Francophilia: The Awful Dr. Orloff (1961) / The Sadistic Baron von Klaus (1962)

W tym odcinku Francophilii powędrujemy do początków, do dwóch filmów Jessa Franco, od których „wszystko się zaczęło”. Do czasów, gdy przyszły stachanowiec europejskiego kina gatunków dopiero stawiał pierwsze kroki w kinie, jeszcze jako twórca infantylnych komedii, marzący już jednak o przeniesieniu celuloidowej grozy na hiszpański grunt.


The Awful dr. Orloff (1961)

Wbrew często powtarzanej, obiegowej opinii The Awful dr. Orloff nie było debiutem reżyserskim Franco. Prawdą jest za to, że był to pierwszy horror nakręcony w Hiszpanii, że Franco przetarł szlaki dla innych entuzjastów grozy pod frankistowskimi rządami i że jako twórca wskoczył tym samym na właściwe tory wywrotowca z kamerą. Podczas kręcenia musicalu Vampiresas 1930 (1961) Franco pokazał swoim producentom hammerowską Narzeczoną Draculi (1960) i namówił ich na wyłożenie pieniędzy na film grozy.

Fabułę dla swojego nowego projektu Hiszpan zaczerpnął z głośnego francuskiego dreszczowca Oczy bez twarzy (1960) Georges’a Franju. Ze względu na obostrzenia cenzorskie w ojczyźnie, pomimo że zdjęcia powstawały w Madrycie, Franco musiał osadzić historię w zagranicznej scenerii. Padło na Paryż początków XX wieku. Tytułowy doktor Orloff (Howard Vernon) porywa i morduje młode kobiety, by za pomocą ich skóry odtworzyć zniszczoną twarz własnej córki. Serię zaginięć bada lokalna policja.

Już po pobieżnym zapoznaniu się z treścią The Awful dr. Orloff widać, że Jesús kradnie bezczelnie i bez zahamowań. A jednak jego dzieło nie jest nieudolnym remakiem czy niepotrzebną podróbką. Franju operował poetycką atmosferą, Franco idzie już zdecydowanym krokiem w rejony rodem z brukowych powieścideł, ubarwia opowieść frenetyczną jazzową ścieżką dźwiękową i okazjonalnie podbija surrealistyczne akcenty. W pamięć zapada w szczególności postać pomocnika szalonego doktora, wyposażonego w wyłupiaste ślepia, niewidomego Morpho (Ricardo Valle), który z kolei stanowi nawiązanie do Gabinet doktora Caligari (1920) i osoby somnambulika Cesare’a. Co prawda krytyka była w większości wysoce niechętna i odrzuciła obraz Franco jako bzdurny i tani, ale sam reżyser ewidentnie czuł przywiązanie i wdzięczność względem wykreowanej przez siebie persony obłąkanego naukowca, bo doktor Orloff na przestrzeni dekad powracał w jego twórczości wielokrotnie, m.in. przy okazji takich tytułów jak Orloff and the Invisible Man (1970), The Sinister Eyes of Dr. Orloff (1973), The Sinister Dr. Orloff (1984) czy stanowiącego luźny remake filmu z 1962 roku Faceless (1988). W oczach miłośników eurotrashu „debiut” Franco z biegiem lat urósł do rangi pozycji kultowej. Na marginesie wypada również odnotować, że już przy jego okazji Hiszpan przygotował różne wersje montażowe na różne rynki: najbardziej wyzwoloną, dłuższą o 10 minut od „międzynarodowej” wersję z dawką golizny dostali Francuzi.


The Sadistic Baron von Klaus (1962)

W The Sadistic Baron von Klaus Franco kontynuuje kierunek obrany przy The Awful dr. Orloff, z jednej strony posuwając się jeszcze dalej w portretowaniu przemocy i seksu na ekranie, a z drugiej proponując znacznie bardziej stereotypową historię. Pod względem fabularnym film nie oferuje w zasadzie nic poza ograne schematy opowieści o rodzinnej klątwie i opętaniu. W dodatku scenariusz nie ma odwagi wskoczyć na głębokie wody kina grozy, zatrzymując się gdzieś w połowie drogi pomiędzy popularnymi wówczas w Niemczech filmami krimi, a rasowym horrorem z podszyciem nadnaturalnym.

Howard Vernon wciela się w tytułowego barona, potomka szlachetnego rodu, którego dobre imię splamił przed laty jeden z jego przodków, psychopatyczny morderca. Pamięć o tamtych wydarzeniach powraca, gdy w okolicy znów dochodzi do krwawych zbrodni. Do akcji wkraczają inspektor lokalnej policji (Georges Rollin) oraz wysłany z miasta w imieniu tamtejszej gazety dziennikarz (Fernando Delgado).

W istocie dużo tutaj zarówno fabularnych wzorców podebranych z krimi, jak i klimatu tychże produkcji, z miejscami irytującymi akcentami humorystycznymi włącznie. W momencie premiery krytycy uznali obraz za krok wstecz w filmografii Franco i niemal jednogłośnie dali najniższe noty. Wiele z zarzutów jest prawdziwych: rzecz jest raczej wtórna, w pierwszej połowie mocno szwankuje też tempo. W osobistym rankingu dokonań reżysera mimo wszystko postawiłbym Barona von Klausa o jakiś stopień wyżej od Doktora Orloffa. Może po części dlatego, że nie kryję swej sympatii względem RFN-owskich produkcji kryminalnych z tego okresu. Duży plus stanowi również umiejscowienie akcji: małe, zasypane śniegiem austriackie miasteczko. W kwestii wspomnianej przemocy i perwersji Jess rozkręca się pod koniec na krótką, acz zapadającą w pamięć chwilę: w śmiałej jak na ówczesne standardy scenie batożenia nagiej kobiety przez mordercę. Warto również odnotować nastrojowy soundtrack Daniela White’a, który dał początek owocnej współpracy Hiszpana z kompozytorem. Koniec końców: wbrew pozorom austriacki sadysta sporo ma do zaoferowania entuzjastom klasycznej grozy z domieszką noir. Kwestia gustu i preferencji, niekoniecznie jakości.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *