjonalista i cynik, który ufa własnemu osądowi oraz sile pięści. Lovecraft otrzymuje zadanie odszukania skradzionej księgi. W trakcie śledztwa detektyw nie tylko natrafi na trop wielkiego spisku, ale spotka też ukochaną sprzed lat (Julianne Moore).

Skoro główny bohater ma na imię Lovecraft, to nie będzie raczej wielkim zaskoczeniem, że skradziona księga to legendarny Necronomicon, a cała intryga kręcić się będzie wokół prób otworzenia bram dla Wielkich Przedwiecznych. Film Martina Campbella, tego od GoldenEye (1995) i Casino Royale (2006), to telewizyjna produkcja od HBO, całkiem zręcznie łącząca klimaty nojr z fantasy. Punkt wyjścia jest tu zgoła absurdalny, toteż twórcy postawili na konwencję z przymrużeniem oka, co wyszło ich dziełu na dobre: Harry rzuca co rusz sarkastycznymi one-linerami, a z zakamarków znienacka wyskakują Gremliny. Odchodzi regularna żonglerka gatunkowymi schematami i cytatami, ale bez popadania w parodystyczną głupawkę. W świat przedstawiony mamy wszak mimo wszystko wierzyć.

Nawiązania do mitologii Cthulhu pojawiają się na każdym kroku, ale jako miłośnik twórczości „samotnika z Providence” wolę uczciwie zaznaczyć, że są one raczej powierzchowne i mało wysublimowane. O grozie z prawdziwego zdarzenia nie ma w każdym razie mowy, a cały bagaż horrorowy ogranicza się w zasadzie do uchylającego rąbka czeluści piekielnych finału. Na plus należy policzyć klimat LA z epoki i co ciekawsze pomysły, pokroju nawiedzającego Miasto Aniołów od czasu do czasu krwawego deszczu.

Ward w roli głównej spisuje się nader dzielnie: twardziel z niego o niewyparzonym języku. Na drugim planie błyszczy Moore jako typowy okaz chciwej i ambitnej femme fatale. David Warner oraz Clancy Brown dzielą się z kolei po równo obowiązkami czarnego charakteru.

Wszystko razem składa się na rozrywkę niekoniecznie oryginalną, ale solidną i dostarczającą odskoczni od szarej rzeczywistości zaokiennej. Pomysł zresztą był na tyle chwytliwy w obrębie telewizyjnych standardów, że trzy lata później powstała kontynuacja. Za kamerą Diabelskiego polowania stanął Paul Schrader, a w roli głównej Warda zastąpił rozbrykany Dennis Hopper.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *