They Saved Hitler’s Brain (1968)

Nasza opowieść rozpoczyna się w 1962 roku, kiedy to reżyser David Bradley i producent Carl Edwards kręcą pod roboczym tytułem The Return of Mr. H, niskobudżetowy film science-fiction o ukrywanej w fikcyjnym południowoamerykańskim państwie żywej głowie Adolfa Hitlera. Obraz trafia do limitowanej dystrybucji kinowej rok później jako Madmen of Mandoras. Nikogo specjalnie nie dziwi fakt, że kuriozalny projekt przechodzi przez ekrany bez echa. Mija pięć lat, niewielka firma Paragon Films nabywa prawa do obrazu Bradleya i postanawia sprzedać go telewizji. Aby móc zażądać więcej za prawa do emisji, nowi właściciele wpadają na pomysł dokręcenia do 70-minutowego filmu dodatkowych 20 minut materiału. Tak powstaje They Saved Hitler’s Brain, dzieło będące jednym z najczęściej wymienianych pretendentów do miana „najgorszego filmu wszech czasów”.

Jak już nadmieniłem, rzecz rozgrywa się w fikcyjnym państwie o nazwie Mandoras, gdzie zwiały niedobitki nazistów wraz z ocalałą głową Führera. Naziole, jak to naziole, planują przejęcie władzy nad światem. Pomóc ma im w tym odkryty właśnie trujący gaz. Spadkobiercy III Rzeszy porywają naukowca odpowiedzialnego za jego wynalezienie i przystępują do podboju. Pokrzyżować im szyki mogą jedynie córka porwanego uczonego oraz jej mąż…

Tak pokrótce przedstawia się fabuła samego Madmen of Mandoras. Nowi dystrybutorzy zatrudnili studentów filmowych z UCLA, aby ci dosztukowali do historii wątek pary agentów rządowych, którzy prowadzą śledztwo w sprawie zaginięcia wspomnianego naukowca. Wątek ów kompletnie nie klei się z resztą opowieści zarówno pod względem fabularnym, jak i stylistycznym. Raz, że w kontekście późniejszych wydarzeń jest kompletnie zbędny (ale, jako że duet agentów jest męsko-damski, jego dołączenie pozwoliło wpleść do narracji kilka niespecjalnie odkrywczych spostrzeżeń na temat wojny płci, co w momencie premiery miało zapewne rezonować z ówczesnymi zmianami społecznymi), dwa, że widać wyraźnie po aktorach, ich sposobie ubierania się, jak bardzo w przeciągu tych pięciu lat zmieniła się moda. Ciekawostkę w tym kontekście stanowić może jednakże fakt, że w trakcie pierwszych 20 minut twórcy uśmiercają oboje „głównych” bohaterów, by po chwili przedstawić kolejnych — w wyniku szachrajstw kombinatorów z Paragon Films otrzymujemy więc zwrot akcji à la Psychoza (1960).

Perypetie montażowe They Saved Hitler’s Brain to jedno, inna sprawa że film popełnia grzech nader częsty w przypadku niskobudżetowych produkcji kręconych z myślą o grindhouse’owych przybytkach — nie wywiązuje się z obietnicy złożonej w tytule. Owszem, głowa Hitlera pojawia się w filmie, ale na krótko i wiele do roboty nie ma. Jej łączny czas ekranowy nie przekracza czterech minut (na YouTube znaleźć można nawet „skrótowce” dla widzów, którzy nie chcą marnować czasu i pragnęliby jedynie ujrzeć główną atrakcję, czyli zamkniętą w wielkim słoju głowę Führera), a linie dialogowe ograniczone zostały do wygłaszanego zniecierpliwionym tonem „Mach schnell! Mach schnell!”, który to zwrot stanowi ponaglenie dla ociągających się z zaprowadzeniem ładu IV Rzeszy podkomendnych.

Cała reszta filmu to zgoła chaotyczne, topornie zrealizowane science-fiction, któremu najbliżej do nieporadnych dokonań Eda Wooda. Sceny dialogowe są nader statyczne, aktorstwo delikatnie mówiąc nie powala, a sensu w tym wszystkim za grosz. Nie dziwi zatem, że dzieło Bradleya było jednym z faworytów autorów głośnej książki The Golden Turkey Awards (1980), tej samej, w której ostatecznie najgorszym filmem w dziejach ogłoszony został Plan 9 z kosmosu (1959).

I podobnie jak osławione dokonanie Wooda, Hitler’s Brain znalazło swoje stałe miejsce w popkulturze — odniesienia do filmu znajdziemy dziś w serialach, tekstach piosenek, wreszcie w innych filmach. Krytycy i widzowie zgodnie zaś przyznają „tak, oto szrot nad szroty!”. Warto jednak przyznać temu tytułowi pewną taryfę ulgową i podejść doń jako do jeszcze jednego głupiutkiego tworu fantastyczno-naukowego z lat 50. (bo pomimo roku powstania rzecz zdecydowanie zatopiona jest w poprzedniej dekadzie), który jest być może na bakier z logiką, walory produkcyjne ma znikome, ale za to sporo w nim bezpretensjonalności i uroku osobistego. Na wieczór z kinem „tak złym, że aż dobrym” jak znalazł.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *