Video Nasties od A do Z #9: Ho-In

Szalony doktor i jego mordercze eksperymenty, gwałty i rozbój w domu na przedmieściach, przemoc w więzieniu dla kobiet, oparta na faktach historia brutalnego zabójstwa i wiedźmy. Taki natłok bezeceństw możliwy jest tylko w przypadku filmów z listy video nasties. Niniejszym zapraszam do krwawej, pozbawionej hamulców lektury kolejnego odcinka cyklu.


The House by the Cemetery (1981, reż. Lucio Fulci)

Ostatnia część trylogii “bram piekielnych”, w skład której wchodzą również City of the Living Dead (1980) oraz The Beyond (1981). Sam Fulci przyznał w jednym z wywiadów, że po tym ostatnim tytule zamarzyło mu się nakręcenie obrazu w duchu prozy H.P. Lovecrafta i takie też wytyczne dał scenarzyście Dardano Sacchettiemu. Dom przy cmentarzu (org. Quella villa accanto al cimitero) opowiada o małżeństwie z dzieckiem, które wyjeżdża na pół roku z Nowego Jorku do domu położonego na prowincji. Ojciec rodziny, doktor Norman Boyle (znany z występów m.in. w The New York Ripper [1982] i Escape from the Bronx [1983] Paolo Malco) bada stare domostwa, a jego kolejnym celem jest niesławny „dom Freudsteina”, w którym niedawno jego kolega z uniwersytetu popadł w obłęd, zamordował swoją kochankę, a następnie popełnił samobójstwo. Jedyną osoba, która przeczuwa nadciągające zagrożenie związane z posiadłością jest syn doktora Bob (chętnie obsadzany przez włoskich twórców kina grozy blondas Giovanni Frezza, znany głównie z A Blade in the Dark [1983] Bavy Jra.), jednak nikt nie chce wierzyć w rewelacje małego chłopca…

Lovecraftowskie nuty i idee są tu owszem obecne, ale przy bliższym zapoznaniu staje się jasne, że obraz w większym stopniu stanowi rip-off Lśnienia (1980) Stanleya Kubricka (inną inspirację dla scenariusza stanowiła gotycka powieść Henry’ego Jamesa W kleszczach lęku [1898]). Z tym, że Fulci swoim zwyczajem dodaje do mikstury wytrawne gore, którym z sadystyczną przyjemnością raczy widza. Z atrakcji wartych wymienienia otrzymujemy m.in. celebrowaną w nieskończoność scenę dźgania kobiety pogrzebaczem, dekapitację czy rozerwanie krtani. W porównaniu jednak do pozostałych dwóch części trylogii House odznacza się znacznie powolniejszym tempem i w jeszcze większym stopniu polega na budowaniu atmosfery, który to proces jedynie z rzadka przerywa wybuchami przemocy (konstrukcja „od jednej ofiary do kolejnej” przywodzi zresztą na myśl niezwykle popularne wówczas na amerykańskim gruncie slashery). Fabularna prostota wydaje się stanowić całkowitą antytezę surrealnej konstrukcji The Beyond, czym omawiana pozycja niestety przegrywa w starciu z tamtym klasykiem. Niezbyt fortunny wydaje się również pomysł nadania antagoniście cudacznego nazwiska Freudstein, choć warto odnotować, że moment jego pojawienia się na ekranie należy do najmocniejszych punktów filmu.

Przepełniony ponurym, jesiennym klimatem Dom przy cmentarzu naturalnie nie przypadł do gustu brytyjskim cenzorom, którzy już na etapie klasyfikacji na użytek kin zażądali cięć m.in. we wspomnianej scenie wykrwawiania się zadźganej niewiasty. Ocenzurowana wersja została następnie wypuszczona na rynek VHS, skąd trafiła na listę video nasties. Na tym nie skończyły się problemy dzieła Fulciego, bowiem przy kolejnym podejściu w 1988 roku film został wydany z wyciętymi ponad 4 minutami materiału, a następnie – w 1992 roku – z usuniętymi aż 7 minutami scen gore. Edycja od kultowego labelu Vipco z 2001 ograniczała cięcia do zaledwie 33 sekund. W wersji nieocenzurowanej obraz wydany został dopiero w 2009 roku przez Arrow Films.


The House on the Edge of the Park (1980, reż. Ruggero Deodato)

Drugi, po Cannibal Holocaust, majstersztyk terroru od Ruggero Deodato na liście video nasties. Mocno inspirowany – począwszy już od tytułu – Ostatnim domem po lewej (1972), tyle że przenoszący Cravenowskie gwałt i przemoc na gatunkowy grunt już stricte podległy home invasion. Na pierwszym planie mamy powracającego w roli zwyrodnialca Davida Hessa, który wciela się w drobnego oprycha imieniem Alex. O tym, że Alexa stać na znacznie więcej niż tylko zwyczajne przekręty wiemy już jednak od samego początku, gdy napada młodą kobietę, gwałci ją, a następnie dusi, czemu towarzyszy zwiewna, urokliwa piosenka Sweetly zaśpiewana przez Dianę Corsini, a skomponowana przez niezawodnego Riza Ortolaniego (jedynie Włosi mogli wpaść na to, aby scenę brutalnego gwałtu uzupełnić tak czarownym kawałkiem muzyki). Niedługo potem Alex spotyka się ze swoim kumplem Ricky’m (znany m.in. z Cannibal Ferox [1981] Giovanni Lombardo Radice) na terenie podziemnego parkingu, gdzie obaj pracują. Tuż przed zamknięciem obiektu zjawia się w nim młoda para i prosi o pomoc przy usterce w samochodzie. W ramach podziękowania za drobną naprawę, dzieciaki zapraszają Alexa i Ricky’ego na domową imprezę. Na miejscu atmosfera szybko robi się gorąca: bogaci gospodarze bawią się kosztem swoich gości, za co wkrótce spotka ich odwet ze strony psychopatycznego Alexa…

Deodato The House on the Edge of the Park kręcił w pośpiechu i przy mocno okrojonym budżecie, którego większość pochłonęła rejestracja plenerowych scen na ulicach Nowego Jorku. Jak reżyser sam przyznał w jednym z wywiadów, na początku uznał scenariusz autorstwa Gianfranco Clericiego i Vincenzo Mannina za zbyt brutalny, przekonał się do niego dopiero poznawszy Hessa, w którego obecności uznał, że wszystkie pomysły ze skryptu zdołają bez większych przeszkód sfilmować (całkiem możliwe też, że ze strony Deodato to czystej wody kokieteria, zważywszy, że dopiero co skończył kręcenie znacznie bardziej okrutnego i wymagającego stalowych nerwów Cannibal Holocaust). Hess na plan trafił ze względu na podobieństwo postaci, w którą miał się wcielić do archetypicznego skurwiela Kruga ze wspomnianego hitu Wesa Cravena: producentom ponoć do tego stopnia zależało na udziale aktora, że zagwarantowali mu połowę praw do filmu.

Co do zawartości dokonania Deodato to miała ona pełne prawo wzbudzić gniew i niepokój cenzorów. Oprócz rozlicznych scen maltretowania psychicznego i fizycznego znajdziemy tutaj m.in. scenę w której Hess masakruje dziecięcą twarz Christiana Borromeo uderzając nią o stół czy tę, w której nagie ciało dziewczyny zostaje pocięte brzytwą. W związku z natłokiem przemocy w rozmaitych formach film nie został wpuszczony przez BBFC na brytyjskie ekrany, jednak „tylnymi drzwiami” dotarł pod strzechy gospodarstw domowych Albionu przez prężnie rozwijający się rynek video. Stamtąd zaś trafił pod ostrzał prokuratora i dostał zakaz rozpowszechniania na kolejne kilkanaście lat. Wersja zaaprobowana przez BBFC w 2002 roku, okrojona była o 11 minut i 43 sekundy, co kastrowało film z praktycznie wszystkich drastycznych elementów. W 2011 roku cenzura była już znacznie bardziej wyrozumiała i przepuściła wersję skróconą o zaledwie 43 sekundy. Na pełne wydanie w Wielkiej Brytanii Dom musiał jednak poczekać kolejne 11 lat – kompletną, nieocenzurowaną wersję zatwierdzono w maju 2022 roku, po ponad czterech dekadach od pierwotnej daty planowanego wypuszczenia filmu na ekrany.


Human Experiments (1979, reż. Gregory Goodell)

Piosenkarka country Rachel Foster (Linda Haynes) podróżuje przez Stany, dając koncerty w lokalnych barach. Podczas pobytu w jednej z zafajdanych dziur dziewczyna zostaje orżnięta przez właściciela knajpy, który nie wypłaca jej pełnej stawki za występ. Zirytowana wsiada w auto, zapala skręta i rusza przed siebie, lecz jeszcze w granicach miasteczka jej samochód psuje się. Szukając pomocy, kobieta trafia do położonego nieopodal drogi domostwa, gdzie zastaje istną rzeźnię. Okazuje się, że zamieszkująca dom rodzina została wymordowana przez najmłodszego syna. W akcie obrony Rachel zabija sprawcę. Gdy na miejsce zbrodni przybywa policja to właśnie przypadkowa świadek zostaje oskarżona o dokonanie pogromu. Postawiona przed lokalnym sądem i przedstawiona jako niebezpieczna narkomanka, biedaczka zostaje następnie skazana na odsiadkę w zakładzie dla kobiet. Placówkę prowadzi stosujący kontrowersyjne metody resocjalizacyjne doktor Kline (Geoffrey Lewis), który swe podopieczne zamienia w posłuszne marionetki, te zaś które się sprzeciwiają – eliminuje…

Film Gregory’ego Goodella to dość łagodny – zwłaszcza na tle niektórych przykładów w ramach gatunku – w formach przekazu przedstawiciel nurtu women-in-prison. Nie uświadczymy tu zwyczajowych tortur i gwałtów, pewne urozmaicenie stanowią za to elementy zapożyczone z kina grozy. Mowa przede wszystkim o jednej konkretnej sekwencji, w której to nasza bohaterka próbuje uciec z więzienia i trafia do pokoju wypełnionego po brzegi wszelkiej maści robakami, pająkami itp. Zważywszy, że w scenie wykorzystano prawdziwe robale, które chmarami oblegają aktorkę, osoby cierpiące na entomofobię mogą odczuć pewien dyskomfort. Jeszcze ciekawiej robi się zaraz potem, gdy więźniarka wpada w ręce zakapturzonych postaci, które zakładają jej pętlę na szyję z zamiarem egzekucji. Po tym odrealnionym, wyjętym jakby wprost z koszmaru fragmencie film wraca jednak na wcześniejsze tory stonowanego kina eksploatacji. Scen gore nie ma tu zbyt wiele i sprowadzają się do ukazywania już okaleczonych zwłok. Pewne wrażenie może wywołać scena rozgrywająca się w domu, w którym doszło do masakry, tym bardziej że w sprawcę mordów wciela się młodzieniec o wyjątkowo upiornej fizjonomii, ale też wątek ten nie zostaje należycie wykorzystany i sprawia wrażenie, jakby przeniesiony został z filmu o zupełnie innym kalibrze.

Tak naprawdę bowiem Human Experiments przez większość czasu ogląda się jak produkcję telewizyjną (co ciekawe i znamienne zarazem, stojący za kamerą Goodell po swoim kinowym debiucie rozpoczął pracę w służbie szklanego ekranu i tam już pozostał), w której przypadkiem umieszczone zostało kilka ostrzejszych momentów. Tym bardziej dziwi, że rzecz trafiła na listę video nasties (choć – jak nadmieniałem już we wcześniejszych odsłonach cyklu – nie jest to przypadek odosobniony), gdzie znalazła się w otoczeniu pierwszoligowych graczy w kategorii celuloidowej obsceny. Film pierwotnie zresztą wpuszczony został do brytyjskich kin bez żadnych cięć, tyle że BBFC nadała mu kategorię wiekową „X”. Warto przy tym wyjaśnić, że w 1983 roku stał się jednym z obiektów nagonki stróżów moralności, ale jedynie krótkotrwale i ostatecznie prokuratura nie wytoczyła przeciwko niemu ciężkich dział. Mimo tego do dziś obraz nie doczekał się ponownego wydania na rynku brytyjskim w jakiejkolwiek formie.


I Miss You, Hugs and Kisses (1978, reż. Murray Markowitz)

Modelka Magdalene Kruschen (Elke Sommer) zostaje zamordowana w swoim mieszkaniu. O zbrodnię oskarżony jest jej mąż Charles (Donald Pilon). W trakcie procesu wychodzą na jaw szokujące fakty z życia małżonków, przedstawianych do tej pory jako wzorcowa para, która odniosła sukces w życiu prywatnym i zawodowym… Film Murraya Markowitza oparty został na sprawie Petera Demetera, urodzonego na Węgrzech przedsiębiorcy, który po emigracji do Kanady zarobił miliony na rynku nieruchomości. Demeter został skazany na dożywocie za zlecenie zabójstwa swojej żony, modelki Christine Ferrari. Twórcy obrazu wprost odnoszą się do biografii Demetera i niektórych z faktów przytaczanych na sali sądowej (m.in. tego że Ferrari również planowała zamordowanie męża), jednak imiona i nazwiska postaci przezornie zostały zmienione, a po napisach początkowych uraczeni zostajemy informacją o na poły fikcyjnym charakterze historii, jedynie luźno inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami.

I Miss You, Hugs and Kisses to pod względem walorów artystycznych czy czysto rozrywkowych ledwie przeciętna produkcja, przywodzącą na myśl tanie telewizyjne dramaty sądowe. Aktorstwo jest albo kompletnie bezbarwne albo też – jak w przypadku odgrywającego główną rolę Pilona – niepotrzebnie przerysowane. Akcja miesza wydarzenia rozgrywające się na sali sądowej z licznymi retrospekcjami, twórcy stosują proste zabiegi rodem ze szklanego ekranu, na tamtym etapie rzadko już wykorzystywane w filmach kinowych (np. zarówno sceny miłosnych uniesień, jak i przemocy sfilmowane zostały w zwolnionym tempie, do tego dochodzi toporna narracja z offu towarzysząca retrospekcjom). Pomimo jednak, że do czynienia mamy ze sztampowo poprowadzonym thrillerem, jaki zobaczyć można w paśmie wieczornym niejednej stacji TV, w Wielkiej Brytanii podczas czystek związanych z video nasties tytuł ów doczekał się zakazu rozpowszechniania.

O banie zadecydować musiały przede wszystkim scena samego morderstwa – dość krwawa, ale krótka i nieprzekonująco wykonana – oraz sceny z gwałcicielem napastującym i mordującym bezbronną ofiarę. Te drugie potencjalnie mogłyby robić wrażenie ze względu na zawarty w nich ładunek bestialstwa, ale znów – to jedynie krótkie migawki, w dodatku niechlujnie spreparowane. Na rynku brytyjskim film ponadto rozpowszechniany był w niektórych wydaniach jako Drop Dead, Dearest, która to wersja była okrojona o 1 minutę i 6 sekund tychże mocniejszych atrakcji. Od drugiej połowy lat 80. film Markowitza nie doczekał się wznowień na Wyspach.


Inferno (1980, reż. Dario Argento)

Druga część „Trylogii Matek”. Po tym jak Suspiria (1977) nieoczekiwanie odniosła spory sukces na amerykańskim rynku, odpowiedzialne za dystrybucję 20th Century Fox zgodziło się wyłożyć część funduszy na kontynuację. Dario Argento ponownie popełnił skrypt we współpracy z Darią Nicolodi (aktorka nie została uwzględniona w napisach początkowych jako współautorka) i przystąpił do prac. Choć większość akcji filmu rozgrywa się w Nowym Jorku, zdjęcia powstawały głównie w studio, z użyciem makiet imitujących wielkomiejską scenerię[1], przy czym warto odnotować, że za część scenografii odpowiedzialny był Mario Bava, który służył na planie również za konsultanta w kwestii zdjęć. Na kompozytora Włoch wybrał tym razem Keitha Emersona, keybordzistę z progrockowego tria Emerson, Lake & Palmer, które rozpadło się pod koniec lat 70. – Argento ponoć zależało tym razem na bardziej kameralnej ścieżce dźwiękowej, przez co nie doszło do kontynuacji współpracy z Goblin[2] Gotowy obraz spotkał się z ciepłym przyjęciem na rynku włoskim, jednak w Stanach – wbrew pierwotnym założeniom – doczekał się tylko limitowanej dystrybucji i przeszedł praktycznie niezauważony. Podobnie było w Wielkiej Brytanii, gdzie do kin trafiła wersja ocenzurowana[3] o ujęcie kota zjadającego mysz. Krytyka również nie podeszła przychylnie do nowego dokonania włoskiego maestro, a sam twórca powtarzał później w wywiadach, że Inferno pozostaje jednym z tych filmów w jego własnym dorobku, do których pała niechęcią.

Rehabilitacji film doczekał się po latach, kiedy to krytycy z większym zrozumieniem podeszli do chimerycznej, wręcz surrealistycznej struktury fabularnej, gdzie średnio co 20 minut przedstawiany jest nam nowy „główny bohater”, po tym jak poprzedni padł ofiarą Mater Tenebrarum. Argento doprowadza tu do absurdu chwyt Hitchcocka z Psychozy (1960), jednocześnie ograniczając dialogi do minimum i stawiając akcent na stronę wizualną. Doskonałym przykładem powszechnie chwalona sekwencja podwodna z początku filmu, gdzie bez użycia słów, samymi tylko obrazem i dźwiękiem, reżyser dosłownie przykuwa widza do ekranu. Z rozmachem tej sceny kontrastuje niejako reszta filmu, który w wielu miejscach jawi się wręcz jako teatralny: pieczołowicie spreparowana, ale wciąż nieco sterylna scenografia z miejsca narzuca pewną umowność, podobnie jak intensywne oświetlenie. Im dalej w las, tym mniej liczy się logika, historia coraz bardziej przypomina senne marzenie lub też – bardziej adekwatne porównanie – koszmar. Rzecz przeradza się w zbiór sytuacji, gabinet grozy, gdzie ciąg przyczynowo-skutkowy traci na znaczeniu. Liczą się przede wszystkim klimat i komponowane z pietyzmem kadry.

Na brytyjskim rynku video film rozpowszechniany był – podobnie jak w kinach – w wersji nieznacznie ocenzurowanej: oprócz wspomnianej powyżej sceny wycięto również krótkie ujęcie z głową kota roztrzaskiwaną o krzesło. Nie tylko jednak momenty przemocy wobec zwierząt mogły budzić zgorszenie w erze narastającej paranoi medialno-społecznej związanej z video nasties. Dzieło Argento oferuje sowitą porcję makabrycznego gore, z dekapitacjami, wbijaniem noża w gardło i wyłupywaniem oczu w pakiecie. W związku z tym obraz trafił na „listę rezerwowych”: filmów, które nie trafiły pod lupę prokuratora, ale które wciąż podlegały konfiskacie jako stanowiące potencjalne zagrożenie dla psychiki widza. W 1993 roku Inferno wróciło na rynek video w tej samej – pozbawionej 20 sekund materiału – wersji, co poprzednio. Na wersję nieocenzurowaną mieszkańcy Królestwa musieli poczekać kolejne 17 lat, kiedy to Arrow Video wypuściło zatwierdzone przez BBFC DVD z odrestaurowaną kopią.


[1] Jedynie nieliczne ujęcia powstały faktycznie na ulicach Nowego Jorku, m.in. scena śmierci antykwariusza w Central Parku.  

[2] Owa współpraca będzie kontynuowana przy Tenebre (1982), kolejnym projekcie Argento.

[3] BBFC przyznało filmowi kategorię wiekową X.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *