Sex Appeal! Subiektywny przegląd thrillerów erotycznych

Wyzywające kobiety-wampy i faceci w potrzasku. Mężczyźni o niecnych zamiarach i niewiasty w opałach. Filmowy thriller erotyczny wywodzi się w prostej linii z kina noir, ale jako samoistny gatunek wyodrębniony został stosunkowo późno, bo w latach 80. na terenie Stanów Zjednoczonych, a największą popularność zyskał w pierwszej połowie kolejnej dekady. Do mainstreamu wprowadzili go twórcy pokroju Adriana Lyne’a i Paula Verhoevena. Do noirowej bazy wystarczyło dodać tak naprawdę jeden niezbędny składnik: seks. Rzecz jasna, filmy spełniające ów wymóg powstawały znacznie wcześniej, również poza Hollywood, niemniej to na purytańskim gruncie amerykańskim nurt został ostatecznie skodyfikowany i poddany macdonaldyzacji. W niniejszym tekście zbiorowym spróbujemy przybliżyć mniej popularne przykłady gatunku, począwszy od protoplastów ze Starego Kontynentu poprzez w pełni już uformowane okazy ze złotego okresu. Będzie zarówno górna, bardziej wysmakowana półka, jak i typowa klasa B. przeznaczona na półki wypożyczalni wideo. Przygotujcie jedwabne szarfy, kajdanki z futerkiem, seksowną bieliznę i co tam jeszcze macie pod ręką — przed Wami 10 morderczych seansów, w trakcie których parną atmosferę można kroić szpikulcem do lodu.
Caligula
1969 – Femina Ridens (reż. Piero Schivazappa) – Dr Butcher

Włoskie gialla lat 60. i 70. to jeden z fundamentów, na których wyrosły późniejsze thrillery erotyczne światowego kina gatunkowego. To także tam rodziła się stylistyka, która później znalazła swoje miejsce w neo-noirze, filmach erotycznych lat 80. i wreszcie w pełnym obsesji kinie lat 90. Gialla od początku były czymś więcej niż tylko krwawą wariacją na temat kryminału. Niejednokrotnie były to mieszanki artystycznej przesady, fetyszystycznej wręcz dbałości o detale i wyrafinowanej erotycznej gry – niby pretekstowej, ale często kluczowej dla napięcia fabularnego. Przez te filmy przewijały się motywy femme fatale, sadystycznych manipulacji i wypaczonego pożądania, które stały się fundamentem późniejszych thrillerów erotycznych.
Femina Ridens Piero Schivazappy, to właśnie taki perwersyjny, momentami wręcz hipnotyzujący thriller erotyczny, a przede wszystkim wizualna uczta, podszyta jadowitym komentarzem na temat płci, władzy i pożądania. Jest tu wszystko, co buduje kultowy status: diabelnie stylowa scenografia, wyrafinowana reżyseria, genialna ścieżka dźwiękowa Stelvia Ciprianiego, hipnotyzująca i oplatająca filmową rzeczywistość. Fabuła wydaje się zwodniczo prosta – oto Dr Sayer (Philippe Leroy), dystyngowany, ale zimny i obsesyjnie uprzedzony wobec kobiet, zwabia do swojej ultranowoczesnej willi piękną i niepozorną redaktorkę Marie (Dagmar Lassander). Pod pozorem wywiadu rozpoczyna się psychologiczna i erotyczna rozgrywka, w której mężczyzna wydaje się kontrolować każdy ruch. Plan jest prosty: upokorzyć, złamać, a może nawet zabić. Schivazappa odważnie balansuje na granicy thrillera i surrealistycznej powiastki, gdzie każda scena jest jak precyzyjnie skomponowany obraz – sterylny, a mimo to nasycony fetyszem. Napięcie gęstnieje, a pod powierzchnią pulsuje coś niepokojącego. Philippe Leroy jako doktor Sayer to kliniczne studium męskiej obsesji. Jego potrzeba kontroli, perfekcyjnie wyrachowana i przerażająco wyciszona, budzi niepokój od pierwszej sceny. Naprzeciw niego staje Dagmar Lassander, która rozgrywa swoją postać z magnetyczną intensywnością – krucha, ale niepokojąco nieprzewidywalna. Ich relacja to hipnotyczny taniec drapieżnika i ofiary, którego wynik jest z góry znany. I na tym polega geniusz scenariusza Schivazappy: gdy wydaje się, że wszystko zmierza do cynicznej konkluzji, film robi woltę, która podważa cały dotychczasowy układ sił. Femina Ridens nie jest tylko thrillerem erotycznym – to przewrotna psychodrama, gdzie każda manipulacja ma swoją cenę, a finał zostawia widza w stanie przyjemnego dyskomfortu.
1986 – Knife Under the Throat (reż. Claude Mulot) – Justine de Sade

Giallopodobny thriller Mulota to pełna softcore’owej erotyki, lecz nie grzesząca szczególnie inteligentnym scenariuszem, historyjka dziejąca się w świecie mody. Główną bohaterką jest Catherine (Florence Guérin), fotomodelka erotycznych magazynów i mitomanka cierpiąca z powodu tajemniczych telefonów, które prześladują ją od jakiegoś czasu. Nikt nie bierze jej skarg na poważnie, aż do chwili, gdy osoby z otoczenia dziewczyny padają ofiarą zabójcy jedna po drugiej. W roli szefowej i eks-modelki zobaczymy kultową Brigitte Lahaie.
Reżyser ewidentnie odrobił zadanie domowe z żółtego nurtu, gdyż w swoim filmie umieszcza wiele tropów zapożyczonych z gialli. Mamy tu mordercę w czarnych rękawiczkach, modulację głosu, krwawe morderstwa, a przede wszystkim nieustanne mylenie tropów (choć trzeba podkreślić, że niezbyt wyrafinowane). Każda z postaci wydaje się oślizgła i ma coś na sumieniu. J.B. to przemocowy fotograf, który szantażuje jedną z modelek, Catherine to mitomanka opętana obsesyjnym lękiem przed gwałtem, a Valerie to cyniczna szefowa, która zrobiła karierę przez łóżko. Jest też były chłopak głównej bohaterki, który nachodzi ją i szantażuje. Wszyscy mogą być podejrzani, choć każdy koneser giallo, znający triki jakimi posługiwał się nurt, momentalnie dokona poprawnej selekcji kandydatów na mordercę.
Największym atutem produkcji są wizualia – przyjemny 80’sowy klimat, piękne kobiety i ekscentryczne sesje zdjęciowe, które odbywają się na cmentarzu czy w industrialnymi anturażu. Gorzej wypada sama fabuła pełna dziur fabularnych i niedorzeczności. Zagadka jest niezwykle łatwa do rozwiązania, a wyjaśnienie motywu mordercy nieprzekonujące. Czy to jednak powód by film Mulota uznać za badziew? Moim zdaniem nie, podobnie jak w przypadku wielu włoskich gialli należy przymknąć oko na pewne niedociągnięcia i dać się pochłonąć klimatowi, którego tu zdecydowanie nie brakuje.
1986 – Zejście do piekieł (reż. Francis Girod) – Caligula

Alan (Claude Brasseur) oraz jego żona Lola (Sophie Marceau) zatrzymują się w luksusowym hotelu w Port-au-Prince. On jest pisarzem w średnim wieku, ona jest młodsza od niego o dobre 30 lat, wizyta na Haiti ma dwojaki cel: podreperować ich rozpadający się związek oraz odblokować twórczo Alana, który coraz bardziej pogrąża się w alkoholizmie. Ambitne plany szybko rozbijają się o prozę codzienności. Lola wskakuje do łóżka innego wczasowicza, a Alan spędza całe dnie na pijaństwie. Podczas jednej z alkoholowych eskapad mężczyzna zostaje zaatakowany przez złodzieja i w akcie samoobrony morduje napastnika. Lola pomaga zatuszować całe zajście, jednak gdy wydaje się, że sprawa rozejdzie się po kościach, na horyzoncie pojawia się duet szantażystów…
Adaptacja powieści The Wounded and the Slain Davida Goodisa, autora stosunkowo często ekranizowanego w czasach świetności kina noir, czołowe przykłady to Mroczne przejście (1947), O zmierzchu (1956) oraz Strzelajcie do pianisty (1960). Zejście do piekieł to nieśpiesznie poprowadzony, podrasowany erotycznym napięciem dramat psychologiczny. Wątek kryminalny służy tu nie tyle za źródło akcji czy napięcia, co jako właściwa terapia małżeńska. Lola skrywa mroczny sekret z przeszłości, co tłumaczy jej gorliwą pomoc mężu. Scenariusz powoli odkrywa elementy układanki przed widzem, ale rozczaruje się ten, który oczekiwałby po filmie jakiegoś potężnego tąpnięcia czy zwrotu akcji. Atmosfera opowieści jest raczej letnia, sporo tu niedopowiedzeń i „niedziania”, które przyodziewa moralny upadek bohaterów. Jest to zarazem historia, z której arcydzieło wykroiłby ktoś pokroju Michelangelo Antonioniego. Lub — trochę z innego bieguna — Michael Haneke. Girod zadowala się wiernym przeniesieniem na ekran niezbyt błyskotliwego scenariusza i dostarcza obraz pod wieloma względami rozczarowujący, stymulujący i inspirujący intelektualnie jedynie w trybie przypuszczającym: „a co gdyby tak…”. Największą uwagę przykuwa 19-letnia w momencie zdjęć Sophie Marceau, gwiazda Prywatki (1980), tutaj wkraczająca w dorosłość w dość śmiałej roli dojrzałej nad wiek femme fatale o szczerozłotym sercu. Ciekawostkę stanowi zaś fakt, że partnerujący jej Claude Brasseur we wspomnianej Prywatce wcielał się w postać jej ojca.
1992 – Morderczy instynkt (reż. Terri Treas) – Caligula

Seryjna morderczyni grasuje po Los Angeles. Jej ofiarami padają rozwiedzeni mężczyźni, do zabójstw każdorazowo dochodzi w trakcie stosunku płciowego, a po wszystkim sprawczyni pozostawia na poduszce obok rozpieprzonego mózgu nieszczęśliwca (kobieta strzela im z rewolweru w usta) lizaka. Śledztwo w sprawie zbrodni prowadzi porucznik Penucci (Ed O’Ross). W trakcie dochodzenia policjant wdaje się w romans z Jill (Louise Robey). W miarę rozwoju wydarzeń Penucci zaczyna powoli dostrzegać, że jego kochanka jest mocno niezrównoważona psychicznie…
Rutynowy sex thriller od debiutującej w zawodzie reżysera Terri Treas, wcześniej aktorki. Fabuła zdradza pewne podobieństwa z wielkim hitem z tego samego roku w reżyserii Paula Verhoevena (z nieco innej bajki: na myśl przychodzi również Lina [1984] z Clintem Eastwoodem). Morderczy instynkt od Nagiego intynktu dzieli jednak ogromna przepaść. Intryga jest tu średnio zajmująca, a rozwiązanie zagadki tożsamości samotnej mścicielki — bardzo łatwe do przewidzenia. Pewien potencjał ma wątek pedofilski, ale niestety nie znajduje on satysfakcjonującego rozwinięcia, jeśli nie liczyć faktu, że w pewnym momencie otrzymujemy nad wyraz dziwaczną scenę seksu w… dziecięcym pokoju. W obliczu fabularnej mizerii pozostaje cieszyć się niestałym urokiem B-klasowej roboty, która masowo zalewała kablówkę w latach 90. Jeśli bowiem nie oczekiwać nic oryginalnego i wyłączyć myślenie na półtorej godziny, to obraz Treas stanowić będzie całkiem przyjemną rozrywkę. Etatowy twardziel drugiego planu O’Ross wciela się w niesubordynowanego gliniarza o ksywie „Gęba”, co stanowi komentarz do jego niewyparzonej jadaczki. Jego nieortodoksyjne metody działania stanowią główny nośnik humoru w trakcie seansu (ma m.in. w zwyczaju rozmawiać z truposzami na miejscu zbrodni). Robey, bez skutku aspirująca przez kilka lat do miana gwiazdy (była to jej ostatnia rola), nie ma zadatków na wampa, ale całkiem nieźle sprawdza się jako neurotyczna, potencjalnie niebezpieczna flama — aktorka ponoć na planie notorycznie zjawiała się skacowana, co zapewne pomogło w wyciśnięciu z jej ekranowej bohaterki pierwiastka nieprzewidywalności. Główna lekcja płynąca z tego oraz wielu podobnych filmów jest zaś następująca: jeśli prowadzisz śledztwo w sprawie morderstwa i w tym samym czasie się zakochasz, to w pierwszej kolejności przyjrzyj się dokładnie nowej wybrance serca.
1992 – Zwierzęcy instynkt (reż. Gregory Dark) – Caligula

Gregory Dark w latach 80. na pełen etat i z dużym powodzeniem realizował się w branży pornograficznej, reżyserując m.in. wielki hit z Traci Lords (sceny z jej udziałem zostały usunięte z późniejszych wydań filmu po tym, jak wyszło na jaw, że w momencie ich kręcenia była niepełnoletnia — więcej na ten temat w artykule) New Wave Hookers (1985) oraz trzy sequele klasyka Gerarda Damiano The Devil in Miss Jones (1986-1995). Na początku lat 90., dostrzegając potencjał w rozkwitającej w Hollywood modzie na thrillery erotyczne, włączył do swego repertuaru również produkcje softcore’owe, które z kolei firmował z reguły swymi prawdziwymi imionami Gregory Hippolyte. Zwierzęcy instynkt należy do jego największych przebojów z okresu flirtu z wysublimowaną erotyką, od tego tytułu datuje się również kariera Shannon Whirry jako gwiazdy nurtu.
Whirry wciela się w znudzoną mężatkę imieniem Joanna, która brak zainteresowania ze strony męża policjanta tłumi przy pomocy barbituranów. Pewnego dnia kobieta zaciąga do łóżka montera kablówki. Na zdradzie nakrywa ją małżonek, jednak zamiast urządzić karczemną awanturę, zapracowany glina rzuca się w namiętności szale rozpustnym na wyposzczoną żonkę. Okazuje się, że David (Maxwell Caulfield) po prostu lubi oglądać ukochaną „w akcji”. Odkrywszy wspólną pasję, małżonkowie zamieszczają w gazecie ogłoszenie towarzyskie, zapraszając do odwiedzin w alkowie Joanny spragnionych ciepła i bliskości koneserów kobiecego piękna. David schadzki żony skrupulatnie nagrywa kamerą wideo, czerpiąc z owych seansów rozkosz nie mniejszą, niż jego połowica…
Na starcie należy uczciwie zaznaczyć, że Dark wielkim wirtuozem narracji filmowej nie jest. Jego dzieło odznacza się walorami estetycznymi zbliżonymi do odcinka Mody na sukces, do którego w postprodukcji dodano liczne sceny seksu. Kobiety noszą koronkową bieliznę i dużo czasu poświęcają na przeciąganie się w śpiulkolocie. Faceci z kolei to niemal bez wyjątku przystojniacy o kwadratowych szczękach. W trakcie sensualnych zbliżeń w tle nieodmiennie przygrywa saksofon — niekoronowany król B-klasowych thrillerów erotycznych z półki direct-to-video do perfekcji doprowadza tu estetykę zgrzebnej pościelówy z Golcowa Wesołego, z której garściami w swych produkcjach telewizyjnych czerpać będzie chociażby Playboy. Golizna jest remedium na dziury scenariuszowe i drewniane aktorstwo, przy czym w tej ostatniej materii nie pomaga nawet gościnny udział Davida Carradine’a, Johna Saxona i Jana-Michaela Vincenta — panowie elastycznie dopasowują się do poziomu reszty obsady. Gwoli sprawiedliwości wypada odnotować, że sama historia ma pewien potencjał, jednak poprowadzona jest tak niedbale, że skutecznie udaje się ominąć wszelkie możliwe niuanse etyczne i psychologiczne, sprowadzając wszystko do sypialnianych westchnień i zbliżeń na cycki Whirry. Pojawiający się w pewnym momencie wątek kryminalny jest mdły i o temperaturze letniej rozgazowanej wody. Tym samym pozycja sprawdzi się jedynie w przypadku odbiorców doceniających kicz i bezczelność tandety. Ja doceniam, uśmiech mi na twarzy przywołuje. Wiem jednak, że gust mam spaczony, toteż pozwolę sobie wrócić do kwestii bardziej uniwersalnej i łączącej ponad podziałami: wspomnianego biustu Shannon Whirry. Czysta poezja! Dzieło sztuki niemożliwe do opisania słowami. Gdybym miał parę takich, to przysięgam, że byłbym Królem (Królową) Cyckolandii!
1993 – Niewłaściwy facet (reż. Jim McBride) – Caligula

Amerykański marynarz Alex Walker (Kevin Anderson) schodzi na ląd w Meksyku i trafia do podrzędnej speluny, gdzie zostaje okradziony przez drobnego rzezimieszka. Udaje mu się złapać złodzieja w jego mieszkaniu, jednak jak się okazuje ten jest umierający – ktoś go postrzelił z broni. Pech chce, że na miejsce została już wezwana policja, więc żeby uniknąć posądzenia o morderstwo, Alex musi się salwować ucieczką. Nieoczekiwanie pomoc oferuje mu dwójka jego rodaków: prowadzący w Meksyku bliżej niesprecyzowane interesy Mills (John Lithgow) oraz jego młoda żona Missy (Rosanna Arquette). Para zgadza się przetransportować Alexa do następnego portu, gdzie mógłby złapać swój statek. W trakcie podróży między pasażerem na gapę a ponętną Missy zaczyna iskrzyć, z czego krewki Mill bynajmniej nie jest zadowolony…
Nóż w wodzie w neo-noirowym wydaniu, ze skaczącymi sobie do gardła samcami i prowokującą samiczką oraz z egzotyką meksykańskich dziur i zadupi jako tłem akcji. Niewłaściwy facet to telewizyjna produkcja dla sieci Showtime w reżyserii Jima McBride’a. McBride w noirowej estetyce doświadczenie ma, stworzył w końcu remake Do utraty tchu (1983, ja lubię, choć wiem że godardowskie oszołomy uważają za profanację) oraz nowoorleański Wielki luz (1986). Tutaj również odwala solidną robotę. Scenariusz do najoryginalniejszych wprawdzie nie należy, ale muszę przyznać, że kilka razy dałem się nabrać. Co najważniejsze: intryga wciąga niemal z marszu i tylko maruda z urazą do konwencji mogłaby narzekać na nudę. Jest tu napięcie erotyczne w praktycznie każdej scenie z udziałem Arquette, której występ stanowi zresztą najjaśniejszy punkt programu, ze szczególnym uwzględnieniem sceny striptizu. Rosanna to dobra aktorka, z reguły kojarzona z komediowym repertuarem, ale tutaj udowadnia, że świetnie sprawdza się również jako femme fatale. A do tego ma po prostu boskie ciało, które możemy podziwiać w pełnej krasie. Standardowo dobry występ daje również Lithgow, etatowy szwarccharakter, tutaj jako postać cokolwiek ambiwalentna: niby szemrany z niego typ i szowinistyczna świnia, ale jednak budzi pewną sympatię. Przyjemne ćwiczenie z gatunku dla jego entuzjastów. Ja bawiłem się jak prosię na WOS-ie.
1994 – Kobieta odrzucona (reż. Andrew Stevens) – Caligula

Erotyczna odpowiedź na Rękę nad kołyską (1992). Shannon Tweed jako żona biznesmena, który popełnił samobójstwo po odrzuceniu jego kandydatury na awans. Intratna posada przypadła w udziale Alexowi Westonowi (Andrew Stevens w podwójnej roli: reżysera i odtwórcy głównej postaci męskiej), harującemu w pocie czoła karierowiczowi. Zrozpaczona i żądna zemsty wdowa wkrada się w łaski państwa Westonów, podając się za nową korepetytorkę ich syna. Wchodząc w rolę przyjaciółki domu, uwodzi kolejno swego nastoletniego podopiecznego i jego ojca, jednocześnie knując intrygi mające na celu zniszczenie rodzinnej idylli.
Obraz Stevensa to suto podlany golizną i seksem dreszczowiec w typowej dla VHS-owych najntisów estetyce. Westonowie to wzorcowi przedstawiciele klasy średniej: dom w zamożnej dzielnicy, dobrotliwa latynoska pokojówka, pani domu uzależniona od valium i tata-pracoholik pod krawatem. Gdzieś tam w tle czai się krytyka kapitalistycznego modelu społeczeństwa (Westonowie, mimo że piniondz mają, to już na pierwszy rzut oka są familią dysfunkcyjną), ale nie po to kupiliśmy bilet, żeby zagłębiać się w dylemat: być czy mieć. Jasne, że lepiej mieć. Mieć cycki. Tweed, miss listopadowego wydania Playboya z 1981 roku, tutaj jest już MILF-ką idealną, na widok której nastolatkom kopary opadają wraz ze spodniami do kostek. Podkręcone miękkimi saksofonowymi dźwiękami sceny łóżkowe mają pastelowy powab nijakości. Napięcie tymczasem rośnie aż do nieodzownej kulminacji, gdy wszystkie karty zostaną wyłożone na stół i seksowna pani nauczycielka z wielkim dekoltem odsłoni oblicze morderczej psychopatki. Reżyseria Stevensa, złotego chłopca telewizji i hollywoodzkiej klasy B, jest idealnie przezroczysta, bez miejsca na jakiekolwiek innowacje czy artystyczne przeszkadzajki. Scenariusz z kolei pełen jest podawanych z pokerową twarzą głupot, cały koncept wszak zasadza się na wysoce naciąganej sytuacji: wyglądająca jak instruktorka aerobiku, a podająca się za nauczycielkę matematyki/francuskiego/wpisz-dowolny-inny-przedmiot babka bez żadnych referencji wprowadza się do rezydencji szanowanych przedstawicieli burżuazji i z marszu staje się najbliższą powierniczką każdego z domowników. Film z Rebeccą De Mornay rozgrywał sytuację z pewną dozą prawdopodobieństwa, tutaj mamy już umowność graniczącą z science-fiction. Czy to jednak oznacza, że Kobieta odrzucona to tytuł godzien jedynie — nomen omen — odtrącenia? Wręcz przeciwnie! Jeśli akceptujesz kicz i poziom odklejenia konwencji, to czeka Cię półtorej godziny soczystej jak kalifornijska brzoskwinia rozrywki. Nie bez powodu obraz Stevensa był hitem wypożyczalni kaset i dorobił się kontynuacji.
1994 – Exotica (reż. Atom Egoyan) – Justine de Sade

Choć określenie filmu Egoyana mianem thrillera erotycznego nie oddaje prawdy o filmie to właśnie tak promowano Exoticę w momencie jej premiery. W rzeczywistości jest to jednak dzieło dużo bardziej złożone i eklektyczne, posiadające zarówno cechy thrillera, sporą dawkę erotyki, jak i cechy dramatu psychologicznego. Twórca filmu, Atom Egoyan, egipski reżyser pracujący w Kanadzie, zasłynął jako przedstawiciel Toronto New Wave.
Obraz opowiada historię czwórki osób z których każda zmaga się z problemami samotności i alienacji. Christina (Mia Kirshner) jest striptizerką w klubie Exotica w którym pracuje też jej eks-kochanek Eric (Elias Koteas), dj i konferansjer. Mężczyzna, wciąż zakochany w pięknej dziewczynie, nie może znieść widoku tancerki wykonującej prywatne występy dla klientów. Jednym z bywalców klubu jest Francis (Bruce Greenwood), audytor finansowy, który cierpiąc po śmierci córki i żony, wpada w obsesję na punkcie ubranej w szkolny mundurek Christiny. Pewnego dnia jego drogi krzyżują się z Thomasem (Don McKellar), właścicielem sklepu z egzotycznymi zwierzętami, który szmugluje jaja rzadkich ptaków. Francis prosi Thomasa o przysługę, która zwiąże losy czwórki bohaterów.
Exotica to niezwykle enigmatyczna opowieść, która przedstawia nam malutką część historii i podrzuca pewne tropy po to byśmy główkowali nad złożeniem ich w całość. Od samego początku zastanawiamy się – kim są przedstawieni na ekranie ludzie i co ich łączy? Jakie skrywają tajemnice? Do czego to wszystko dąży? Puzzle wskoczą na miejsce dopiero w finale filmu odsłaniając przed widzem fascynującą sieć wzajemnych zależności oraz smutną historię bohaterów. Twórcy filmu (Egoyan jest odpowiedzialny także za scenariusz) udało się utkać niezwykle intrygującą zagadkę i odsłaniać jej elementy w tak umiejętny sposób, że Exoticę ogląda się z zapartym tchem pomimo braku fajerwerków w postaci szybkiego tempa akcji, zbrodni (ta przewija się tylko w tle) czy prób szokowania widza. W gruncie rzeczy nawet erotyka, w postaci pokazów striptizu, jest w filmie stonowana, subtelna i sfilmowana niesamowicie sensualnie.
Exotica intryguje już od samego intro, w którym egzotyczne, kolorowe obrazy przeplatają się z piękną ścieżką dźwiękową autorstwa Mychaela Danny. Muzyka to zresztą jedna z wielu mocnych stron filmu, w którym usłyszymy m.in. Leonarda Cohena czy Siergieja Prokofjewa. Centralnym punktem obrazu są jednak bohaterowie, ich losy i traumy. Narracyjne puzzle gładko miksujące teraźniejszość z przeszłością składają się w piękną opowieść o żałobie, samotności i katharsis. Egoyan wychodzi poza ramy thrillera w odważny i kreatywny sposób, tworzy dzieło unikatowe i hipnotyzujące, które odsłania swoje atuty powoli, niczym podczas bardzo długiego striptizu.
1997 – The Corporate Ladder (reż. Nick Vallelonga) – Caligula

Matt Taylor (Tony Denison) pracuje w agencji reklamowej. Od nadchodzącej kampanii dla marki odzieżowej zależy jego pozycja w firmie. Umowa zostaje zawarta w dużej mierze dzięki nowej asystentce Matta Nicole (znana z Halloween 4 [1988] Kathleen Kinmont), której nieortodoksyjne pomysły przypadają do gustu zleceniodawcom. W wieczór po zawarciu kontraktu Matt i jego podopieczna hucznie świętują, czego efektem jest wspólnie spędzona upojna noc. Problem w tym, że Matt jest żonaty, a jego małżonka (Talisa Soto) właśnie znajduje się w ciąży. Mężczyznę dopadają wyrzuty sumienia, ale gdy próbuje zakończyć niewygodny romans, Nicole stawia stanowcze weto. Z czasem kochanka robi się coraz bardziej nieobliczalna i zaborcza…
… czyli Fatalne zauroczenie (1987) w pikantniejszym wydaniu. Za produkcję The Corporate Ladder odpowiedzialne było Playboy Entertainment Group, co zwiastować mogłoby mało wyszukaną rozrywkę z przewagą napompowanych biustów. Golizny jest tu owszem sporo, ale na pierwszym miejscu Nick Vallelonga stawia fabułę. I choć nie należy ona do przesadnie oryginalnych, to dzięki sprawnemu poprowadzeniu akcji i niezłemu aktorstwu większości odtwórców rzecz skutecznie wciąga. Zaczynamy od podlanego sztucznym blichtrem dramatu z życia korposzczurów, pod koniec otrzymujemy zaś rasowy thriller. Co prawda Denison w roli głównej to raczej zwyczajny rozlazły nudziarz, ale już Kinmont z powodzeniem balansuje na granicy bycia seksowną i całkowicie nieprzewidywalną psychopatką. W pamięć zapada Ben Cross jako rywal Matta, przerysowany czarny charakter, którego głównym zajęciem jest seksualne wykorzystywanie podwładnych. Świat przedstawiony jest zatem należycie stereotypowy, z branżą reklamową jako współczesną Sodomą i Gomorą, pełną wyzysku, intryg i przygodnego seksu. Całość zaś wieńczy happy end z nieco przewrotnym twistem, w myśl zasady, że „cokolwiek wydarzyło się w Vegas, w Vegas winno pozostać”.
2003 – Nathalie… (reż. Anne Fontaine) – Caligula

Ten sam temat, który później „przetłumaczył” na język amerykański Atom Egoyan jako Chloe (2009) z Julianne Moore, Liamem Neesonem i Amandą Seyfried w rolach głównych. Tutaj mamy Fanny Ardant, Gérarda Depardieu i Emmanuelle Béart. Ardant wciela się w Catherine, która odkrywa, że mąż ją zdradza. Nie bardzo wiedząc jak uporać się z tą sytuacją, w obliczu upartego milczenia na ten temat ze strony małżonka, kobieta wynajmuje striptizerkę, by ta wcieliła się w dziewczynę imieniem Nathalie. Atrakcyjna tancerka ma za zadanie uwieść niewiernego męża i zdawać Catherine szczegółowe raporty z ich wspólnych schadzek.
Nieśpieszne ménage à trois z paryskim spleenem we tle. Nathalie… to oparty przede wszystkim na dialogach dramat o niewierności, w którym o seksie głównie się rozmawia, a nie go uprawia. Temperatura seansu jest raczej letnia, sprawozdania z łóżkowych zwyczajów wygłaszane są beznamiętnym tonem, jak to u Francuzów niechęć do hipokryzji w dziedzinie rozmaitych tabu przykrywa się nienagannymi manierami i maskami. Bohaterowie to ludzie dobrze sytuowani i wysoce cywilizowani, nawet odtwarzana przez Béart striptizerka/prostytutka to „wyższa półka”, raczej luksusowa call girl, niż zwyczajna ulicznica. Aktorstwo jest dobre, ze szczególnym uwzględnieniem Ardant. Jeśli jednak miałbym wskazać bez żadnego zakłamania powód, dla którego po Nathalie… sięgnąć wręcz trzeba, to byłaby to rzecz jasna olśniewająca Béart, z której udziałem nawet największy snuj przeistacza się w natchnioną kontemplację wcielonego piękna. Co nie oznacza, że obraz Fontaine to jakieś wybitnie niemrawe nudziarstwo. Nie, to solidne kino z finałowym twistem, które docenią miłośnicy wysublimowanych studiów charakterów znad Sekwany.
Teksty zbiorowe załogi Savage Sinema.