Końcowa rozgrywka (Endgame, 1983)

Endgame – Bronx lotta finale – reż. Joe D’Amato
Nie myślcie, że nagle zacząłem opisywać jakieś podłe produkcyjniaki marvelowsko-disneyowskie. Endgame bowiem to nie produkcja z ostatnich lat, ale bardzo solidne postapo ze złotych czasów. Po tym jak Joe D’Amato odbębnił swoje w postconanowskim fantasy wraz z Atorem i The Blade Master nie mogło być inaczej: przyszła kolej na postapokaliptyczne kino w stylu „wszyscy chcemy być Millerem”. W 1983 roku D’Amato uderzył podwójnie: współreżyserował wraz z Georgem Eastmanem 2020 Texas Gladiators i w pełni dowodził na planie Endgame. Film powstał w ramach świeżo powstałej Filmirage, a do spółki wziął swojego etatowego kompana, wspomnianego Eastmana, który napisał scenariusz.
Akcja dzieje się w 2025 roku (film podaje nawet dokładną datę – 10 maja), w świecie po atomowej zagładzie, gdzie mutanci z mocami psychicznymi są ścigani przez totalitarny reżim. Rozrywkę mas zapewnia tytułowy teleturniej, reality show, w którym wojownicy tłuką się na śmierć i życie. Mistrzem areny jest Ron Shannon (Al Cliver – twarz znana fanom Fulciego), który wplątuje się w misję eskortowania grupy uciekinierów-mutantów pod dowództwem Lilith (Laura Gemser w epizodzie pod pseudonimem Moira Chen). Po drodze zbiera się barwna kompania wojowników, pojawiają się kanibale, karatecy, telekinetyczne dzieciaki, a do tego były kumpel Rona, Karnak (George Eastman).


Chaos totalny, ale taki, jakiego się oczekuje od włoskiego „post-nuke”. Włoscy filmowcy złapali bakcyla po Mad Max 2 i klepali swoje wersje jak z taśmy, od 2019: After the Fall of New York po The New Barbarians. Endgame dostało nawet włoski podtytuł Bronx Lotta Finale, żeby jeszcze mocniej podpiąć się pod sukces Castellariego i jego 1990: Bronx Warriors. To czysty junkyard chic: pustkowia, szrot udający pojazdy przyszłości i aktorzy grający z kamienną twarzą: Cliver jako bohater z musu, Gemser jako liderka mutantów, a Eastman z typową dziką ekspresją, to zestaw, który ciągnie film bardziej niż scenariusz.
Warto zauważyć, że Endgame było jednym z pierwszych filmów pokazujących telewizyjne igrzyska śmierci – wcześniej były Dziesiąta Ofiara czy Punishment Park. Dopiero później temat eksplodował w Uciekinierze i Igrzyskach Śmierci. D’Amato zrobił to pierwszy, choć bez polotu: arenowe walki są dziwnie bezkamerowe jak na show oglądane przez tłumy, a choreografia z rzadka robi wrażenie. Co ciekawe, sam reżyser ukrywał się tu pod pseudonimem Steven Benson, a jako operator figuruje nieistniejący „Federico Slonisco”, kolejne alter ego Włocha. Takich gierek z nazwiskami w karierze D’Amato było sporo. Są tu też smaczki fabularne, które dziś zaskakują: mutanci cierpią psychiczne tortury, gdy zabijają ludzi; niby detal, ale daje to pewien moralny niuans (zapewne pomysł podebrany z Furii lub Skanerów).
Recepcja była chłodna, film uznawano za rozwlekły i wtórny, narzekano na aktorstwo, choć przyznawano, że fani gatunku będą zadowoleni. George Eastman po latach mówił wprost: „Pomysł był dobry, ale te filmy kręcono za grosze. Scenografia była mizerna, a cały gatunek szybko i słusznie zdechł.” Zaś sam D’Amato ponoć wspominał Endgame jako swój ulubiony projekt – pewnie dlatego, że dobrze się bawił na planie, a nie dlatego, że nakręcił arcydzieło. Przez lata film był białym krukiem aż do wydania Severin z 2021 roku. Nowe 2K z negatywu, bonusowy soundtrack Carla Marii Cordio i wywiad z Eastmanem wreszcie przywróciły Endgame z niebytu.
Czy warto dziś? Jeśli kochasz włoskie podróbki Mad Maxa, to znajdziesz tu kanibali, mutantów, Eastmana w szczytowej formie i Clivera w roli zblazowanego bohatera. Jeśli nie, zobaczysz powtarzalną akcję, dziurawe dialogi i świat, który ledwie trzyma się na resztkach scenografii. Ale w tej właśnie tandecie tkwi urok: Endgame to czysty destylat włoskiego kina gatunkowego lat 80., które nigdy nie miało być eleganckie, tylko szybkie, brudne i pełne hałasu.
Źródło zdjęć: Mondo Digital

Pogo pod scenę, próchno wypierdalać!