Blue Monday: Erotic Adventures of Candy (1978) / Candy Goes to Hollywood (1979)
Candy ma niemądry pyszczek zafrasowanego bulteriera i imponujący cyc. Dziewczyna mieszka w wielkiej willi wraz ze swym ojcem i po cichu marzy o utracie dziewictwa w ramionach latynoskiego ogrodnika Manuela (jurny, mogący poszczycić się udziałem w około 800 pozycjach Don Fernando). Jej życzenie się spełnia, jednak w praktyce utrata wianka nie ma nic wspólnego z romantyczną schadzką z wyobrażeń Candy i kończy się wielką awanturą, w trakcie której jej ojciec traci pamięć i trafia do szpitala. W tej sytuacji naiwna dziewczyna postanawia udać się do Kalifornii w odwiedziny do rozwiązłej ciotki. Po drodze czeka ją szereg przygód o nieodmiennie erotycznym zabarwieniu…
Zgodnie z informacją zawartą w napisach początkowych, scenariusz Erotic Adventures of Candy zainspirowany został Wolterowskim Kandydem (1759), co tłumaczy pewne powinowactwo fabularne ze słynnym Pretty Peaches z tego samego roku. Obraz Gail Palmer (reżyser sama pojawia się także przed kamerą jako narrator opowieści) nie jest co prawda tak udany, jak hit Alexa de Renzy’ego, niemniej to wciąż kawał solidnej rozrywki w duchu XXX: frywolnej, dobrze zrealizowanej i z udziałem znajomych twarzy. Humor zasadza się tu głównie na zderzeniu życiowego braku doświadczenia bohaterki z drapieżną naturą otaczającego ją świata, w szczególności tego męskiego. W skrócie ujmując: kolejne samce wykorzystują łatwowierność Candy, by zaciągnąć ją do łóżka, a ich fortele są coraz bardziej wymyślne. W jednej ze scen na przykład John Holmes żali się blondwłosej laleczce, że kobiety wyśmiewają jego „deformację”, co rzecz jasna wywołuje u naiwniaczki przypływ troskliwości graniczącej z bezdenną głupotą.
Co się tyczy obsady to mamy tutaj małą plejadę gwiazd branży lat 70. Oprócz pojawiającego się w epizodzie Holmesa będą to Georgina Spelvin, John Leslie i popisujący się vis comica w roli szemranego guru Paul Thomas. W samą Candy wciela się z kolei Carol Connors, która popularność zyskała dzięki udziałowi w legendarnym Głębokim gardle (1972). Rola pielęgniarki asystującej Harry’emu Reemsowi zapewniła jej rozpoznawalność oraz szacunek w raczkującym pornobiznesie. Warto również odnotować, że od 1974 roku Carol była żoną producenta Jacka Bircha (który pojawia się zresztą w obu częściach przygód Candy w małych cameo), z którego to związku narodziła się ich córka Thora, później aktorka, znana m.in. z występu w oscarowym American Beauty (1999).
Perypetie Candy — zwieńczone obowiązkową orgią w duchu sexrewolty (są nawet wstawki gejowskie) – odniosły na ekranach wystarczający sukces, by producenci wyłożyli fundusze na kontynuację, wysyłając tym samym młódkę do stolicy showbiznesu w poszukiwaniu szczęścia. Candy Goes to Hollywood weszło do kin rok po pierwszej części, w atmosferze nieskrępowanego eksplojterstwa, którego wyrazem było zaangażowanie do pomniejszych ról takich indywiduów jak zwyciężczyni konkursu na najlepszego sobowtóra Farrah Fawcett Rhonda Jo Petty, Miss Nude Ameryki Lynn Ann Newton (obecna też na drugim planie w części pierwszej) czy znana ze swojego prowokacyjnego stylu striptizerka — a niebawem również wokalistka punkowej grupy Plasmatics — Wendy Williams. Za muzyczny motyw przewodni filmu posłużył zaś utwór oparty na motywie żywcem zerżniętym — razem z linią melodyczną — ze Stayin’ Alive Bee Gees.
Zgodnie z odwieczną regułą kręcenia sequeli w ciągu dalszym przygód Candy wszystkiego jest więcej i mocniej. Jest to zarazem wcale nie tak częsty przypadek kontynuacji prześcigającej pierwowzór pod względem jakości. Wprawdzie otwierający całość utwór, wspomniana przeróbka wielkiego dyskotekowego hitu, może nie nastrajać zbyt pozytywnie, ale pani reżyser szybko udaje się zatrzeć nieprzyjemne wrażenie tandety. Candy poznaje szemranego „agenta gwiazd” Johnny’ego Dooropenera (ponownie John Leslie, wcielający się tym razem w inną postać), który załatwia jej kolejne „kontrakty”, w praktyce sprowadzające się do najczystszego stręczycielstwa. Prowincjonalna cycatka trafia więc do świata sławnych i bogatych tylnymi drzwiami, świadcząc seksualne usługi i przeżywając kolejne przygody. Te zaś są bardziej pomysłowe i ciekawsze, niż w „jedynce”, począwszy od zahipnotyzowania bohaterki przez jej agenta celem jej oralnego wykorzystania, przez udział w sex talent show, po celebryckie przyjęcie, które okazuje się wielką orgią.
Ta wieńcząca film długaśna sekwencja to zarazem jeden z największych atutów produkcji: odznaczająca się iście rzymskim rozmachem scena seksu grupowego nie dorównuje być może najlepszym tego typu prywatkom w dziejach kina XXX (tutaj odsyłam do Femmes de Sade [1976] i Body Love [1977]), niemniej jest odpowiednio różnorodna i barwna, a w dodatku pośród zaproszonych na nią gości znajdziemy Sharon Kane oraz… Désirée Cousteau, która rok wcześniej w przywołanym przeze mnie na wstępie Pretty Peaches znalazła się w bardzo podobnym co tutaj położeniu. Tym razem to jednak Candy/Carol stoi w blasku jupiterów. I zdecydowanie do twarzy jej z tym oświetleniem. Do tego stopnia, że pod koniec tego podwójnego seansu niemal żałowałem, że nie skończyło się na trylogii. Ta ponoć była w planach, bowiem w ostatniej scenie Candy wsiada do samolotu, obwieszczając, że zobaczymy się w Waszyngtonie…
Pornograf i esteta. Ma gdzieś konwenanse. Do jego ulubionych twórców należą David Lynch, Stanley Kubrick, Gaspar Noé oraz Veit Harlan. Przyszedł ze śmiertelnego zimna, dlatego zawsze mu gorąco.