Thirst of Passion (1991)
Co by było gdyby Dario Argento urodził się w radzieckiej Rosji? Być może zostałby Andreyem Kharitonovem i nakręcił Thirst of Passion (ros. Zazda Strasti). Czasy pieriestrojki i rozpadu ZSRR okazały się dla artystów niezwykle płodnym okresem. Osłabienie cenzury (głasnost) spowodowało, że twórcy w końcu dostali wolną rękę przy pokazywaniu przemocy oraz erotyki. Do kraju zaczęły spływać zachodnie trendy, które powoli rewolucjonizowały kinematografię. Na tym gruncie powstała zupełnie zapomniana, choć wyróżniająca się, perełka zainspirowana opowiadaniami Walerijego Briusowa. Jej twórcą był Andrey Kharitonov, popularny w latach 80. aktor, który jednorazowo podjął się reżyserowania. O samym twórcy wiadomo dziś niewiele, poza tym, że jego kariera przystopowała w związku z alkoholizmem oraz że artysta zmarł w 2019 r. Historia jaka stoi za Thirst of Passion pozostanie więc tajemnicą, miejmy jednak nadzieję, że ktoś zainteresuje się filmem i odrestauruje go w możliwie najlepszej jakości (tym bardziej, że dzieło doczekało się kilku nagród).
Film rozpoczyna się hitchcockowskim trzęsieniem ziemi – pewna elegancka kobieta (Anastasiya Vertinskaya) wraca do swojej posiadłości i spotyka kogoś na szczycie schodów. Kamera nie ujawnia jej interlokutora, po chwili jednak widzimy dłoń dzierżącą młotek, który kilkoma uderzeniami w głowę zabija kobietę. Ofiarą okazuje się bogata wdowa, która kilka dni wcześniej w podejrzanych okolicznościach straciła męża. Sprawą zajmuje się bezimienny inspektor (Igor Kostolevskiy), jednym ze świadków jest natomiast lekarz rodziny (Viktor Rakov), który wydaje się wiedzieć więcej niż mówi. Wkrótce okaże się, że doktor wierzy, że w sprawę zamieszane były siły nadprzyrodzone, a początkowo sceptyczny inspektor zacznie doświadczać coraz dziwniejszych zdarzeń.
Dzieło Kharitonova fascynuje od samego początku swoją tajemniczą atmosferą. Podczas seansu nie sposób oprzeć się wrażeniu, że reżyser pozostawał pod silną inspiracją włoskiego kina gatunkowego. Skąpane w mroku, pałacowe wnętrza nasuwają natychmiastowe skojarzenia z horrorem gotyckim, podobnie zresztą jak obecność zjaw i luster czy zamiłowanie twórcy do starych cmentarzy, zamglonych uliczek i kobiet odzianych w czerń. Sceny morderstw prezentują się zaś jak żywcem wyciągnięte z gialli. Kamera fetyszyzuje narzędzia zbrodni przy pomocy zbliżeń, przemoc jest graficzna i efektowna – czerwona krew tryska na biel marmurów, a my przyglądamy się przerażonym oczom ofiary i rozdziawionym w krzyku ustom. W środkowej części filmu pojawia się zaś scena rodem z Suspirii (1977). Służąca nieżyjącej wdowy doznaje wizji – jej kochanek wisi u sufitu powieszony na krawacie. Chwilę później dziewczyna opiera się o szybę okna, przez które przebijają się ręce w czarnych rękawicach, chwytając ją i dusząc. W tej samej chwili jej wizja spełnia się – kochanek faktycznie umiera powieszony. Dwie ofiary w jednej scenie, ukarane za nadmierną ciekawość. Tej samej nocy zjawy dopadają też racjonalnego inspektora. Podczas golenia się jego lustrzane odbicie nagle ożywa i próbuje zabić go jego własną brzytwą.
Dużą rolę w filmie odgrywa dynamika pomiędzy inspektorem, a lekarzem. Pierwszy z nich to twardy glina, racjonalny i ironiczny. Choć doktor, będący reprezentantem świata naukowego, powinien podzielać jego poglądy, to zdarzenia jakich był świadkiem w dniu śmierci wdowy, w której był zakochany, przewróciły jego światopogląd do góry nogami. Początkowo obserwujemy więc starcie “czucia i wiary” z “mędrca szkiełkiem i okiem”, z czasem jednak nie mamy wątpliwości po której stanąć stronie. Swój punkt widzenia zrewidować zaś musi inspektor, który sam niemal staje się ofiarą sił wykraczających poza ludzkie poznanie. Ostatecznie obaj będą musieli stanąć do walki z demonicznym doppelgängerem i jego pomocnikami – ubranymi na czarno ghouliczno-wampirycznymi kreaturami.
Ten trwający zaledwie 70-parę minut obraz nie daje nam czasu na wytchnienie. Nie ma tu miejsca na nudę, akcja rozkręca się bardzo szybko i nie zwalnia tempa do samego końca. Podobnie jest zresztą z atmosferą, która gęstnieje z każdą minutą. Thirst of Passion ogląda się niczym gorączkowy koszmar senny. Oniryczną atmosferę tworzą enigmatyczne zjawy, niebieska kolorystyka oraz zamglone kadry, zazwyczaj pogrążone w mroku, czasami rozjaśnione niemal niebiańską poświatą. W filmie nie brakuje również odważnej erotyki. Półnagie kobiece ciała wiją się zmysłowo, pojawia się scena gwałtu i lesbijskiego seksu z własnym doppelgängerem. Coś, co byłoby nie do pomyślenia w czasach cenzury, mogło z całym impetem wejść w nową erę rosyjskiej kinematografii.
Wilczyca z Savage Sinema, turpistka. Lubi kino nieprzyzwoicie krwawe, nihilistyczne i perwersyjne. Szczególną miłością darzy euro horror, giallo, pinku eiga i porno z lat 70. Wierna fanka Jörga Buttgereita.