Krew szoguna. Etos samuraja w 6 krokach
„Trudno zrozumieć wszechświat, studiując tylko jedną planetę.”
Miyamoto Musashi, Księga pięciu kręgów (1645)
W tym roku minęło 70 lat od premiery Siedmiu samurajów (1954) Akiry Kurosawy. Omawiając ten film trudno uniknąć truizmów, które są częścią peanów na temat klasyki światowego kina. Dlatego napiszę jedynie, że film wzorowo ukazuje specyfikę kasty społecznej zwanej samurajami. Podkreśla ich użyteczność nie tylko jako wojowników, lecz przede wszystkim jako ludzi, gdyż obok cech wojskowych (odwaga, honor, lojalność) przedstawia ich ludzkie zalety, takie jak: prawość, współczucie, szacunek i życzliwość wobec innej grupy społecznej. To czyni tę produkcję uniwersalną, przełamującą granice i wykraczającą poza swoje czasy. Współcześnie także powstają dzieła zgłębiające dawną japońską mentalność, czego najlepszym przykładem jest nowa serialowa adaptacja Szoguna Jamesa Clavella. Serial zdobył liczne grono fanów i prawdopodobnie przyczynił się do wzrostu zainteresowania burzliwą przeszłością kraju kwitnącej wiśni.
W związku z powyższym jest teraz dobry moment, by uderzyć solidną dawką mocnego japońskiego kina, którego pierwszoplanowym bohaterem jest wojownik z kataną. Kino samurajskie jest najlepszą wizytówką japońskiej kinematografii, bo jest ściśle związane z historią tego kraju. Historią obfitującą w fascynujące opowieści o wojownikach, ich kodeksie moralnym i nieustannym poszukiwaniu dla siebie miejsca w feudalnym systemie. Savage Sinema i Panorama Kina zachęcają do oglądania tego typu rozrywki i poszukiwania innych perełek gatunku.
Mariusz Czernic
1966 – The Betrayal (reż. Tokuzō Tanaka) – Caligula
Kamuse Takuma (Raizô Ichikawa) zgadza się wziąć na siebie winę innego samuraja za tchórzliwe morderstwo. Do czasu wyjaśnienia sprawy naiwny i idealistyczny wojownik musi udać się na wygnanie. Kiedy jednak staje się oczywiste, że jego dobre imię nigdy nie zostanie oczyszczone, decyduje się stanąć do nierównej walki przeciwko własnemu klanowi i pobratymcom ofiary mordu…
Dowód na to, że nie wszyscy samuraje trzymają się kodeksu honorowego. A zarazem brawurowa pochwała stoicyzmu, uczciwości i honorowości właśnie. Główny bohater z godnością przyjmuje wszelkie upokorzenia, tęskni za pozostawioną w domu ukochaną, chwyta się najpodlejszych prac, ale ostatecznie dobro zwycięży, dając odpór nieprawości i małostkowości. Całkiem dosłownie, bo największą atrakcję obrazu Tokuzô Tanaki (był asystentem reżysera na planie Rashomona [1950], na własny rachunek wyreżyserował m.in. dwie odsłony sagi o Zatoichim: New Tale of Zatoichi i Zatoichi the Fugitive [oba 1963]) stanowi finałowy pojedynek Kamuse z setkami rozwścieczonych samurajów. Trwająca kilkanaście minut, pierwszorzędnie zmontowana, imponująca choreografią sekwencja bez cienia wątpliwości musiała przyprawić młodego Tarantino o opad szczęki. W momencie premiery The Betrayal za jej pomocą wyznaczał nowe standardy w kinie samurajskim, ale i po latach jest to porywający popis maestrii filmowej. Żeby jednak nie było, że tylko dla tego fragmentu po dzieło Tanaki warto dziś sięgać to spieszę zapewnić, że dzieje zdradzonego Kamuse poznaje się z zaciekawieniem i narastającym słusznym gniewem. Finał po prostu ostatecznie wynagradza wcześniejsze nerwy, gdy to do akcji wkracza samurajska wersja Schwarzeneggerowskiego Commando i siecze kataną na lewo i prawo aż miło.
1966/1967 – Samurai Wolf / Samurai Wolf II (reż. Hideo Gosha) – Dr. Butcher
Tajemniczy ronin Okaminosuke Kiba (Isao Natsuyagi) pojawia się w małym miasteczku, gnębionym przez bandy podległe jednemu z namiestników prowincji. Za miskę ryżu (a nawet sześć) pomaga w codziennych trudach jednej z mieszkających tam kobiet. Po tym, jak staje się świadkiem zbrodni dokonanej przez ludzi Nizaemona, który jest wysłannikiem szoguna, wikła się w intrygę związaną z walką o tamtejszą placówkę pocztową, będącą ważnym punktem na trasie szlaku handlowego. Zarządzająca nią niewidoma Chise (Junko Miyazono), właśnie dostaje zadanie przerastające jej skromne możliwości – przez miasteczko będzie przejeżdżał konwój z pieniędzmi i jego bezpieczeństwo będzie pod jej opieką. Kiba, zwany przez miejscowych Wściekłym Wilkiem, postanawia pomóc kobiecie, zaś na jego drodze staje wezwany przez wrogów mistrz miecza, Sanai Akizuki (Ryôhei Uchida). Rozlew krwi jest nieunikniony.
Fabuła to właściwie przetworzenie motywów znanych ze Straży przybocznej, podobnie jak jej bohaterowie: Kiba, samotny ronin, wędrujący od wsi do wsi, a także Sanai, równie zarozumiały co inteligentny, który zapewne dogadałby się z Sanjūrō Kuwabatake. Gosha nie interesuje się jednak tworzeniem głębszej psychologii postaci, kierując film w kierunku przygodowego widowiska. Zainspirowany Kurosawą i jego Siedmioma Samurajami niejednokrotnie montuje sceny walk w slow motion, nie unika brutalnych ujęć, dodając od siebie fascynację ówcześnie powstającymi spaghetti westernami (na inspirację tym gatunkiem wskazuje także soundtrack Toshaiki Tsushimy, pełen efektów i brzmień wyraźnie odnoszących się do włoskich dzieł). Pierwsze spotkanie Kiby i Sanai nie przynosi satysfakcji żadnej ze stron – przy dźwiękach tradycyjnego koto, samuraje rozpoczynają walkę, jednak Sanai szybko orientuje się, że zabójstwo Kiby to jedynie wierzchołek góry problemów, jakie napotka we wiosce. Jego rywal próbuje tymczasem przygotować wieśniaków do ochrony transportu, wyruszając wraz z nimi w misję przewiezienia pieniędzy; wydarzenia nabierają tempa, zawarte sojusze zdają się być nietrwałe, właściwie każda postać pragnie osobistej zemsty. Jedynie Kiba pozostaje do końca pozytywną osobą, zaś finałowe sceny wzmacniają jeszcze „westernowe” pochodzenie bohatera, gdy w końcu wszystko sprowadzi się do najstarszego z konfliktów.
W części drugiej, również odnoszącej się do westernowych fabuł, wędrujący po bezdrożach Kiba trafia w sam środek rozgrywki o złoto, która ma miejsce w schowanej wśród gór kopalni, należącej do jednego z szogunów. Tym razem dla uatrakcyjnienia fabuły i pogłębienia charakterystyki bohatera, pojawiają się retrospekcje, ukazujące historię Wilka i jego ojca, który także był roninem i zginął na oczach syna. Walki są znowu znakomicie zainscenizowane (genialna potyczka w deszczu, pojedynki w kopalnianej scenerii), aktorstwo bardziej niż w pierwszej części odchodzi od teatralności na rzecz luźniejszego traktowania fabularnej materii scenariusza. Finał, podobnie jak w „jedynce”, ucieka od szczęśliwego zakończenia na rzecz bardziej realnego rozwiązania konfliktu.
Oba filmy nie są umiejscowione w konkretnej epoce (co jest rzadkie w przypadku filmów samurajskich), dzięki czemu świat przedstawiony nabiera cech mitycznych i traci realność, co podkreśla niejednokrotnie zaburzona perspektywa, specyficzna praca kamery podczas walk i nieobecność w nich muzyki na rzecz jedynie odgłosów uderzeń a nawet ciszy. Wydaje się, że dylogia Goshy może być świetnym wprowadzeniem do jidai geki dla osób nie znających tego gatunku, poprzez wspomniane zabiegi stając się niejako „pop” wersją opowieści o nieustraszonych japońskich wojownikach.
1969 – Shinsengumi: Assassins of Honor (reż. Tadashi Sawashima) – Mariusz Czernic
„Kiedyś płynęła w twoich żyłach gorąca krew, ale teraz zamarzła”.
Toshirô Mifune wraz z cenionym reżyserem Hiroshim Inagakim wyprodukowali ten film dla wytwórni Toho, a na krześle reżysera posadzili Tadashiego Sawashimę. Ten nieznany w naszym kraju twórca częściej pracował w teatrze niż w kinie, ale ma w dorobku wiele popularnych w swojej ojczyźnie filmów różnych gatunków: dramaty samurajskie (np. One-Eyed Wolf, 1959), przełomowa dla nurtu yakuza eiga seria Theater of Life (1963-64), czy chociażby kultowe dzieła z legendarną Hibari Misorą (The Actress vs the Greedy Sharks, 1966).
Shinsengumi: Assassins of Honor to prawdopodobnie najbardziej epickie dzieło w karierze tego twórcy. Historia Kondō Isamiego, dowódcy elitarnej grupy obrońców szogunatu zwanej Shinsengumi, posłużyła jako alegoria dla ogromnie znaczącego przełomu w dziejach Japonii, jaki nastąpił w erze Bakumatsu (1853-1868). Wtedy to czas szogunów i samurajów dobiegał końca, lenna feudalne zostały zastąpione miejskimi prefekturami, a kodeks bushidō musiał ustąpić miejsca zagranicznym wzorcom. Zarówno szogun jak i cesarz reprezentowali tradycyjne japońskie wartości, obaj pragnęli wypędzenia cudzoziemców i paradoksalnie ten wspólny cel spowodował konflikt. Zwolennicy cesarza uważali, że tylko przywrócenie Cesarstwa i unowocześnienie systemu na wzór zachodni jest właściwym sposobem na obronę granic przed najeźdźcami. Zwolennicy szogunatu byli temu przeciwni i jak pokazuje historia – stali na przegranej pozycji.
Kondō Isami decyduje się opuścić żonę i córkę, by dołączyć do grupy roninów przydzielonych do ochrony szoguna podczas jego wizyty w Kioto. Jednak główny prowodyr tej akcji, Kiyokawa Hachirō, okazuje się oszustem sprzyjającym cesarzowi. W związku z tym Kondō szuka wsparcia u komisarza wojskowego Matsudairy Katamoriego i osiąga swój cel. Mający ogromne wpływy komisarz autoryzuje antyimperialny korpus Shinsengumii wkrótce grupa liczy już setki ochotników. W tytułowym oddziale odbijają się jak w lustrze problemy kraju i mimo wspólnych celów dochodzi do konfliktu między dwoma dowódcami: protagonistą Kondō Isamim (Toshirô Mifune) i Kamo Serizawą (Rentarô Mikuni). W filmie Sawashimy widać chęć opowiedzenia lekcji historii, ale motywacje, polityka, mentalność bohaterów pozostają często niejasne, przynajmniej dla widza spoza kraju kwitnącej wiśni. Mimo wszystko to rzetelna produkcja historyczna ukazująca ważne momenty w erze Bakumatsu, w tym mająca miejsce w finale bitwa pod Toba – Fushimi, która rozegrała się w styczniu 1868 roku. Podczas walk na miecze krew tryska na lewo i prawo, a w międzyczasie bohaterowie rozmawiają o honorze, poświęceniu i rygorystycznym regulaminie, który od nieposłusznych członków grupy wymaga popełnienia seppuku. I tu należy dodać, że w grupie są nie tylko osoby wychowane w samurajskiej tradycji, ale także farmerzy i urzędnicy, dla których seppuku nie jest niczym honorowym. Jedna z najmocniejszych scen filmu to ta, w której księgowy Kisaburo Kawai (autentyczna postać) zostaje zmuszony do popełnienia harakiri. Intensywny, pełen emocji jest także występ Yuriko Hoshi w roli wdowy, która pragnie zemsty na Isamim za śmierć jej męża. Ten wątek – między innymi dzięki aktorstwu Mifune – sprawia, że pojawia się refleksja na temat honoru. Czy to słowo ma w ogóle jakąś wartość w tych czasach? Czy anglojęzyczny podtytuł Assassins of Honor może znaczyć, że to honor jest główną ofiarą zabójstwa?
1970 – Festiwal ogni Zatoichiego (reż. Kenji Misumi) – Caligula
21. odsłona przygód ślepego masażysty i mistrza we władaniu mieczem w jednej osobie. Ostatnia w reżyserii Kenji Misumiego, twórcy pierwszej — i kilku kolejnych — części tej niezwykle żywotnej sagi (Misumi później przeniesie na ekran mangę Lone Wolf and Cub, o którym to cyklu kilka słów zaraz). Zatoichi ma tym razem podwójnego wroga: jednym jest niewidomy przywódca yakuzy, drugim — zazdrosny mąż, z którego upadłą małżonką masażysta spędził noc (aczkolwiek o żadnych amorach nie było mowy, Zatoichi pod tym względem jest człowiekiem zasad i wzorcowym wręcz dżentelmenem). Obaj przeciwnicy dadzą się naszemu bohaterowi mocno we znaki, bo też obaj są zdeterminowani i mają odpowiednie środki w zanadrzu, by mu zaszkodzić. W przypadku bossa będzie to jego gwardia przyboczna (a pośród niej uwodzicielska i niebezpieczna niewiasta), w przypadku rozeźlonego małżonka — jego katana, którą posługuje się jak największy madafaka.
Festiwal ogni Zatoichiego — wespół z Zatoichi i Yojimbo z tego samego roku — wprowadził serię w lata 70. i przez wielu uznawany jest za jedną z jej najlepszych części. Mamy tu wartką akcję, wyraziste postaci i w zasadzie dwie fabuły w cenie jednej. Co prawda obie niekoniecznie dobrze się ze sobą kleją, ale dzięki połączeniu dwóch wątków w półtoragodzinnym filmie nie ma miejsca na nudę. Do głównych atrakcji seansu należą walka nagiego Ichiego z siepaczami yakuzy oraz podwójny (patrz wyżej) finał z tytułowym festiwalem ogni i widowiskowym pojedynkiem nad rzeką z samurajem-rogaczem. Sporo tutaj również humoru, który niekoniecznie jest najwyższych lotów (małżeństwo zapamiętale kopiące się po tyłkach), ale który skutecznie rozładowuje napięcie. Jeśli chcecie poznać Zatoichiego z jego najbardziej przystępnej i efektownej strony, to będzie to prawdopodobnie najlepszy wybór. Jak podejdzie, to można śmigać resztę.
1972 – Samotny wilk i szczenię II: Droga do piekła (reż. Kenji Misumi) – Caligula
Druga część filmowej sagi opartej na popularnej mandze autorstwa Kazuo Koike i Goseki Kojimy. Bohaterami liczącej sześć filmów historii są wędrowny płatny zabójca Ogami Ittō (Tomisaburo Wakayama) oraz jego syn Daigoro (Akihiro Tomikawa), przeżywający w trakcie swej niekończącej się odysei rozliczne przygody. W pierwszej odsłonie opatrzonej podtytułem Miecz zemsty dostaliśmy krótkie i węzłowate wprowadzenie, uwzględniające objaśnienie przyczyn tułaczki ojca i syna (morderstwo żony Ittō i uknuta przeciw niemu intryga klanu Yagyū), w Drodze do piekła akcja na dobre nabiera już rozpędu, oferując prawdziwą nawałnicę pojedynków, w trakcie których fruwają kończyny, a fontanny krwi — nierzadko dosłownie — obryzgują ekran.
W kwestii widowiskowości scen walk stojący za kamerą Misumi się nie patyczkuje, a ich przerysowana brutalność stała się znakiem rozpoznawczym cyklu. Nasz małomówny szermierz każdorazowo trafia swych przeciwników w tętnice, powodując ich niemal natychmiastowe wykrwawienie. Drewniany wózek małego Daigoro wyposażony został w ukryte sztylety, dzięki czemu podczas starć on także zadaje poważne obrażenia. Wrogowie Ittō to również nie lada zgraja — w jednej ze scen grupa wojowniczek w trakcie krwawego baletu ćwiartuje żywcem ninja. Ostateczne starcie stoczy zaś samotny tatuś z trójką braci, spośród których każdy wyposażony jest w innego rodzaju broń. Samotny wilk… to kino samurajskie w komiksowo przegiętej postaci, pełne czynów nadludzkich i umowności porównywalnej z dokonaniami amerykańskich superherosów. Na rynek US pozycja trafiła zresztą w wersji przemontowanej, ze zmienioną ścieżką dźwiękową jako Shogun Assassin (1980) – trzon obrazu stanowiły ujęcia z Drogi do piekła, uzupełnione o 12 minut „podkradzionych” z Miecza zemsty. W ten oto sposób saga o Samotnym wilku zyskała sobie rozgłos również na Zachodzie, w dużej mierze kształtując tam pojęcie o japońskim kinie spod znaku chanbary.
1981 – Samuraje z piekła rodem (reż. Kinji Fukasaku) – Dr. Butcher
Na koniec proponuję coś zdecydowanie lżejszego kalibru, fantazję na motywach samurajskich legend, będącą mieszanką horroru, jidai-geki, i fantasy. Na reżyserskim stołku Kinji Fukasaku, za kamerą Kiyoshi Hasegawa, w głównych rolach Sonny Chiba, Hiroyuki Sanada i gwiazda pop-rocka Kenji Sawada. Fabuła, oparta na powieści Makai Tensho Futaro Yamady, opowiada o historycznym powstaniu na półwyspie Shimabara, mającym na celu obalenie szogunatu Tokugawa. Powstanie, spowodowane podniesieniem podatków na rzecz budowy nowego zamku, a także prześladowaniami chrześcijan, zostało zbrojnie obalone po udanym oblężeniu zamku Hara, gdzie bronili się buntownicy. W powieści, jak i w filmie, do historycznych wydarzeń dochodzą fakty rodem z horroru – oto po kilku latach od powstania, jeden z przywódców buntu, Amakusa Shiro, wyrzeka się Boga, wzywa magiczne moce i wskrzesza zmarłe postacie, by wraz z nim walczyły o pomszczenie ofiar buntu – u jego boku stają legendarne postaci jak pisarz-filozof, ronin Miyamoto Musashi, czy buddyjski mistrz walk Hozoin Inshun.
Fukasaku, reżyser – legenda, twórca najlepszych filmów o yakuzie (seria Battles Without Honour, Sympathy for the Underdog, Graveyard of Honor), po sukcesie swojego pierwszego jidai geki z Sonnym Chibą w roli Yagyū Jūbei Mitsuyoshiego (Shogun’s Samurai, 1978), przejął stołek reżyserski przy omawianym filmie po opuszczeniu go z powodu problemów z prawem przez równie znakomitego Hideo Goshę i stworzył dynamiczny, dopracowany formalnie popowo-surrealistyczny klejnocik. Opowieść rozgrywa się pośród fantastycznych krajobrazów, wykreowanych przez Hasegawę przy użyciu kolorowych filtrów i raczkujących jeszcze efektów komputerowych, pośród których demony sieją zniszczenie, w krwawej jatce odnajdując zemstę. Samuraje z piekła rodem to esencja japońskiego kina akcji pod płaszczykiem quasi-historycznej opowieści – kolejne wydarzenia następują po sobie bez przewlekłych scen, dzięki czemu dosyć pogmatwana fabuła nie komplikuje widzowi przyjemności z oglądania widowiska. A jest to spektakl wspaniały – dopracowane w szczegółach sceny walki, świetna, dynamiczna praca kamery, atrakcyjna ścieżka dźwiękowa, mieszająca wschodnie brzmienia z bliższymi zachodniemu kinu dźwiękami – to wszystko sprawia, że to pop-kino ogląda się z niesłabnącym zainteresowaniem. Niczym w klasycznym jidai geki jest w filmie miejsce na zawiązywanie sojuszy, zdradę i oczywiście efektowne pojedynki – w pamięć zapada szczególnie dopracowana choreograficznie walka na plaży i mistrzowsko rozplanowane finałowe starcie wewnątrz płonącego zamku.
Teksty zbiorowe załogi Savage Sinema.