Cité Obscure: Zbłąkany pies (1949)

Murakami (Toshiro Mifune) to nowicjusz w szeregach wydziału zabójstw tokijskiej policji. Pewnego ranka, podczas podróży do pracy zatłoczonym tramwajem, mężczyzna zostaje okradziony: kieszonkowiec wyciąga z jego kieszeni kolta. Nieopierzony policjant w porę orientuje się i ściga złodzieja, ale ostatecznie gubi go. Po przybyciu na posterunek otrzymuje reprymendę od przełożonego, jednak znacznie gorsze jest jego własne poczucie winy: już na starcie na nowej posadzie zaliczył poważną wpadkę. Aby się zrehabilitować, postanawia na własną rękę odszukać skradziony pistolet…

Kryminał osadzony w powojennej Japonii. Kurosawa odnosi się wprost do noirowej estetyki znanej z kina zwycięskich Jankesów, ale przy okazji odmalowuje też pełen goryczy obraz rodzimego społeczeństwa: pogrążonego w apatii, znieczulonego i tkwiącego w skrajnej biedzie. Pistolet potrzebny do dokonania napadu rabunkowego można w półświatku nabyć za kartkę żywnościową, nic dziwnego zatem, że na ulicach Tokio szerzą się przemoc i bezprawie. W trakcie długiej, trwającej około 10 minut sekwencji, bohater przechadza się po mieście w charakterze „tajniaka”, jednocześnie obserwując rynsztokowe życie stolicy. W wymiarze socjologicznym, jako portret upadłej, pokonanej nacji w zniszczonym przez wojnę kraju, Zbłąkany pies wydaje się więc rezonować z włoskim neorealizmem. W odróżnieniu jednak od dzieł Vittoria De Siki czy Giuseppe De Santisa, tło społeczne – nawet jeśli wyraziście odmalowane – pozostaje tłem, a na pierwszym planie wciąż mamy intrygę kryminalną i związane z nią rozterki moralne, eksponowane na ekranie za pośrednictwem postaci głównego bohatera.

Odtwarzany przez 29-letniego wówczas Mifune Murakami to młody idealista, naiwny żółtodziób i przedstawiciel „straconego” powojennego pokolenia. Jak przyznaje, sam kiedyś został ograbiony z całego dobytku umiejscowionego w plecaku, co jednak nie popchnęło go – w odróżnieniu od Yusy (Isao Kimura), który z pomocą skradzionej broni ruszy przez miasto siejąc zniszczenie i ból – na drogę występku. Murakami naiwnie pragnie naprawiać zepsuty świat, nie znając jeszcze dokładnie rządzących nim prawideł, a za zbrodnie popełnione z użyciem jego kolta czuje się osobiście odpowiedzialny. Z czasem Kurosawa dokooptowuje mu partnera, starego wygę detektywa Satō (Takashi Shimura), tworząc jednocześnie podwaliny dla późniejszego nurtu „buddy movie”. Nieco zgorzkniały, ale też przenikliwy i zdroworozsądkowy Satō stanie się mentorem dla Murakamiego, kimś w rodzaju figury ojcowskiej, z radą na każdą okazję i pobłażliwym podejściem, za pomocą których temperować będzie kąpanego w gorącej wodzie świeżaka.

Na drugiej szali mamy wspomnianego Yusę, pełnego gniewu drobnego opryszka, który – zamordowawszy raz – przemienia się w tytułowego „zbłąkanego psa”, tudzież – jak określa go Satō – psa zarażonego wścieklizną, który zaczął już kąsać i nie przestanie, dopóki nie zostanie zneutralizowany. To równolatek Murakamiego, wyrzutek który doszedł do wniosku, że jedyna możliwość egzystencji dla pozbawionego perspektyw młodego weterana to życie poza granicami prawa. Przez 90% seansu jego postać jest na ekranie nieobecna, słyszymy jedynie o jego poczynaniach z ust ludzi, którzy napotkali go na swej drodze, w tym jego „dziewczyny” – nastoletniej tancerki, w której Yusa się zadurzył i której sprawia kosztowne prezenty za zrabowane pieniądze. Ona również jest pełna żalu do świata, w którym na luksusy mogą pozwolić sobie nieliczni, reszcie zaś przypadła rola harujących za miskę ryżu nędzarzy. I to ta dwójka stanowi tak naprawdę reprezentację japońskiego społeczeństwa, złamanego klęską w wojnie ze Stanami, upokorzonego i rzuconego na kolana. Od zrzucenia bomb na Hiroszimę i Nagasaki upłynęły zaledwie cztery lata i choć temat tej zbrodni w kinie czy literaturze pod amerykańską okupacją był objęty tabu, widmo nuklearnej hekatomby jest u Kurosawy – podobnie jak u wielu twórców z jego pokolenia – wyraźnie obecne. Obecność kultury amerykańskiej reżyser zaznacza zresztą również w scenach polowania na handlarza broni, rozgrywających się podczas rozgrywanego na stadionie meczu baseballa.

Odyseja przez ciemne zaułki, pośród podejrzanych typów, prostytutek i kombinatorów to zarazem chrzest bojowy, inicjacja Murakamiego, jak i metafora ziemskiego piekła: lejący się z nieba żar wyciska z bohaterów siódme poty, niemal czuć smród zatęchłych uliczek pełnych sklepowych stoisk i ludzi o wypalonych spojrzeniach. Finałowa agonia skutego kajdankami Yusy wydaje się krzykiem rozpaczy całej generacji, która poczuła się oszukana i pozbawiona godności. Jak przystało jednak na miejski western, u kresu podróży czeka promyk nadziei – Murakami zmyje plamę na honorze i zyska cenne doświadczenie na swojej drodze kariery: pierwsze aresztowanie. Następujący na końcu pojedynek w otoczonym bagnami lesie to z kolei prawdziwy majstersztyk stylizacji i budowania napięcia: słusznie uznaje się, że stylistyczne zabawy Włochów w spaghetti westernach swe źródło znajdują u Japończyków, ale inspiracje te nie dotyczą jedynie najbardziej rozpowszechnionego nurtu, jakim było kino samurajskie. Wystarczy spojrzeć na pieczołowicie komponowane przez Kurosawę kadry i powoli podgrzewaną atmosferę, żeby dostrzec w kogo zapatrzeni byli Leone i pozostali makaroniarscy mistrzowie. Oczywiście, z perspektywy lat, w erze postmodernistycznego cynizmu, Zbłąkany pies wydawać się może nieco naiwny – zwłaszcza, gdy przychodzi do wygłaszanych w formie dialogów deklaracji i etycznych wątpliwości, ale wciąż nie można mu odmówić prawdziwie popisowej konsekwencji w operowaniu filmową materią. Blisko trzy ćwierci wieku od premiery ten kundel dalej ujada aż miło.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *