Mondo Macabro: Nowa Zelandia. Dziwne zachowania (1981) / Śmiertelna obsesja (1985)

Lipiec, czas wakacji i podróży. Dziś udamy się więc do urokliwej Nowej Zelandii. Choć wyspiarska kinematografia nie należy do najbardziej znanych, a pierwszym tutejszym reżyserem jaki przychodzi na myśl jest Peter Jackson, w rzeczywistości w tym pięknym kraju powstało kilka ciekawych filmów gatunkowych. W ostatnich latach na wyspie nakręcono też sporo mainstreamowych horrorów (Pearl [2022], M3gan [2022], Evil Dead Rise [2023]), my jednak cofniemy się do lat 80. i wstąpimy do Strefy Mroku, w której horror miesza się ze sci-fi, a szaleni naukowcy eksperymentują z kontrolą umysłu.
1981 – Dziwne zachowania (reż. Michael Laughling)

Ta australijsko-brytyjsko-nowozelandzka koprodukcja, a jednocześnie pierwszy horror jaki wyprodukowano na wyspie, opowiada historię licealistów, którzy w celach zarobkowych zgłaszają się na ochotników do eksperymentów naukowych przeprowadzanych na pewnym uniwersytecie. W tym samym czasie ich miasteczko zalewa nagła plaga dziwnych, brutalnych morderstw. Ojciec głównego bohatera Pete’a (Dan Shor), lokalny policjant (Michael Murphy), zaczyna dostrzegać powiązania między zbrodniami, a tym co dzieje się za akademickimi murami.


Dziwne zachowania to zapomniana perełka, która przetwarza slasherowe motywy w oryginalny sposób łącząc je ze sci-fi. Filmowy morderca nie tylko pokazuje swoją twarz już na początku, ale co więcej okazuje się, że zabójców z czasem jest coraz więcej. Jak nietrudno się domyślić to właśnie uczniowie poddawani eksperymentom staną się swego rodzaju morderczymi zombie. Dla widzów żądnych niespodzianek gdzieś w tle skrywa się jednak tajemnica dotycząca pewnego zmarłego naukowca. Na ogromny plus zaliczyć należy sceny zabójstw (de facto najważniejszy element każdego slashera) – krwawe i kreatywne, niejednokrotnie epatujące makabrą (rozczłonkowywane ciała, skóra ofiary wypchana słomą i użyta jako strach na wróble). W końcu też same eksperymenty, których esencją jest scena sikania krwią i zastrzyku w oko, który budzi skojarzenia z lobotomią. Laughlin nakręcił sceny, które ciężko wyrzucić z głowy. Za rekomendację może posłużyć fakt wpisania filmu do sekcji trzeciej brytyjskiej listy video nasties.


Szczególnie urzekająca jest też dziwaczna atmosfera obrazu podkreślona ścieżką dźwiękową Tangerine Dream. Poza kultowym zespołem usłyszymy zresztą kawałki The Birthday Party, Pop Mechanix czy Lou Christie. Warto wspomnieć też o antagonistach – szalonych naukowcach z piękną i wyrachowaną Fioną Lewis na czele. Choć fabuła prawdopodobnie nie zaskoczy żadnego miłośnika kina gatunkowego, to próba powrotu do znanych z lat 50. filmów o szalonych naukowcach, podana w iście 80’sowym sosie (którego kwintesencją jest przeurocza scena tańca na imprezie z przebierankami) wypada nader oryginalnie i urzekająco. Nie liczcie jednak na typowo nowozelandzki krajobraz – Dziwne zachowania sprytnie imitują klimat małych, amerykańskich miasteczek.
1985 – Śmiertelna obsesja (reż. David Blyth)

Michael Tucker (Michael Hurst) jako nastolatek zostaje poddany okrutnemu eksperymentowi szalonego naukowca, który kontroluje jego umysł za pomocą narkotyku i nakłania go do zabicia własnych rodziców. Wiele lat później żądny zemsty Michael opuszcza szpital psychiatryczny i wraz z dziewczyną oraz dwójką przyjaciół wybiera się na wyspę na której Dr. Howell (Gary Day) nadal przeprowadza swoje eksperymenty tworząc armię żywych trupów.


Death Warmed-Up (preferuję angielski tytuł) to pierwszy nowozelandzki horror wyświetlany w kinach. Jego reżyser, David Blyth, był twórcą kina gatunkowego, który nigdy nie osiągnął większej popularności. A być może powinien. Pomimo mieszanych ocen, najbardziej znany horror sci-fi Blytha oczarował mnie od początku do końca. Zacznijmy od klimatu – Death Warmed-Up czerpie garściami z kina post-apo. Odizolowana wyspa Howella jest pełna bunkrów i tuneli, a zombie-podobni mordercy przemieszczają się samochodami i motorami, ubierając się przy okazji w dość Mad Maxowym stylu. Sama klinika doktora wygląda trochę jak laboratorium ze statku kosmicznego, a jednocześnie trochę jak fabryka. Wszędzie unosi się para, dominuje niebieskie oświetlenie, a 80’sowy klimat podkręca pulsujący syntezator.


Film Blytha do dziś bywa krytykowany za brak koherentnej fabuły i logicznego dopracowania szczegółów, czy to jednak przeszkadza w jego odbiorze? Absolutnie nie. New wave’owo-punkowy klimat i wyraziste gore wynagradzają wszelkie niedostatki. To zdecydowanie dzieło do chłonięcia, a nie analizowania. Zombiaki są agresywne i groźne, ich charakteryzacja prezentuje się doskonale. Najbardziej pamiętną postacią jest Spider (David Letch), będący kimś w rodzaju ich dowódcy. Zgolone brwi, psychopatyczne spojrzenie i dziwna, spowolniona mowa to jego znaki rozpoznawcze. Sceny walk z zombie są dynamiczne i krwawe, a w filmie pojawiają się niezapomniana sceny kraniotomii – podczas wyjątkowo długich ujęć można podziwiać szczegółowo przedstawione otwieranie czaszki czy operację na mózgu. W roli wisienki na torcie dostajemy też nihilistyczne zakończenie korespondujące z atmosferą filmu. Perełka!

Wilczyca z Savage Sinema, turpistka, współzałożycielka portalu Darkultura. Lubi kino nieprzyzwoicie krwawe, nihilistyczne i perwersyjne. Szczególną miłością darzy euro horror, giallo i pinku eiga. Wierna fanka Jörga Buttgereita.