Hotel umarlaków (2004)
Niełatwo jest nakręcić dobrą horror komedię, a już w szczególności taką, która w odpowiednio wyważony sposób połączy gore z czarnym humorem. Dawni mistrzowie owej formy tacy jak Sam Raimi (Martwe zło 2 [1987]) oraz Peter Jackson (Zły smak [1987], Martwica mózgu [1992]) stali się osobistościami w Hollywood, tak więc nie zanosi się specjalnie, aby jeszcze kiedykolwiek powrócili do swoich filmowych korzeni. Wielki sukces komercyjny odniosła natomiast brytyjska horror komedia o zombies Wysyp żywych trupów (2004) Edgara Wrighta i Simona Pegga. Wielu fanów horroru zwróciło także uwagę na Hotel umarlaków Matthew Leutwylera, o ile jednak Wysyp żywych trupów można uznać za komedię z elementami zombie horroru, to Hotel umarlaków jest po prostu filmem gore z dużą dawką akcentów humorystycznych.
Fabuła przedstawia się następująco: szóstka przyjaciół podąża na ślub ich znajomej, niestety kierowca gubi drogę i niefortunni podróżnicy trafiają do malutkiego teksańskiego miasteczka Lovelock. Postanawiają spędzić noc w miejscowym Bed and Breakfast, którego właścicielem jest niejaki Wise (David Carradine). Nazajutrz nowo przybyli goście odkrywają zwłoki zamordowanego kucharza, a sam Wise umiera na zawał serca. Śledztwo w sprawie prowadzi lokalny szeryf, który nakazuje całej szóstce pozostać w Lovelock do czasu wyjaśnienia sprawy. Kiedy jeden z przyjaciół, Johnny, otwiera zagadkowe pudełeczko, z jego wnętrza wydostaje się złowroga siła i przemienia nieszczęśnika w zombie. Wkrótce całe miasteczko zostanie opanowane przez chodzące trupy, a pozostali przy życiu przyjaciele wraz z szeryfem i tajemniczym nieznajomym, który zdaje się wiedzieć dużo o tajemniczej ‘puszce Pandory’, barykadują się w hoteliku. Rozpoczyna się krwawa walka o przetrwanie, wypełniona hukiem wystrzałów z rur i warkotem piły mechanicznej…
Napisany przez Leutwylera scenariusz w żadnym wypadku nie jest głęboki, ale kto by się tym przejmował. Hotel umarlaków aż skrzy się od ironicznego humoru i dowcipu sytuacyjnego. Niektóre żarty przyprawiły mnie o wyśmienity nastrój np: tańcząca w takt żwawej muzyki country gromadka zmartwychwstańców (teledysk Michaela Jacksona Thriller się kłania). Zresztą nawiązań do klasyki grozy znajdziemy tutaj więcej – warto wyróżnić scenę, w której szeryf odnajduje w jednym z pomieszczeń hoteliku piłę mechaniczną, a na ścianie wisi sobie plakat Martwego zła 2. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że poczucie humoru każdego z oglądających bywa różne – to, co mnie rozbawiło, wcale nie musi rozbawić kogoś innego. W związku z powyższym w Hotelu umarlaków roi się od żartów i komicznych sytuacji – niestety nie wszystkie do mnie trafiły, ale to akurat było do przewidzenia.
Pomimo dużej dawki komizmu Hotel umarlaków zawiera wiele scen krwawej rzezi. Podszyte humorem wstawki powodują, iż nieobeznany w gatunku widz łatwiej jest w stanie zaakceptować wylewającą się z ekranu rzekę gore. W drugiej połowie filmu robi się naprawdę krwiście – zombies są szatkowane na kawałki piłą, dekapitowane, głowy truposzy eksplodują w fontannach krwi rozwalane wystrzałami z przerobionych na broń palną rur, itd. Tryskającej na wszelkie strony czerwieni nierzadko towarzyszą wyśpiewywane przez piosenkarza country Zacha Selwyna i co istotne całkiem zabawne zapowiedzi późniejszych wydarzeń. Nigdy nie przepadałem za muzyką country, bo od zawsze kojarzyła mi się z prowincjonalną nudą, ale numerów Zacha słucha się przyjemnie. Wśród obsady trzeba zwrócić uwagę na weterana aktorskiego fachu Davida Carradine’a w roli właściciela hoteliku, Jeremy’ego Sisto (May [2002], Kryjówka diabła [1995], Droga bez powrotu [2003]), Oza Perkinsa (syna Anthony’ego Perkinsa, dla niezorientowanych niesławnego Normana Batesa z hitchcockowskiej Psychozy [1960]) oraz uroczą Ginę Phillips (Smakosz [2001]) jako Melody.
Na koniec parę ciekawostek odnośnie filmu: Hotel umarlaków nakręcono w 18 dni i jak przystało na produkcję niezależną, budżet był niski. Główną lokację stanowił ponad 100-letni dom wiktoriański, gdzie doszło kiedyś do niewyjaśnionego morderstwa i do dziś słychać w nim zagadkowe krzyki oraz stukania. Nie mam pojęcia, ile w tym prawdy, a ile bujdy, niemniej jednak komiczny horror Matthew Leutwylera nie raz wywołał uśmiech na mej twarzy. I to w zasadzie wystarczy, aby go zarekomendować spragnionym mocnych wrażeń fanom horroru.
Wielbiciel wszelkich celuloidowych koszmarów, który kiedyś aktywnie współtworzył portal Danse Macabre.