The Abomination (1986)
Reach out, touch faith!
Gdzieś w Teksasie, starsza kobieta (Jude Johnson) wierzy, że choruje na nowotwór, a jedyną szansę na wyleczenie widzi w uzdrowieniu przez teleewangelistę Brata Fogga (Rex Morton). Pewnego dnia, oglądając jego kazanie wykrztusza z siebie coś na kształt guza. Rzekomy cud okazuje się jednak przekleństwem w momencie gdy guz ożywa, by posiąść kontrolę nad synem kobiety, mechanikiem Codym (Scott Davis), który od teraz musi dostarczać potworowi pokarmu. A potwór, jak to potwór, rzecz jasna żywi się ludźmi.
The Abomination to debiut Breta McCormicka, amerykańskiego reżysera specjalizującego się w kinie niskobudżetowym. Nakręcony w domu, za przysłowiowe grosze, film idealnie odzwierciedla ducha czasów – w latach 80. powstało mnóstwo amatorskich, DIY splatterów nagrywanych na taśmie 8mm, które zapełniały wypożyczalnie VHS na równi z hollywoodzkimi blockbusterami.
Fabuła, ewidentnie inspirowana Sklepikiem z horrorami (1960), jest tu tylko pretekstem do pokazania jak największej ilości krwi, flaków i gumowych efektów specjalnych. Te z kolei prezentują się zadziwiająco dobrze. Potwór, chowający się w szafkach kuchennych czy pralce i rozrastający się po każdym spożyciu ofiary, to jeden wielki otwór gębowy z ostrymi zębami i mackami. Lovecraftowskie monstrum wersja budżetowa. Równie urokliwe są też sceny gore. Podrzynane gardła, głowy tłuczone łopatą, kończyny odgryzane przez Abominację, krwawe wymioty czy spotkanie głowy z piłą mechaniczną – pomimo zerowego budżetu twórcy postarali się zamaskować niedostatki ogromnymi ilościami juchy. Najlepsze zostaje jednak na koniec. Istny gore-fest w wykonaniu Cody’ego, który zamienia swoją kuchnię w rzeźnię na miarę tej z finału Martwicy mózgu (1992). Części ciała i organy rozwalone są po całym pomieszczeniu, a chłopak podaje je głodnej bestii. Go big or go home zdaje się mówić reżyser prezentując nam tę piękną rzeź.
Tym, co wyróżnia The Abomination na tle innych filmów gore tego okresu, jest wątek satyryczny, który przemyca drobny komentarz odnośnie popularnej w Stanach Zjednoczonych teleewangelizacji. Satyra to może i płytka oraz niezbyt subtelna, ale zabawna. Naiwne owieczki wpatrujące się tępo w ekran i głucho powtarzające “amen’, chciwi i cyniczni duchowni – showmani zamiast sług bożych. Biblijna “ohyda spustoszenia“ (ang. abomination of desolation) znajdzie w miasteczku sporo grzesznych duszyczek do pożarcia. Amen!
To nic, że fatalne aktorstwo, dialogi i żarty „toaletowe” mogą zrobić Wam z mózgu galaretę, że film tak naprawdę nie ma większego sensu czy że intro to wielki spoiler złożony ze wszystkich scen gore z dalszej części obrazu (sic!). The Abomination to nadal fajna zabawa dla fanów taniego gore. Seans, który bawi i uczy. Na przykład tego, że nie warto zostawiać wyplutych guzów nowotworowych bez żadnej opieki…
Wilczyca z Savage Sinema, turpistka. Lubi kino nieprzyzwoicie krwawe, nihilistyczne i perwersyjne. Szczególną miłością darzy euro horror, giallo, pinku eiga i porno z lat 70. Wierna fanka Jörga Buttgereita.