Kobra (1974)
„Jesteś chorobą, a ja lekarstwem” – mówił grany przez Sylvestra Stallone’a tytułowy bohater filmu Cobra (1986). Równie skuteczną kurację zafundował bandytom jego japoński odpowiednik, który działał na ulicach Tokio w latach siedemdziesiątych. Wspomniany kultowy klasyk ze Stallone’em jest oficjalnie adaptacją książki Fair Game autorstwa Pauli Gosling, znanej też pod tytułem A Running Duck (wyd. 1978). Nieoficjalnie jednak – jak pisał m.in. Sławomir Zygmunt w „Leksykonie filmów wschodnich sztuk walki” – Cobra (1986) w reż. George’a P. Cosmatosa to remake japońskiego filmu karate, którego scenarzystą i reżyserem był Umeji Inoue.
Film zaczyna się od uduszenia modelki, ale sprawcą – w przeciwieństwie do amerykańskiej wersji – nie jest seryjny morderca, lecz młody polityk podatny na manipulację. Dziewczyna go szantażowała i to była iskra, która doprowadziła do wybuchu emocji. Hirotaka Matsushima (Jun Kashima) dopuścił się morderstwa i aby nie stracić swojej szansy na karierę polityczną, musi współpracować ze skorumpowanym szefem, panem Chôji (Fumio Watanabe), mającym rozległe powiązania z przestępcami. Największą przeszkodą stojącą im na drodze jest modelka o imieniu Mariko (Fujiko Nara), będąca świadkiem morderstwa. Zostają wynajęci zabójcy do zlikwidowania dziewczyny zanim na mieście pojawią się plakaty wyborcze z wizerunkiem mordercy. Jej ochrony podejmuje się detektyw Ryōhei Komura (Jirō Tamiya), pierwszorzędny glina i zarazem ekspert karate, który nie cacka się z przestępcami, ale jest również w konflikcie z nadgorliwymi przedstawicielami prawa.
Interesująca jest przeszłość Komury – porzucony przez rodziców chłopak trafił pod opiekę sierżanta policji, który go wychował i nauczył wszystkiego. Sierżant został jednak zabity przez karatekę z Hongkongu, Kitę Ippei (Kao Chan). I ten zabójca zostanie także przydzielony do zlikwidowania Komury, co gliniarzowi jest „na rękę”, bo przy okazji będzie mógł pomścić morderstwo swojego mentora. Po stronie antagonistów jest także dziewczyna imieniem Lǐ Píng (Wāng Píng), która też ma porachunki z detektywem. To wszystko sprawia, że mnożą się wątki i śledztwo, od którego wszystko się zaczęło schodzi na dalszy plan. Bo i politycy, którzy rozpętali tę wojnę, nie są tak mocnymi zawodnikami, by mogli zaszkodzić mistrzom karate.
Nazwisko Komura brzmi podobnie jak „ko-bu-ra” (コブラ), które w systemie pisma sylabicznego jest fonetycznym zapisem angielskiego słowa „cobra”. Jednak w oryginalnym tytule zostało użyte słowo „dokuhebi” (毒蛇), oznaczające jadowitego węża albo żmiję. Do takiego bezwzględnego stróża prawa takie porównanie pasuje – jad węża nie tylko zabija, ale jest też wykorzystywany w medycynie, służy ludziom posiadając jednocześnie zabójcze właściwości. Lawirując między światem policyjnym i gangsterskim, musi także być zdradziecką żmiją – z tej strony poznała go w przeszłości Lǐ Píng, a obecnie Mariko wykorzystana jako przynęta do prywatnej zemsty. Aby jeszcze bardziej skomplikować relacje między bohaterami, w życie detektywa wprowadzono kolejną kobietę – Miyoko (Yōko Yamamoto). Była ona kochanką Komury i córką jego mentora, a obecnie jest żoną prokuratora Akagiego (Tadao Nakamaru), który prowadzi sprawę zabójstwa modelki i jest w konflikcie z detektywem Kobrą.
Napięcie nie słabnie, bo z każdej strony na głównego bohatera i jego podopieczną mogą spaść nieszczęścia. Wchodząc do budynku trzeba patrzeć w górę, a wsiadając do samochodu warto się upewnić, czy hamulce nie są uszkodzone. Także kurort narciarski, gdzie w pewnym momencie trafiają bohaterowie, okazuje się miejscem zdradzieckim. Swoją drogą, sceny w kurorcie są fajną odskocznią od schematu miejskiego thrillera. Niezapomniany jest także fragment, w którym bohater infiltruje ukrytą w górach kryjówkę złoczyńców, co kończy się dla niego efektownym zjazdem górską drogą. Fabuła jest bardziej złożona niż w amerykańskiej Cobrze, ale to nie znaczy, że poziom skomplikowania jest wysoki. Można się wprawdzie pogubić w labiryncie japońskich imion i podobnych do siebie azjatyckich twarzy, ale postacie – poza jedynym w swoim rodzaju protagonistą – są stereotypowe i mają do spełnienia dość klarowną funkcję. Natomiast intryga mimo zakrętów prowadzi do przewidywalnego finału – pojedynku dwóch mistrzów karate, którego zwycięzca jest z góry ukartowany. Bo w planach był sequel, który ostatecznie powstał dwa lata później (Strzelaj, zanim zostaniesz postrzelony!, 1976).
Przy tak zapomnianym filmie może być zaskoczeniem, że pokazywano go w kinach nad Wisłą. Autorem polskiego plakatu jest Mieczyslaw Wasilewski. Działo się to w latach 1978-79 – to był pierwszy film karate na naszych ekranach. I co ciekawe, wcale nie przeszedł bez echa, jak mogłoby się wydawać – jak podaje strona Box-Office’owy Zawrót Głowy japoński akcyjniak był drugim (po King Kongu) najpopularniejszym filmem roku. I to cztery lata przed szaleństwem, jakie wywołała polska premiera Wejścia smoka (1973; prem. pol. 1982).
Japoński reżyser Umetsugu (Umeji) Inoue to jeden z najpłodniejszych filmowców w powojennej historii japońskiego kina, mający doświadczenie w pracy we wszystkich sześciu największych wytwórniach w swojej ojczyźnie (Shintoho, Nikkatsu, Toho, Daiei, Toei i Shochiku). Mało tego, nakręcił 17 filmów dla hongkońskiego Studia Shaw Brothers. W sumie przypisuje mu się ponad 110 filmów kinowych i ponad 150 telewizyjnych. Kobra została wyprodukowana przez Shochiku (Studio Ofuna w Tokio) i miała premierę dwa tygodnie po nakręconym dla Kompanii Toei Ulicznym wojowniku (1974, reż. Shigehiro Ozawa) z niezapomnianym występem Sonny’ego Chiby. Film Umejiego Inoue nie odniósł tak wielkiego międzynarodowego sukcesu i nie trafił do żelaznego kanonu kina sensacyjnego, ale to dzieło godne poświęcenia mu czasu. Jest rozegrane w ciekawych lokacjach (wykraczające poza wielkomiejską dżunglę), solidnie dopracowane pod względem scen akcji i pojedynków karate, ale też dość intrygujące w formie, przykuwające uwagę swoim dynamicznym stylem i bezkompromisową przemocą.
Z wykształcenia inżynier, z natury humanista. W kinie ceni różnorodność wynikającą z perspektywy kulturowej. Korzysta z legalnych źródeł, ale często zapuszcza się w mroczniejsze rejony w poszukiwaniu perełek, o których zapomniał świat.
Pamiętam film doskonale! Byłem kilkukrotnie w kinie a fascynacja była tak silna, że kazałem na podwórku nazywać się Kobrą 🙂 Założyłem wątek na FW bo na portalu panuje niezłe zamieszanie jeśli chodzi o ten film (trudno jednoznacznie ustalić który jest który, bo filmów o takim tytule są trzy, bodajże). Plakat, który tu zamieściłeś, dotyczy innego filmu niż tego, o którym piszesz. Tu wątek temu poświęcony: https://www.filmweb.pl/film/Kobra-1976-124378/discussion/Z%C5%82e+dopasowanie+tytu%C5%82%C3%B3w,3183667
Na dailymotion są fragmenty filmu (sekwencje walk, m.in z tonfą) – po tym można poznać.