Francophilia: Vampyros Lesbos (1971) / She Killed in Ecstasy (1971)

Soledad Rendón Bueno (ur. 9.07.1943 w Sewilli w Hiszpanii), szerzej znana jako Soledad Miranda, wystąpiła w trakcie swej stosunkowo krótkiej kariery (zadebiutowała na ekranie w 1960 roku w musicalu La Bella Mimí) w ponad 30 produkcjach. W międzyczasie działała również jako piosenkarka, nagrywając hiszpańskojęzyczne utwory pop. Popularność przyniosły jej m.in. role w filmach Jesúsa Franco, na potrzeby których – ze względu na sporą ilość scen rozbieranych, których wymagały od niej scenariusze — przybierała pseudonim Susann Korda. 18 sierpnia 1970 roku, po ukończeniu zdjęć do szpiegowskiego projektu Franco The Devil Came from Akasava, Miranda wraz z mężem, portugalskim rajdowcem José Manuelem da Conceiçao Simões miała wypadek samochodowy. Prowadzący pojazd Simões wyszedł ze zdarzenia z niewielkimi obrażeniami, jego małżonka zmarła w wyniku obrażeń głowy i kręgosłupa. Po latach większość filmowych wcieleń Mirandy odeszła w zapomnienie i zapewne podzieliłaby ona los wielu sezonowych gwiazdek z okresu, gdyby właśnie nie występy u Franco, dzięki którym pamięć o niej pozostaje wciąż żywa w sercach i umysłach miłośników kina eksploatacji na całym świecie. Poniżej omawiamy dwa najbardziej kanoniczne jej dokonania popełnione wespół z wujem Jessem.


Vampyros Lesbos (1971)

Prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalny tytuł w portfolio Jessa Franco, przynajmniej jeśli spojrzeć na to od strony mainstreamowego odbiorcy. Do jego kultowego statusu przyczyniło się zapewne kilka czynników. Raz, że już sam tytuł jest diabelnie chwytliwy i sam w sobie stanowi doskonałą wizytówkę twórczości Hiszpana, w której wątki wampiryczne i lesbijskie powracały regularnie. Dwa, że to bodaj najgłośniejsza rola przedwcześnie zmarłej, a posiadającej oddane grono zwolenników Mirandy. Trzy: soundtrack do filmu zyskał drugi żywot w latach 90. na rynku brytyjskim, co również musiało przyczynić się do zainteresowania samym obrazem ze strony niektórych indywiduów.

Ja sam przyznam, że mam z Vampyros Lesbos pewien problem. Gdybym miał wskazać tytuł, po który osoba kompletnie niezaznajomiona z twórczością reżysera powinna sięgnąć w pierwszej kolejności, byłyby to zapewne Wampiryczne lesbijki, bo to taki Franco w pigułce, pozycja doskonale podsumowująca zarówno artystowskie, jak i sexploiterskie ciągoty Jessa. To wizja względnie przystępna, wyposażona w klarowną, nawet jeśli standardowo rozlazłą fabułę. Z drugiej strony nie rozważałbym nawet umieszczenia owego dzieła pośród 10 najlepszych (czyt. najbardziej udanych moim zdaniem) dokonań Franco. Wciąż mam w pamięci pierwszy seans, przy okazji którego potężnie się wynudziłem. Przy drugim podejściu doceniam poszczególne składowe, jednak jako całość Vampyros Lesbos jawią mi się jako produkt cokolwiek nijaki, za mało tu jeszcze sleaze’u, który cechować będzie późniejsze celuloidowe abominacje twórcy (który to okres datuje się mniej więcej od nawiązania przezeń współpracy z Liną Romay).

No dobrze, ale skupmy się na pozytywach: za co omawianą pozycję polubić lub wręcz pokochać można? Przede wszystkim — banał — za klimat: senny, pełen mglistości, rozmemłany chciałoby się rzec. Franco, podobnie jak jego kolega po fachu z Francji, Jean Rollin, był świetny w operowaniu nastrojem, co odbijało się z reguły na warstwie fabularnej. Historia płynie tu nieśpiesznie, jak wampirze wakacje w Turcji, gdzie rozgrywa się akcja. Franco ma oko do stylowych kadrów, które przeciąga nierzadko w nieskończoność. Podziwia ciała ponętnych bohaterek, to miłośnik kobiecego piękna, który na tym etapie nie poszedł jeszcze w wyższy stopień wtajemniczenia, jakim były dla niego natrętne zoomy na wargi sromowe aktorek. Jeśli więc cenicie wysublimowaną erotykę, zaś pornograficzne detale Was obrzydzają, to tutaj poczujecie się jak w domu, bez przesytu, bez fizjologicznego przegięcia.

No i wreszcie wspomniana muzyka: Franco odchodzi tutaj od jazzu, który do tej pory dominował na soundtrackach do jego filmów na rzecz psychodelicznej, orientalizującej ścieżki dźwiękowej, która ma w sobie element szaleństwa, rozedrgania. Warstwa muzyczna robi tu jakieś 50% roboty, jeśli chodzi o kreowanie atmosfery dekadencji i obłędu, pomaga zamieść pod dywan scenariuszowe bzdety i celebrować konkrety: nagie ciała w słońcu, rozleniwione wampirze tańce, strużki krwi niemrawo spływające z ust. Krwiopijcza ekstraklasa, jeśli chodzi o erotyczne swawole swingujących wampirzyc, które chętnie dominowały euro-horror lat 70. Czy dobry to film to już zupełnie inna kwestia, którą pozostawiam do indywidualnej oceny.


She Killed in Ecstasy (1971)

W niecały miesiąc po ukończeniu Vampyros Lesbos Franco przystąpił do realizacji kolejnego projektu, będącego swoistym remakiem jego własnego horroru The Diabolical Dr. Z (1966). Twórca zrecyklingował punkt wyjściowy fabuły, nieznacznie zmieniając akcenty, dzięki czemu jego nowe dzieło przeistoczyło się w czystej wody kino zemsty, pozbawione w zasadzie elementów nadnaturalnych (inne źródła inspiracji mogły w tym przypadku stanowić również Panna młoda w żałobie [1967] François Truffauta oraz frankistowskie Venus in Furs aka Paroxismus [1969]). Na planie She Killed in Ecstasy Hiszpan zebrał tę samą ekipę realizacyjną co przy swoich Wampirycznych lesbijkach, częściowo powtarza się również obsada, pośród której ponownie znajdziemy Mirandę, Ewę Strömberg i Paula Mullera („występuje” tutaj również „połamany” apartamentowiec Xanadu, którego malowniczą architekturę i położenie wykorzysta później Franco m.in. w Countess Perverse [1975]).

Soledad (pod wzmiankowanym pseudonimem Susann Korda) wciela się w żonę doktora Johnsona (Fred Williams), który prowadzi rewolucyjne badania nad ludzkimi embrionami. Eksperymenty doktora nie przypadają do gustu komitetowi medycznemu, który nakazuje mu przerwanie prac i odbiera licencję lekarską. Zdruzgotany medyk podcina sobie żyły i pozostawia panią Johnson w żalu nieukojonym. Wdowa postanawia ukarać ludzi odpowiedzialnych za śmierć męża i jednego po drugim wykańcza członków komitetu…

Opowieść nader prosta, ale w przypadku kina zemsty często jest to wręcz atut. Tak jest też w tym przypadku: Franco nie bawi się w dylematy moralne, jest oko za oko, ząb za ząb. Rzecz ma zaskakująco — jak na standardy Jessa — dobre tempo, zemsta płynie wartko, od jednego krwawego aktu eliminacji do następnego. Opętana żądzą mordu bohaterka Mirandy zaciąga winowajców kolejno do łóżka, gdzie dokonuje na nich kastracji (w przypadkach męskich ofiar). Franco uderza tu we wszelkie zorganizowane instytucje, które zdaje się automatycznie utożsamiać z bigoterią, zacofaniem i hipokryzją. Przeciwnicy jego mściwej panny młodej to bez wyjątku impotenci, ludzie słabi, ewentualnie kolaborantki patriarchatu (brrr!) ukrywające przed światem swe lesbijskie skłonności. Nie należy jednak mylić She Killed in Ecstasy z kinem socjo-politycznie zaangażowanym — Jess niejednokrotnie chętnie wbijał szpilę establishmentowi, pozostając przy tym skromnym piewcą sleazu i eksploatacji w ich najczystszej, pierwotnej formie. Lekka, pretekstowa konwencja filmu otrzymała jednak makabryczne post scriptum w świecie rzeczywistym — w kilka miesięcy po zakończeniu zdjęć Soledad Miranda zginęła w wypadku będącym ponurym odzwierciedleniem jej ekranowej śmierci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *