Doris Wishman: The Nudist Years (1960-1964)

Fanom kina eksploatacji Doris Wishman w pierwszej kolejności kojarzy się głównie z jej dwoma filmami nakręconymi z udziałem Chesty Morgan, Deadly Weapons i Double Agent 73 (oba z 1974 roku), w których mogąca pochwalić się pewnymi wyjątkowymi walorami aktorka polskiego pochodzenia mordowała swoich wrogów za pomocą biustu. Wishman w trakcie swej kariery wyreżyserowała 30 tytułów, spośród których większość wpisuje się w nurt sexploitation, choć zdarzały jej się również wycieczki w kierunku kina grozy (A Night to Dismember [1983]) oraz porno (Satan Was a Lady [1975], Come with Me My Love [1976]). W niniejszym tekście skupiłem się na początkach kariery nowojorskiej twórczyni, kiedy to „flirtowała” ona z pewnym specyficznym podgatunkiem, określanym jako nudist movie, a więc filmami poświęconymi tzw. kulturze wolnego ciała.

Czym dokładnie są „filmy nudystyczne”? Otóż był to niezawodny sposób na obejście kodeksu Haysa w kwestii prezentowania nagości na ekranie. Pierwsze filmy nurtu zaczęły powstawać już w latach 30. XX wieku. Były to pozycje dokumentalne, traktowane jako twory edukacyjne, mające za zadanie przybliżać widowni zalety zdrowego trybu życia miłośników obcowania z naturą w negliżu. Zjawisko pierwotnie było zgoła niszowe, jednak w ślad za Garden of Eden (1954, Max Nosseck), pierwszym przedstawicielem gatunku nakręconym w kolorze, masowo powstawać zaczęły produkcje skupiające się na rajskim życiu naturystów. Szczyt popularności nurtu przypadł na przełom lat 50. i 60., a pierwsze szlify w zawodzie zdobywali przy produkcji nudist movies m.in. David F. Friedman, Herschell Gordon Lewis i właśnie Doris Wishman, a więc twórcy w przyszłości kojarzeni z szeroko pojętą eksploatacją. Oparte na niezmiennych schematach, naiwne i zgoła niewinne w wymowie (poza dużymi ilościami golizny w grę nie wchodziły żadne sugestie dotyczące seksu, zabronione było także pokazywanie narządów płciowych, które zawsze były zakryte jakimiś rekwizytami lub znajdowały się poza kadrem), owe filmy szybko przejadły się widowni, ustępując miejsca znacznie bardziej frywolnym następcom. Z nakręconych przez Wishman produkcji wpisujących się w konwencję do dzisiejszego dnia zachowało się sześć tytułów, które być może niejednego z Was skłonią do przejścia na słoneczną stronę życia.


1960 – Hideout in the Sun

Nieoficjalny debiut Wishman, która na planie pełniła funkcję zarówno producenta, producenta wykonawczego i pomysłodawcy, przy okazji zdobywając szlify w reżyserskim zawodzie. Hideout in the Sun to przedstawiciel nurtu filmów o nudystach, pierwszy i bynajmniej nie ostatni w karierze twórczyni: na przestrzeni kolejnych pięciu lat Wishman nakręci łącznie osiem tytułów wpisujących się w ramy tejże konwencji, o czym więcej zaraz. Pewną innowację stanowi w tym przypadku próba pożenienia starego, poczciwego gatunku filmów o „golasach”, którego korzenie sięgają lat 30. z klasycznie noirową fabułą. Oto dwójka braci dokonuje napadu na bank. W trakcie ucieczki przed policją rabusie biorą zakładniczkę. Młoda, atrakcyjna kobieta wspomina o ekskluzywnym klubie, do którego sama należy i do którego tylko nieliczni mają wstęp. Złodzieje uznają to za idealną kryjówkę, nie mając bladego pojęcia, że chodzi tak naprawdę o klub nudystów. Po przybyciu na miejsce zmuszeni są dostosować się do panujących reguł… Wstęp rodem z rasowego kryminału stanowi zatem jedynie pretekst dla zaprezentowania dużych ilości nagich ciał. Z czasem dochodzi do tego jeszcze wątek romansowy, jako że jeden z porywaczy zakochuje się w uprowadzonej i – jakżeby inaczej – odkrywa uroki życia bez przyodziewku. Zwyczaje nudystów zaprezentowane zostały tutaj jako posiadające zbawienny wpływ na ludzką psychikę, zaś oni sami – jako wielbiący pokój i ciszę odpowiednicy pierwszych chrześcijan. Pod względem realizacyjnym jest to dość typowy przypadek wczesnego kina seksploatacji: dźwięk i obraz co rusz się rozjeżdżają (czemu zaradzić ma filmowanie postaci od tyłu w trakcie scen dialogowych), niektóre kadry są co najmniej dziwnie pomyślane, aktorstwo wręcz amatorskie. Ale ma to wszystko razem swój niewinny wdzięk agitki nakręconej przez naiwnych neofitów. No i, co nie mniej ważne, sporą część seansu zajmują harce roznegliżowanych niewiast, które do występu dobrane zostały według jednego istotnego klucza: wielkości biustu. Od ilości pokaźnych rozmiarów cycków można tu wręcz dostać zawrotu głowy, co w połączeniu z rozbrajająco topornymi dialogami daje efekt prawdziwie upajający.


1961 – Nude on the Moon

Dwójka naukowców decyduje się przeznaczyć świeżo odziedziczoną fortunę na budowę rakiety, która zabierze ich na księżyc. Misja kończy się powodzeniem, jednak po lądowaniu, zamiast ujrzeć skalisty krajobraz, mężczyźni odkrywają, że ziemskiego satelitę porasta bujna roślinność oraz jest on zamieszkany. Tubylcy to zgraja miłujących pokój golasów, którzy z otwartością witają przybyszy i oferują im życie we wspólnej harmonii… Przepełniony uroczymi nonsensami film nudystyczny. Atrakcji mamy tu bez liku, już sam punkt wyjścia jest tak uroczo bzdurny, że kupujemy go w ciemno, a im dalej w las, tym ciekawiej się robi. Mieszkańcy Księżyca to niemowy, które porozumiewają się ze sobą telepatycznie za pomocą czułek wykonanych z drutu i przymocowanych do głów. Zgodnie z wymogami konwencji, obcy paradują przez cały czas nago, za jedyne przyodzienie mając kuse majteczki (w przypadku kobiet celowo odkrywają one pośladki). Na tym jednak ekscentryczne pomysły się nie kończą. Podczas startowania rakiety starszy z naukowców zachowuje się jakby szczytował (?!), kostiumy domorosłych astronautów to prawdziwy szyk kosmicznej mody o kompletnie niepraktycznych zastosowaniach, znajdzie się nawet miejsce na zupełnie nieironicznie potraktowaną kryptoreklamę poprzedniego filmu Wishman, omówionego powyżej Hideout in the Sun. Główny mankament filmu polega na tym, że w drugiej połowie historia traci impet: w momencie gdy młodszy naukowiec zaczyna smalić cholewki do królowej Selenitów, robi się nieco nudnawo. Wciąż jednak nie sposób nie docenić ekscentrycznego charakteru przedsięwzięcia, a naturystyczny aspekt opowieści wykorzystany został należycie: po półgodzinnym wprowadzeniu dostajemy istną paradę biustów w dowolnych rozmiarach i kształtach. Barwna ciągutka dla oka, niepozbawiona ciekawych kadrów (świetne są zwłaszcza ujęcia sfilmowane na moment przed burzą, choć to zapewne dzieło przypadku, a nie świadoma decyzja artystyczna) i skrajnie przy tym niemądra w swym archaicznym rozbestwieniu.


1961 – Diary of a Nudist

Arthur Sherwood (Norman Casserly), redaktor naczelny poczytnej gazety, przypadkowo odkrywa miejsce ulokowania obozu nudystów. Zwęszywszy „gorący temat”, mężczyzna przydziela swoją najbardziej uzdolnioną reporterkę do napisania artykułu obnażającego prawdziwą naturę (sic!) nudyzmu. Stacy (Davee Decker) pod przykrywką wstępuje do klubu naturystów i zaczyna zbierać informacje. Początkowo nieufnie nastawiona do idei słonecznych kąpieli au naturel, dziewczyna z czasem zaczyna odkrywać uroki życia w obozie i decyduje się napisać tekst pochwalny, co z kolei jest bardzo nie w smak jej szefowi… W odróżnieniu od poprzedniego filmu Wishman tutaj mamy nieco bardziej standardową fabułę, a od momentu przybycia do skupiska golasów rzecz biegnie już doskonale znanym torem: długie ujęcia w pełnej krasie eksponują wdzięki statystek i statystów, którzy wesoło dokazują czy to na basenie czy podczas gry w siatkówkę. Jędrne piersi skaczą, pośladki zalotnie obijają się o siebie – życie nudysty jawi się tutaj jako prawdziwy raj na ziemi, niekończąca się zabawa na świeżym powietrzu. Gdy już raz poznasz jego zalety, nie będziesz chciał nigdy założyć z powrotem ciuchów. Diary of a Nudist to rzecz jasna bardzo naiwna ramotka, która na równi cieszy widokami roznegliżowanych ciał, jak i drętwym aktorstwem oraz topornymi dialogami. Znalazło się nawet miejsce dla wątku romantycznego, który jednak wchodzi dopiero w ostatnich minutach filmu. Przede wszystkim do podziwiania.


1962 – Blaze Starr Goes Nudist

Blaze Starr (w tej roli striptizerka i artystka burleskowa nosząca w prawdziwym życiu taki właśnie pseudonim) jest wielką hollywoodzką gwiazdą. Właśnie zbliża się moment przedłużenia jej kontraktu z jednym z wielkich studiów, na którego rychłe podpisanie naciska agent aktorki. Ona sama wydaje się jednak nie być przekonana do tego pomysłu, sława coraz bardziej ją przygniata, czuje się wypalona i szuka odpoczynku. Pewnego dnia kobieta zachodzi do jednego z podrzędnych kin, w którym właśnie wyświetlają film o nudystach. Zainspirowana seansem, Blaze postanawia odwiedzić obóz wymieniony w napisach początkowych filmu. Już wkrótce ekranowa diva odkryje uroki życia pośród naturystów i zacznie rozważać definitywne zakończenie kariery… Schemat w Blaze Starr Goes Nudist jest typowy dla gatunku: ot, bierzemy osobę, która do tej pory nie miała żadnej styczności z nudyzmem (albo też była do idei wrogo nastawiona) i konfrontujemy ją z błogością egzystencji pośród natury, tak jak ją pan Bóg stworzył. Wielkich zaskoczeń zatem tu nie znajdziemy, sceny z golasami zwyczajowo są ponad miarę przeciągnięte i stanowią tym samym clou programu. Znalazło się także miejsce na wątek romansowy: dyrektor ośrodka naturystów smali cholewy do biuściastej pani Starr, nie mając jednocześnie pojęcia że obiekt jego westchnień to pierwszoligowa gwiazda. Z pociesznym osobnikiem związana jest zresztą zabawna anegdota: rudowłosa seksbomba z kinowych afiszy pyta w pewnym momencie absztyfikanta, czemu jako jedyny chodzi po obozie w krótkich spodenkach (warto przypomnieć, że ukazywanie narządów płciowych w owych filmach było surowo zakazane), na co ten z rozbrajającą prostotą stwierdza, że ma dużo rzeczy do zrobienia, spotyka się z różnymi ludźmi, więc spodenki są nieodzowne. W pełni zrozumiałe!


1963 – Gentlemen Prefer Nature Girls

Tom i Anne są młodym małżeństwem, które w weekendy chętnie dołącza do społeczności nudystów. Para pracuje w firmie zajmującej się handlem nieruchomościami, ich szef to człowiek stateczny, o tradycjonalistycznym spojrzeniu na świat. Kiedy więc przypadkiem dowiaduje się, że Tom należy do klubu golasów, z miejsca go zwalnia… Kolejny film nudystyczny w dorobku Wishman nie różni się niczym szczególnym od jej wcześniejszych dokonań. Wciąż mamy do czynienia z pretekstową fabułą oraz dziwacznym kadrowaniem i montażem, które mają za zadanie zamaskować problemy z dźwiękiem. Bystre oko z miejsca też zauważy, że Wishman w ramach oszczędności lubi utylizować ujęcia, a nawet całe sceny z poprzednich filmów: tutaj powracają sekwencja pływania pod wodą w basenie oraz strzelania z łuku do tarczy. Sama historia jest nawet uboższa niż to miało miejsce dotychczas i niespecjalnie przy tym angażuje. Zgodnie bowiem z odwieczną regułą nurtu, malkontent uprzedzony do nudyzmu w końcu na własnej skórze przekona się o urokach tej formy spędzania czasu na wolnym powietrzu i zmieni zdanie. Aktorstwo jest miejscami uroczo nieporadne – rzadko widuje się, by ktoś tak często mrugał oczami jak główny bohater, jednocześnie nie zmieniając choćby na sekundę wyrazu twarzy świadczącego o kompletnym zagubieniu. Do tego w komplecie rzecz jasna świeży zestaw pośladków i cycków. Skaczących podczas gry w piłkę plażową, skaczących podczas biegania, skaczących podczas machania ręką na powitanie. Piękne to życie nudystów, ale na dłuższą metę nieco nużące.


1964 – The Prince and the Nature Girl

Długo uważany za zaginiony, ostatni film nudystyczny Wishman, która następnie skierowała się ku bardziej poważnym produkcjom spod znaku sexploitation (jej dwóch dokumentów o nudyzmie z tego okresu, Playgirls International [1963] i Behind the Nudist Curtain [1964], do dzisiaj nie odnaleziono). Tytuł filmu otwarcie nawiązuje do komedii Książę i aktoreczka (1957) z Laurencem Olivierem i Marylin Monroe, jednak pod względem fabularnym podobieństw żadnych nie znajdziemy. Pewien „książę” (Jeffery Niles), na co dzień prowadzący własny biznes, w weekendy umila sobie czas pośród wesołych golasów. Mężczyzna zatrudnia w swojej firmie parę bliźniaczek i zakochuje się w jednej z nich. Pech chce, że wybranka jego serca nie jest nim zainteresowana, za to skrycie wzdycha doń druga siostra. Historia przedstawiona w The Prince and the Nature Girl ma charakter czysto pretekstowy i służy za oprawę dla mieszanki fragmentów wcześniejszych obrazów reżyserki. Wszystkie ujęcia z obozu dla nudystów zostały zatem „skradzione” z opisanych powyżej tytułów i niedbale połączone razem. Do standardowych atrakcji należą: strzelanie z łuku, taniec w deszczu, podwodne wygibasy i – obowiązkowo – gra w siatkówkę. Widz, który widział poprzednie filmy Wishman bez trudu rozpozna twarze statystów i całe sekwencje, toteż na dłuższą metę jest to dość nużąca, wyprana z inwencji pozycja. Czuć zresztą, że twórczyni nie włożyła w proces kręcenia serca, najwyraźniej traktując cały projekt jako zwykłą chałturę. Złośliwy człek spytałby pewnie: „a czegóż się spodziewałeś po filmie o nudystach?” i być może miałby sporo racji. Niemniej w porównaniu z takim Hideout in the Sun czy Nude on the Moon, Prince wypada po prostu jako żenująca sztampa, której przygotowanie zajęło zapewne dwa dni, wliczając w to nagranie nowych scen i niechlujny montaż.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *