I. Honor w czasach chaosu – „Sympathy for the Underdog” (1971), reż. Kinji Fukasaku

Gdyby w japońskim kinie gangsterskim wskazać rewolucjonistę, byłby nim Kinji Fukasaku. Twórca, który zerwał z mitologią honorowego przestępcy, a następnie zanurzył kamerę w oparach krwi, potu i zdrady. Zamiast romantyzować świat yakuzy, jak robili to jego poprzednicy z ery ninkyō eiga, Fukasaku pokazywał rozkład od środka — bez złudzeń, ale z pełnym zrozumieniem dla ludzi zmiecionych przez historię i kapitalistyczny marsz Japonii ku „nowoczesności”. Na dwa lata zanim Battles Without Honor and Humanity przewróciło do góry nogami reguły gry w kinie yakuza, Kinji Fukasaku nakręcił film, który dziś można czytać jako zapowiedź tej rewolucji. Sympathy for the Underdog z 1971 roku to opowieść o gangsterach zepchniętych na margines, o upadku starego porządku i o brutalnym świecie, w którym nie ma już miejsca dla ludzi z zasadami. Masuo Gunji, stary boss yakuzy (Kōji Tsuruta), wychodzi z więzienia po dziesięciu latach. Jego dawna dzielnica została przejęta przez gang z Tokio. Gunji postanawia odbudować swoją organizację, wybór pada na Okinawę – japońską wyspę, która bardziej przypomina strefę okupacyjną niż ojczyznę. To właśnie tutaj, w cieniu amerykańskich baz wojskowych i lokalnych napięć, Gunji staje do ostatniej walki o prymat, honor i zasady.
Fukasaku nie ukrywa, że inspirowała go Bitwa o Algier(1966) Gillo Pontecorvo– film o antykolonialnym oporze, którego echa wybrzmiewają w scenach partyzanckiej wojny yakuzy w wąskich uliczkach Naha. Okinawa nie jest tu tylko tłem, lecz symbolem – terenem zawłaszczonym, spustoszonym i pełnym gniewu. Reżyser patrzy na ten świat z perspektywy przegranych – tytułowych „underdogów” – których opór staje się niemal tragicznie heroiczny. W kontekście gatunku, Sympathy for the Underdog stoi na granicy między klasycznym ninkyō eiga a nadchodzącym już brutalnym realizmem jitsuroku eiga. Gunji to jeszcze postać z dawnej szkoły – wierny kodeksowi, lojalny, pełen powściąganej godności. Ale świat, który znał, odchodzi. Młodzi gangsterzy z Tokio są agresywni, bezideowi i bezczelni. Reżyser nie ukrywa sympatii dla outsiderów, ale nie daje im żadnych złudzeń. Formalnie to klasyczny już dziś Fukasaku – kamera z ręki, pochyłe kadry, dynamiczny montaż, który czasem wręcz zderza się z aktorskim ruchem na ekranie. Reżyser nie boi się brudu, nieuporządkowania, chaosu. To właśnie w tym stylu objawia się jakość jego filmów – bez elegancji, bez pozy, bez mitów. Jest tylko chaos, brud i walka o życie, której nikt nie wygrywa. Ścieżka dźwiękowa autorstwa Takeo Yamashity – jazzowa, pulsująca – dodaje filmowi rytmu i charakteru. Momentami przywodzi na myśl amerykańskie kino noir, ale osadzone w japońskim pejzażu społecznego rozkładu.

Warto dodać, że Sympathy for the Underdog powstało w kluczowym momencie dla japońskiej kinematografii. Studio Toei – dotąd główny dostawca klasycznych filmów o yakuzie – zaczęło odczuwać presję zmieniających się gustów widowni, która coraz chętniej sięgała po bardziej realistyczne, brutalne obrazy (jitsuroku eiga) i filmy pinku eiga. Fukasaku, wyczuwając nadchodzącą zmianę, idealnie wpisał się w ten okres. Sympathy… było nie tylko zwiastunem, ale i katalizatorem tej przemiany – mostem między idealistycznym uniesieniem a surowym zapisem rzeczywistości. Kōji Tsuruta, jako Gunji, jest tutaj obsadzony z ironią i premedytacją. Gwiazda dawnych, patetycznych dramatów yakuzy, symbol starego porządku, teraz występuje w roli przegranego. Jego chłód i powściągliwość kontrastują z nową brutalnością otaczającego świata – a ten dysonans działa na korzyść filmu. Współpracownicy Gunjiego – pełni lojalności, ale też wewnętrznego zagubienia – przypominają ostatnią bandę samurajów dryfujących bez celu przez świat, który ich już nie potrzebuje.
Sympathy for the Underdog to film o końcu iluzji. Gangsterzy Fukasaku to nie romantyczni bohaterowie, lecz przegrani, którzy walczą nie o władzę, lecz o zachowanie resztek godności. To dzieło przejściowe, ale przez to niezwykle istotne – nie tylko dla historii kina yakuza, lecz dla całego japońskiego kina lat 70. Brutalne, smutne i bardzo stylowe. Film, który zamiast zadręczać widza nostalgią, pokazuje, że przeszłość – nawet ta honorowa – nie przetrwa konfrontacji z nowym światem. I właśnie w tej goryczy kryje się jego siła. W sam raz na początek przygody z tym kinem – a jeszcze lepiej: jako punkt wyjścia do pełnego zanurzenia w twórczość Fukasaku.


Pogo pod scenę, próchno wypierdalać!