Adam Deka „Ludzie Krokodyle”/„Animal Holocaust”

Adama Dekę przedstawić trzeba – autor tworzący pod tym pseudonimem jest bowiem znany głównie w podziemnym obiegu, poza którym właściwie nie istnieje. To miłośnik eksploatacji w każdym wykonaniu, kolekcjoner gatunkowych filmów i książek, tłumacz Edwarda Lee, tworzący  własne powieści i opowiadania, których przekrój gatunkowy jest oszałamiający – coś dla siebie znajdą tutaj miłośnicy szeroko rozumianej grozy – gore, animal attack, science fiction, martial arts, fantasy to wszystko znajduje swoje odniesienia w jego prozie. Prozie pisanej językiem zgrabnym, zrozumiałym, pełnym językowych skrótów, ale jednocześnie niesamowicie literackim. Jego książki dzięki temu pochłania się szybko i bezproblemowo, co dla twórcy literackiej pulpy powinno być właściwie wyznacznikiem jakości. Dziś skupię się na dwóch pozycjach z jego twórczości, zbiorze opowiadań sytuujących się pod wspólnym mianownikiem jakim jest gatunek animal attack, pod wszystko mówiącym tytułem Animal Holocaust oraz kanibalistycznej fantazji Ludzie krokodyle.

Animal Holocaust to zbiór 5 opowiadań okraszonych intro i outro – w Przybyszu dochodzi bowiem do wezwania zła poprzez rzucenie klątwy, zaś finałowa Terra II to fantastyczno-naukowa coda ukazująca koniec ludzkości jako efekt ingerencji obcej cywilizacji. Owo zło inkarnuje się na kolejnych stronicach zbioru pod postacią krwiożerczych zwierząt – od morderczej mewy poczynając, poprzez obleśne uropygi, na demonicznych orłach kończąc. Weźmy pierwszą z brzegu Mewę – choć skojarzenia z Hitchcockowskim Ptakami będą tu zapewne na pierwszym miejscu (na co zresztą sam autor naprowadza czytelnika), atak nie ma nic wspólnego z subtelną atmosferą grozy – mewa robi rozpierdol porównywalny z bombą wrzuconą do małego mieszkania, by w finale rozpocząć tryumfalny pochód śmierci. Kolejne opowiadanie, Uropyga, to zdrowo popierdolona scenka rodzajowa z gatunku „co może pójść nie tak”: oto gangole postanawiają ukarać dłużnika zaszyciem w jego ciele tytułowego pajęczaka. A że operacja toczy się w otoczeniu klatek z innymi robalami, kwestią czasu pozostanie ich atak. Następne z kolei Mrówki to chyba najciekawsza i najśmieszniejsza historia z całego zestawu – handlarz wideokasetami przywozi do wsi niemieckiego VHSa, który ma wgrane częstotliwości mające zlikwidować plagę mrówek. Zamiast pomóc wieśniakom w poradzeniu sobie z uciążliwymi owadami, kaseta powoduje prawdziwy holokaust. Następnie asystujemy w nazistowskich eksperymentach podczas lektury Jebanych larw, tekstu wyraźnie inspirowanego włoskimi nazisploitami, by w finale dać się ponieść niesamowitej wizji powstałej z przecięcia conanowskiego w duchu fantasy z hard sf (Porohy Orła)

Płynie ten zbiór w stronę finału w ten zupełnie nieprzewidywalny sposób, co powoduje, że czytelnik z każdą kolejną stroną rozdziawia coraz szerzej paszczę. Wspomniany powyżej miszmasz gatunkowy wzmacnia atrakcyjność opowiadań, zaś abstrakcyjne fabuły wynoszą na wierzch to co najważniejsze w literackim horrorze – ekstremalność, obrzydliwość, nieprzerwaną obecność śmierci, nihilizm obecny w każdym opowiadaniu. Dodatkowe okraszenie całości czarnym humorem tylko podnosi jej atrakcyjność i zgrabność, które podkreślane są przez absolutny brak jakiejkolwiek poprawności politycznej. Jednym zdaniem – Deka nie pierdoli się w tańcu z nikim i niczym, taplając się w obrzydliwościach niczym rasowy zwyrol.

Zwyrolsko jest również w Ludziach – krokodylach, gdzie samo streszczenie fabuły jest niezłym mindfuckiem. Oto główna bohaterka, ćwicząca kulturystykę Helena, powodowana chęcią zemsty dostaje się do afrykańskiej dżungli w ślad za partnerem. Jednocześnie tropiki są miejscem krwawej rozgrywki między tytułowym zaginionym plemieniem a oddziałem komandosów żywcem wyjętym z Robowara czy Predatora, którzy poszukują tajnej bazy wojskowej. Helena jest członkinią słowiańskiego KuKluxKlanu, rządzonego przez tajemniczego Barda, którego pieśni w chwilach słabości są dla niej impulsem do walki (tutaj humor Deki zostaje już całkowicie wypuszczony z ram poprawności).

Jeżeli ktoś obawia się, że to co działa w krótkich opowiadaniach może na dłuższą metę być męczące w powieści (absurdalny pomysł fabularny, opętańcza forma, potoczny język), to spieszę donieść, że nie ma z tym najmniejszego problemu, ba, jest nawet lepiej. Nieokiełznana wyobraźnia autora sprawia, że kolejne pomysły są przyjmowane bez popity przez spragnionego świeżej pulpy czytelnika. Finał książki sytuuje ogólną wymowę gdzieś między Clarke’owskimi pomysłami rodem z Odysei… a teoriami spiskowymi. Od kanibali do boskiego wcielenia droga nie jest znowu tak daleka.

Osobną kwestią jest wydanie książek. Adam pod szyldem XeroMorph sam wydaje swoje książki, ozdabiając je obrazami zamówionymi u innych maniaków, wlepkami, ręcznie wyciętymi okładkami – wygląda to po prostu znakomicie. Podsumowując, jeśli jesteś fanem wspomnianych powyżej atrakcji i szybsze bicie serca powodują u ciebie filmu pokroju Nekromantika, Cannibal Holocaust czy serii Guinea Pig, a na dodatek masz dość internetowych płaczków narzekających że na swojej nowej książce nie zarobią marnego grosza, pozycje Adama Deki staną się pokarmem Twojej zwyrolskiej duszy.

Zdaję sobie sprawę, że wyszła mi laurka, jednak nic na to nie poradzę. Pasja, niezależność i lekkie pióro. Czego chcieć więcej?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *