Z zimną krwią: Brutalna historia poliziesco

Włochy przełomu lat 60./70. to kraj na skraju wybuchu. Bomby, zamachy, gangsterskie porachunki, polityka przesiąknięta korupcją. W tym okresie rodzi się poliziesco – kino twardych gliniarzy, bezwzględnych przestępców i brutalnej ulicznej sprawiedliwości. Nie ma tu miejsca na półśrodki – są łamane ręce, wybite zęby, przemoc rodzi przemoc. Poliziesco – włoski film policyjny – to nie tylko krzyk frustracji wobec rzeczywistości, ale i kinematograficzny nokaut: szybki, „cięty” montaż, ostre dialogi, miejskie pościgi w rytmie funku i moralna ambiwalencja bohaterów z obu stron konfliktu. W cieniu klasycznego noir i amerykańskich policyjnych thrillerów, włoscy reżyserzy – tacy jak Fernando Di Leo, Umberto Lenzi czy Enzo G. Castellari – stworzyli własny świat, w którym rządzą prawa ulicy. W tym tekście wchodzimy w sam środek tego piekła – opisujemy mniej i bardziej znane tytuły oraz ich kultowych bohaterów. Bo to nie tylko kino, to styl, bunt i krzyk z wnętrza Fiata 131 pędzącego w stronę policyjnej blokady.

Dr Butcher M.D.


1973 – The Boss (reż. Fernando Di Leo) – Caligula

Henry Silva jako Nick Lanzetta, żołnierz sycylijskiej mafii. Na zlecenie Dona Corrasco (Richard Conte) Nick morduje szefów konkurencyjnej mafii z Kalabrii. Pozostali przy życiu członkowie przetrzebionej rodziny szykują odwet. Rozpoczynają od porwania córki Dona Daniello (Claudio Nicastro), mentora Lanzetty, który przygarnął go, gdy ten był jeszcze dzieckiem. Zrozpaczony ojciec za plecami Dona Corrasco przygotowuje plan odkupienia latorośli, w który wtajemnicza Lanzettę. Nie wie, że jego protegowany dostał polecenie, aby nie dopuścić do żadnych negocjacji. Rozpętana wojna ma się zakończyć całkowitym unicestwieniem przeciwnika, bez względu na koszty…

Zamknięcie trylogii Fernando Di Leo, rozpoczętej Kalibrem 9 (1972) i kontynuowanej w The Italian Connection (1972). Obaj poprzednicy to wybitne dokonania nurtu, ale The Boss i tak bije ich na głowę pod praktycznie każdym względem. Począwszy od efektownej sceny otwierającej, w której główny bohater dosłownie rozwala na strzępy zgromadzonych na prywatnym pokazie filmu porno szefów mafii, otrzymujemy mocne, męskie kino, w którym nie ma miejsca na sentymenty. Na pierwszym miejscu na pokaz stawia się honor, ale od honoru i tak lepsze są pieniądz i układy. Lanzetta zostaje uwikłany w potyczkę, w której alianse i priorytety bezustannie się zmieniają i tylko od jego sprytu zależy czy wyjdzie z niej żywy. To chłop prosty, ale niezłomny, pozbawiony skrupułów i zarazem bystry. Maczystowska świnia, która oswobodzoną zakładniczkę traktuje jako bezwolną nałożnicę, ale pod tą pozą czają się gdzieś ludzkie uczucia i specyficzna forma przywiązania — wątek „romantyczny” u Di Leo to w ogóle piękna sprawa: ona nimfomanka i ćpunka, on zimna maszyna do zabijania. Wystarczy przytoczyć scenę śmierci kochanki i wyraz twarzy Lanzetty, żeby zrozumieć że całe to pomiatanie to tylko warstwa wierzchnia relacji. Zimne spojrzenie Silvy więcej zdradza niż potok słów, on wie że od czczej gadki są politycy, a kiedy nie jest się dyplomatą, to jedyne co może cię uratować w bezlitosnej dżungli to refleks i zdecydowanie w działaniu. Wyśmienita rola, jedna z najlepszych w dorobku tego cudownego twarzowca, kto wie czy nie najbardziej ikoniczna. I kawał twardego jak skała oraz krwistego jak połeć mięcha kina. Henry Silva is THE BOSS!


1973 – The Violent Professionals (reż. Sergio Martino) – Dr Butcher M.D.

Z policyjnego transportu ucieka trójka więźniów – dwóch przeżywa ucieczkę (najpiekniejsze z zakazanych mord włoskiego filone – Luciano Rossi i Antonio Casale). Brutalnie mordują policjantów, kierowcę samochodu a następnie jego młodziutką córkę. Podczas obławy, porucznik Giorgio Caneparo (Luc Merenda) z zimną krwią morduje zwyrodnialców. Przełożony porucznika nie popiera wymierzania sprawiedliwości na własną rękę, jednak to dopiero wstęp do właściwego związania fabuły – bowiem wkrótce szef Giorgia ginie w wyniki zamachu. Zdesperowany policjant rozpoczyna prywatną wendettę i przenika do świata przestępczego Mediolanu jako tajniak, aby rozpracować całą przestępczą siatkę. Po drodze zagląda do burdeli, kieruje beemką jako kierowca przestępców i rozdaje plaskacze na lewo i prawo. W trakcie śledztwa Caneparo mierzy się nie tylko z brutalnością świata przestępczego, ale też z korupcją w szeregach policji i wymiaru sprawiedliwości.

Pierwsze poliziottesco Sergia Martino i od razu jedna z gatunkowych wspaniałości – Martino może i dopiero uczył się reguł ulicznej wojny, ale już tu pokazał, że umie wejść w to kino z przytupem. The Violent Professionals to brudne, brutalne i cholernie stylowe kino zemsty. Mediolan naprawdę drży a policja oczekuje sprawiedliwości, jak nonszalancko oznajmia oryginalny tytuł; Martino przyznawał że główną inspiracją był Brudny Harry, potraktowany jednak z typowo włoską fantazją. Merenda to nie Clint Eastwood, ale coś w nim z Callahana jest – ta sama pogarda dla systemu, to samo spojrzenie, które mówi „zaraz cię zastrzelę, a potem dojem hot-doga” (duży wpływ na twórców miał także doskonały Execution Squad (1972) w reżyserii Steno). Kręcono oczywiście „z partyzanta” – bez zezwoleń, na gorąco, w duchu włoskiej ulicznej guerilli filmowej. Po latach Martino wspominał zresztą, że scena napadu na bank, realizowana w sobotnie popołudnie, wymknęła się spod kontroli. Gdyby nie fakt, że w okolicznych biurach nikt już nie pracował, mogło dojść do prawdziwej tragedii – kilku przechodniów naprawdę uwierzyło, że są świadkami autentycznego skoku. A sam wybuch samochodu był znacznie okazalszy, niż się spodziewano – nawet jak na standardy włoskiego kina lat 70. Do historii przeszła także słynna scena ucieczki Caneparo białym BMW, doskonale nakręcona i zmontowana, na tyle udana, że pojawiła się jeszcze w kilku innych filmach nurtu (włoskich kaskaderów wspomagał sam Rémy Julienne). Jako iż scenarzystą jest tutaj Ernesto Gastaldi, nie obyło się bez pewnych fabularnych twistów, tak charakterystycznych dla Włocha, które zmieniają początkowo dosyć oczywistą historię prywatnej wendetty w pogmatwany mariaż motywów podebranych z zagranicznych arcydzieł. W tle przygrywa doskonały, melancholijny temat braci De Angelis, dopełniający w gruncie rzeczy dosyć przygnębiającą opowieść.

Martino nie tylko złożył hołd amerykańskiemu kinu akcji, ale przy okazji zarysował własną wizję poliziottesco – bardziej sensacyjną niż społeczną, bardziej filmową niż realistyczną, ale dzięki temu piekielnie efektowną. Kulminacyjne starcie, rozgrywające się na miejskich peryferiach (co zresztą jest typowe dla gatunku), to pojedynek dwóch przeciwników zamkniętych w samochodowych klatkach – brutalny balet blachy i furii, w finale przywołujący jednak ducha Brudnego Harry’ego i jego obsesyjnego, indywidualnego dążenia do sprawiedliwości.


1974 – The Last Desperate Hours (reż. Giorgio Stegani) – Caligula

Paolo (Antonio Sabato) jest gangsterem o ugruntowanej w mediolańskim półświatku pozycji. Nawet jego znajomości i spryt nie są jednak w stanie uchronić go przed zawiścią wrogów. W trakcie ucieczki przed nasłanymi na niego przez konkurenta oprychami Paolo znajduje schronienie w laboratorium medycznym. Tam zostaje ugryziony przez szczura zainfekowanego śmiertelnym wirusem. Proces inkubacji trwa 20 godzin, potem zarażony sam zacznie rozsiewać choróbsko, a niedługo później padnie trupem. Pozostały mu czas Paolo postanawia przeznaczyć na wyrównanie rachunków z oponentami…

Polizio z „wkładką”. Pomysł z dziabniętym przez szczura bandziorem jest komiksowo niedorzeczny, ale zarazem tak nośny, że tylko największy ponurak byłby w stanie oprzeć się jego pulpowej kokieterii. Do tej bazy Giorgio Stegani dodaje porcję nieodzownej dla gatunku mizoginii (penetracja waginy nożem included, choć bez pokazywania drastycznych detali), odrobinę krwawej przemocy (krtań rozharatana piłą oscylacyjną do autopsji) i rzewny wątek wiernej aż po grób, byłej żony głównego bohatera. Składa się to wszystko na przedstawiciela nurtu może dalekiego od doskonałości, ale wystarczająco rozrywkowego. Na finiszu Stegani sięga po popularny we włoskim kinie z tego okresu wytrych pod postacią zemsty spadającej na grzesznika ze strony przedstawicieli ubogiego, ale żyjącego uczciwie motłochu — bardzo podobny motyw znajdziemy chociażby w młodszym o dwa lata, również wchodzącym w skład tego zestawienia Like Rabid Dogs. Mówiąc krótko: bida, panie, bida, ale to jeszcze nie powód, by gwałcić i rabować, trza znosić cięgi od losu z pokorą.

W ramach ciekawostki wypada jeszcze nadmienić, że skomponowany na użytek The Last Desperate Hours soundtrack autorstwa Gianniego Marchettiego recyklingowali później w swoich filmach Joe D’Amato (Emanuelle and Françoise [1975]) oraz Bruno Mattei (SS Girls [1977]).


1976 – San Babila, godzina 20 (reż. Carlo Lizzani) Justine de Sade

Film Lizzaniego został zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami z czasów ołowiu, w szczególności morderstwem Alberto Brasiliego, studenta który został przypadkową ofiarą agresji prawicowych ekstremistów. Zabójstwa dokonano na placu San Babila w Mediolanie, w miejscu spotkań neofaszystów, przy którym znajdowała się siedziba związanego z nimi stowarzyszenia studenckiego Giovane Italia. Przy tworzeniu scenariusza reżyserowi pomogli Mino Giarda oraz Ugo Pirro. Ich zamysłem było stworzenie obrazu w duchu neorealistycznym, bez znanych aktorów, w oparciu o doniesienia prasowe. Wiele ze scen filmowano z ukrycia, dlatego nieświadomi przechodnie często dołączali do rozpoczynanych przez aktorów demonstracji wszczynając prawdziwe bójki. 

Przez cały film obserwujemy dzień z życia czterech młodych faszystów. Miki pochodzi z burżuazyjnej rodziny i ma trudną relację z ojcem-tyranem; Alfredo w przeszłości był karany za napaść seksualną, lecz w zamian za umorzenie sprawy ożenił się z ofiarą przestępstwa; Fabrizio potajemnie sprzedaje informacje znajomemu policjantowi w zamian za pieniądze; Franco jest nowicjuszem i koledzy zmuszają go do udowodnienia swojego poświęcenia dla sprawy. Chłopcy spędzają czas na atakowaniu komunistów i chuligańskich wybrykach, z czasem jednak pozornie niewinne zabawy stają się coraz bardziej przemocowe i niebezpieczne.

Surowy, realistyczny – tak można opisać San Babila, godzina 20. Lizzani przekonująco zarysowuje klimat socjopolityczny, rosnącą radykalizację i konformizm młodzieży, podobnie jak policyjną strategię napięcia polegającą na ignorowaniu wybryków młodych neofaszystów (do czasu). Mediolan staje się miejską dżunglą, miejscem wiecznej agitacji i walki gangów. Antybohaterowie filmu to w dużej mierze rozpuszczone gnojki, znudzone i pełne agresji, atakujące pojedynczych wrogów całą grupą. Najciekawszą postacią bez wątpienia jest Franco – prawiczek z nadopiekuńczą matką, udający twardszego niż jest. W jednej, dość symbolicznej, scenie gwałci młodą dziewczynę gumową pałką, gdyż nie jest w stanie osiągnąć erekcji. Chłopak ma resztki skrupułów w momencie, gdy koledzy wymuszają na nim coraz radykalniejsze działania. Konformizm i chęć zdobycia uznania doprowadzą go jednak do punktu bez wyjścia.

O ile początkowe poczyniania faszystowskich gnojków – z sianiem zgorszenia na ulicach przy pomocy dildosów na czele- przypominają chuligańskie wybryki, z czasem robi się coraz bardziej ponuro. Jedną z najbardziej pamiętnych scen jest ustawka na tytułowym placu, która zamienia się w spontaniczny marsz krokiem defiladowym (paradeschritt) ku przerażeniu przechodniów. San Babila to doskonale zrealizowane poliziesco/juvenile crime ze świetnie dobraną, nienachalną ścieżką dźwiękową Ennia Morricone, kilkoma humorystycznymi wątkami (zwłaszcza w postaci głupiutkiej Lalli), ale przede wszystkim doskonałym zakończeniem, które działa jak kubeł zimnej wody. 


1976 – Violent Naples (reż. Umberto Lenzi) – Dr Butcher M.D.

Perełka w gatunku poliziesco, jeden z najważniejszych filmów Lenziego, a zarazem niesamowicie celny komentarz społeczny podsumowujący pierwszą połowę lat 70. we Włoszech. Nie ma przebacz – jak wchodzisz w świat włoskich policyjniaków, to prędzej czy później trafisz na Maurizia Merliego z grzywką jak z żurnala i spojrzeniem, które mogłoby przepalić pancerną blachę. W Napoli Violenta, drugiej części nieformalnej „trylogii komisarza Betti”, Lenzi ukazuje wszystko, co najwspanialsze i najbardziej niepoprawne w tym gatunku. A my dostajemy solidny strzał między oczy. Betti z Rzymu zostaje przeniesiony do Neapolu, miasta cuchnącego korupcją, codzienną brutalnością i moralną zgnilizną, które jak mówi: „nie zna litości ani dla winnych, ani dla niewinnych”. Kiedy Umberto Lenzi wparza do kolejnego miasta, to nie po to, żeby pokazać jego piękne widoczki. Neapol nie ma tu bowiem nic wspólnego z folderami turystycznymi. To brudna, dzika, zdegenerowana przestrzeń, którą Lenzi rozdziera na strzępy – brutalnie, bez pardonu, z pełną świadomością gatunkowego fermentu. W tej betonowej dżungli przeciętny obywatel nie ma żadnych szans. Ale Betti nie jest przeciętny – to pitbull w policyjnym mundurze, który gra według własnych reguł. A raczej bez reguł. Maurizio Merli jako niezmordowany policjant osiąga tu pełnię swojego ekranowego emploi: policyjnego anioła zagłady, który nie zna półśrodków. Gra tak, jakby każda scena była jego ostatnią (co ciekawe, nie uznawał kaskaderów, wobec czego scena na sunącej w górę miejskiej kolejce wypada wręcz zjawiskowo) a Lenzi doskonale to czuje – Merli biega, bije, krzyczy i rozstawia pół miasta po kątach. A w Napoli Violenta jest w szczytowej formie; kamera go kocha, a on wygląda, jakby naprawdę wierzył, że samemu da radę oczyścić Neapol z całego syfu. A my wierzymy w to razem z nim. Antagonistę odgrywa Barry Sullivan, który jako mafijny weteran „Generał”, z zimną krwią potrafi zlecić morderstwo, ale i samemu użyć rąk do rozwałki – vide znakomita scena z użyciem kuli do kręgli. Lenzi reżyseruje z typowym dla siebie niesamowitym wyczuciem akcji. Pościgi są tu czymś więcej niż tylko atrakcją, są manifestem chaosu, partyzanckiego ducha i ogromnych umiejętności ówczesnych kaskaderów – scena z punktu widzenia kamery przytwierdzonej do motocykla jest jedną z najlepszych w ówczesnym kinie sensacyjnym. Bezwzględne, bezczelne i brutalne – Napoli Violenta to najczystszy destylat włoskiego kina policyjnego, jedno z jego największych arcydzieł, które definiuje gatunek.


1976 – The Big Racket (reż. Enzo G. Castellari) – Justine de Sade

Ciemna noc, gang motocyklistów z kijami bejsbolowymi, rozbryzgujące szyby, puszczane z dymem samochody – taką właśnie włoską odpowiedzią na Noc Kryształową rozpoczyna się The Big Racket, jedno z najlepszych osiągnięć nurtu. Scena otwierająca to mistrzowska robota – dynamiczna, brutalna, okraszona genialną muzyką Guido i Maurizio De Angelisów. A później jest nie mniej interesująco. Bohaterem filmu jest inspektor policji, Nico Palmieri (Fabio Testi), walczący z gangiem terroryzującym właścicieli rzymskich biznesów w celu wymuszania haraczy. Kiedy legalne metody zawodzą, Nico wraz z grupą poszkodowanych postanawiają uzbroić się i zawalczyć o sprawiedliwość na własną rękę. 

Podobnie jak w Street Law (1974) Castellari żeni poliziottesco z nurtem vigilante, ostatnim sprawiedliwym czyniąc tym razem inspektora policji, który traci odznakę na skutek niesubordynacji. Zadanie Palmieriego nie należy do łatwych – korupcja zatacza coraz szersze kręgi, a zastraszeni sklepikarze i biznesmeni boją się złożyć skargę na gangi demolujące ich interes wiedząc, że może ich to słono kosztować. Radykalizują się jednak w chwili, gdy bandyci zabierają im to co najcenniejsze mordując członków rodziny czy doprowadzając ich do kalectwa. Sympatyczne, pozytywne postacie stają się wrakami pozbawionymi chęci życia. Tym sposobem Nico zbiera swoją drużynę mścicieli (aka parszywą szóstkę) do rozprawienia się z bandziorami. Zemsta, jakkolwiek efektowna, jest jednak gorzka i pozbawiona blichtru. To bilet w jedną stronę.

Castellari porzuca miejski realizm tworząc dość proste, jednowymiarowe postacie oraz ładując film niesamowitą ilością mało wiarygodnej akcji i tworzy w ten sposób coś na kształt brutalnej przypowieści. Nie stroni przy tym od obrazowej przemocy, szczególnie tej popełnianej przez okrutny gang. Bandziory gwałcą nieletnią córkę restauratora (w tej roli latorośl reżysera), to samo robią z żoną mężczyzny, który wszedł im w drogę, po czym mordują ją w okrutny sposób. Co ciekawe, najbrutalniejszą osobą spośród zwyroli okazuje się kobieta (charyzmatyczna dzikuska Marcella Michelangeli). Film obfituje też w zaskakująco sadystyczne morderstwa za pomocą kul. Przemoc jest tu dosłowna, odrażająca, dzika. 

The Big Racket to przede wszystkim poliziesco niesamowicie stylowe. Sceny akcji wyglądają niemal poetycko – duża w tym zasługa slow motion podkreślającego blask rozbijanego szkła czy czerwień krwi wydobywającej się z ran postrzałowych. Ciężko wskazać jedną, najciekawszą scenę filmu, gdyż jest ich aż nadto – od pamiętnego początku, przez samochód spadający z urwiska, aż po wielki finał. A jeżeli o finale mowa, trudno nie podziwiać rozmachu z jakim nakręcono piekielną jatkę w industrialnym krajobrazie ogromnej fabryki. Rozbuchana przemoc zamienia się w orgię krwi i wystrzałów (gun porn!). Nie dziwi, że Castellariego okrzyknięto włoskim Peckinpahem. Świetna praca kamery, ciekawe lokalizacje, dynamiczny montaż w połączeniu z genialną ścieżką dźwiękową (zdecydowany top policyjnych soundtracków) tworzą mistrzowski spektakl o zapachu krwi i ołowiu. Bezkompromisowe, męskie kino, tylko dla odważnych.


1976 – The Cop in Blue Jeans (reż. Bruno Corbucci) – Buio

Mówisz „polizio”, myślisz „gwałtowna przemoc, szalone pościgi, brutalne mordobicia, niekończące się strzelaniny”. Raz to produkcje hołdujące rozrywkowym walorom amerykańskiego kina, a raz skręcające w poważną i dramatyczną stronę krzyki rozpaczy czy bezsilności. W 1976 roku włoskie kino akcji było mocno nasycone licznymi tytułami, gdzie nazwy miast i słowo „przemoc” bez przerwy się przeplatały, a twórcy prześcigiwali się w ukazywaniu niesławnej porcji włoskiej historii współczesnej zwanej „czasem ołowiu”. Mimo potężnej dawki brutalności nie brakowało w nich umiarkowanej dawki czarnego humoru. W tym szczególnie celowali opisany powyżej Umberto Lenzi czy Fernando di Leo. I tu nagle wjeżdża Bruno Corbucci, brat „drugiego Sergia” od westernów i proponuje film, w którym akcja i humor podane są w równych proporcjach.

Squadra antiscippo (w dosłownym tłumaczeniu: Oddział przeciwko kieszonkowcom) to pierwsza z niezwykle popularnej we Włoszech serii jedenastu komedii sensacyjnych. Ich głównym bohaterem jest Nicola „Nico” Giraldi (wyborny, będący wciąż u szczytu popularności Kubańczyk Tomas Milian), były złodziej, obecnie niekonwencjonalny detektyw rzymskiej policji. Ubrany jak łachudra, z nieodłączną wełnianą czapeczką, rzucający niewybredne żarty gość, który ma łeb na karku i nos do kłopotów.

W Rzymie szerzy się fala napaści kieszonkowców i drobnych złodziei, uprzykrzających życie turystom i mieszkańcom, ale też powiązanych z szerszymi strukturami. Kieruje nimi niejaki Achille „Baron” Bertinari. Do akcji wkracza detektyw Giraldi i jego ekipa. Sytuacja gęstnieje, gdy złodzieje kradną teczkę pewnego zagadkowego i bezwzględnego Amerykanina znanego jako Norman Shelley (Jack Palance).

Squadra antiscippo to charakterne, żywe i solidne dzieło. Łączy klasyczne elementy włoskiego poliziesco – zapierające dech w piersi pościgi, dynamiczną akcję, miejską przestępczość – z mocnym komediowym rysem. To właśnie ten gatunkowy miks zapewnił serii o Giraldim ogromną popularność. Zamiast surowej przemocy i ponurego moralizatorstwa, Squadra antiscippo oferuje lekkość, błyskotliwe dialogi i ironiczny dystans do policyjnego kina akcji. To istna eksplozja wysokooktanowej akcji i organicznego włoskiego humoru – tej wyjątkowej mieszanki filozofii z fizjologią. Jeśli wpadający w ucho wesoły temat muzyczny braci de Angelis, umilający napisy początkowe, jeszcze nie do końca zdaje się mówić do Widza z jakim rodzajem kina będzie mieć do czynienia, to wszelkie wątpliwości rozwieje pierwsza scena. Tam grupa japońskich turystów zaabsorbowana widokiem gołej dupy daje się bez trudu okraść ze wszystkich bagaży w biały dzień w środku miasta. I na taki klimat powinniśmy się nastawić na najbliższe półtorej godziny. Wprawdzie rezultat ostatecznej konfrontacji z głównym złolem może nieco rozczarowywać, ale rekompensuje to żwawa scena końcowa na lotnisku zwieńczona żartobliwą puentą.

Giraldi w brawurowym wykonaniu Miliana to postać, z którą natychmiast sympatyzujemy i utożsamiamy się. Ma specyficzne maniery, nie gryzie się w język, mówi slangiem rzymskiej ulicy. Potrafi celnie przywalić nie tylko pięścią ale i zjadliwą ripostą. Nie wie kim jest Tomasz Mann, ale za to zna się z emerytowanymi prostytutkami. Potrafi się szczerze zakochać, ale w ramach działań operacyjnych jest w stanie zrobić swojej przyjaciółce poniżającą scenę przy świadkach. Najbliższym jego towarzyszem jest ocalała z deratyzacji biała mysz imieniem Serpico.

Film zapoczątkował jedną z najdłuższych i najbardziej dochodowych serii w historii włoskiego kina popularnego. Do 1984 roku powstało 11 aż filmów o Nico Giraldim. Ich poziom był różny, a im dalej, tym bardziej skręcający w stronę komedii. W niemal wszystkich kolejnych częściach bohaterowi będzie towarzyszył obleśny, zaśliniony złodziejaszek Venticello (w tej roli niebywały komik Franco Lechner, pseudonim artystyczny Bombolo). Jeśli spodoba się Wam Squadra antiscippo to zapewne sięgniecie po kolejne części, ale uprzedzam: nie ze wszystkich będziecie równie zadowoleni co z tej pierwszej.


1976 – Like Rabid Dogs (reż. Mario Imperoli) – Caligula

Tony (Cesare Barro) jest synem zamożnego finansisty. Chłopak razem z podobnymi mu okazami młodzieży bananowej tworzy amatorską szajkę zgniłków zajmującą się rabunkami, porwaniami i morderstwami. Dzieciaki robią to z czystej nudy, dla podbicia adrenaliny, co czyni ich zbrodnie jeszcze bardziej zuchwałymi i bezsensownymi. Inspektor Muzzi (Jean-Pierre Sabagh) z lokalnej policji stawia sobie za punkt honoru schwytanie sprawców przestępstw, a jego metody w miarę rozwoju wydarzeń — i adekwatnie do rosnącego stopnia brutalności aktów przemocy bandy — przybierają coraz bardziej niekonwencjonalny charakter…

Film Mario Imperoliego (m.in. dwa filmy z Glorią Guidą: Monika [1974] i Blue Jeans [1975]) nawiązuje do głośnej swego czasu we Włoszech sprawy trójki wyrostków, którzy porwali, gwałcili i torturowali młode dziewczęta. Prawdziwe wydarzenia twórcy potraktowali jednak jedynie jako pretekst do stworzenia naładowanego po brzegi akcją policyjnego procedurala. Muzzi to, zgodnie ze stereotypem, wrzód na tyłkach biurokratów, facet który nie waha się złamać prawa, jeśli tylko miałoby mu to pomóc w ujęciu bandytów. Jako widzowie kibicujemy mu, bo Tony i jego ekipa to wyjątkowo wredne bachory, które pieniądze i pozycję swoich rodziców traktują jako swego rodzaju immunitet (w czym zresztą ojciec prowodyra go utwierdza w trakcie swych pseudofilozoficznych wywodów o władzy). Like Rabid Dogs o kino ze sznytem społecznymi zahacza tak naprawdę jedynie w finale, gdy rozwścieczona tłuszcza wyręcza policję w wymierzeniu sprawiedliwości bezkarnym bękartom kapitalizmu. O biedzie w kraju napomyka się wprawdzie w dialogach, ale Imperoliego od poważnego kina sensacyjnego o przestępczości wśród młodocianych bardziej interesują dwa zasadnicze składniki fabuły: seks i przemoc. Zarówno krwawych strzelanin, jak i golizny jest tu od groma, co skutecznie zamyka opowieść w eksploatacyjnych ramach. I bardzo dobrze — politykę zostawmy dzieciakom, dla dorosłych niechaj będzie rozrywka na wieczór.


1976 – Live Like a Cop, Die Like a Man (reż. Ruggero Deodato) – Caligula

Ruggero Deodato i scenarzysta Fernando Di Leo startują z grubej rury: od sceny zuchwałego napadu, który przeradza się w kilkuminutowy pościg motocyklami na ulicach Rzymu. Para zbirów na motorze usiłuje w biały dzień wyrwać kobiecie torebkę. Ofiarę ciągną za sobą po ziemi, a gdy nadal nie chce puścić swej własności, to zaczynają ją kopać po głowie. Takie atrakcje tylko u Włochów, kamera nie szczędzi widoku zakrwawionej twarzy niewinnej niewiasty, która przed momentem przydzwoniła z całym impetem w latarnię. Świadkami zajścia jest duet gliniarzy, którzy zaczynają ścigać sprawców zatłoczonymi alejkami. Bandyci giną marnie, przy czym jednego z nich, który miałby szansę się wylizać, Fred (Marc Porel) dobija, skręcając mu kark. Nie ma litości dla skurwysynów, ze zbrodnią trzeba walczyć z użyciem wszelkich środków, w tym także tych najbardziej brutalnych. Fred i Tony (Ray Lovelock) są bowiem członkami specjalnej jednostki policji do walki z przestępczością zorganizowaną. Członków tego tajnego szwadronu standardowe procedury się nie imają, mają licencję na morderstwa, podpalenia i wymuszenia, stosują dokładnie te same metody, co ich przeciwnicy.

Trzon fabuły stanowi starcie tandemu policjantów (wspieranych przez wyrozumiałego szefa granego przez Adolfo Celiego) z nieuchwytnym gangsterem 'Bibim’ Pasquininim (Renato Salvatori), który od lat skutecznie wymyka się wymiarowi sprawiedliwości. Ciężko przy tym oprzeć się wrażeniu, że wątła intryga stanowi nade wszystko pretekst dla zlepku brawurowo zainscenizowanych scen akcji. Fred i Tony to niepoprawni podrywacze, którzy żyją szybko i niebezpiecznie, śmiejąc się przy tym śmierci na każdym kroku w twarz. Mając takich gagatków za bohaterów, Deodato podkręca tempo do maksimum, żongluje scenami strzelanin i imponującej kaskaderki. Wali przy tym szowinistyczną chamówą po ryju z nonszalancją, z jaką gwiazdy gonzo porno okładają swe partnerki penisami po twarzach. To męski, męski, męski świat, gdzie liczy się siła mięśni, a w nielicznych przerwach w zabawie w kowbojów można znaleźć moment na szybki numerek z napaloną jak suka w rui siostrą wroga. Di Leo wprawdzie wprowadza postać wyszczekanej, wyemancypowanej sekretarki z centrali policyjnej, by podkreślić, że nie wszystkie przedstawicielki płci pięknej to głupie kozy, ale to jedyny feministyczny akcent w tym ociekającym testosteronem celuloidowym rozpierdolu, który wciąż ogląda się lepiej, niż najświeższe osiągnięcia kina akcji pokroju Johna Wicka.


1976 – Rome, the Other Side of Violence (rez. Marino Girolami) – Dr Butcher M.D.

Rzym, jak zwykle w poliziottesco, to miasto zżerane przez przemoc, przestępczość i niemoc wymiaru sprawiedliwości. Komisarz Carli (wspaniały Marcel Bozzuffi) prowadzi śledztwo w sprawie brutalnego napadu podczas przyjęcia wyższych sfer, podczas którego zamaskowani bandyci mordują 18-letnią Carol Alessi. Ojciec dziewczyny (rewelacyjny Anthony Steffen w jednej ze swoich najlepszych ról) nie zamierza czekać na efekty policyjnej pracy – rusza na własną, bezwzględną krucjatę.

To jeden z tych tytułów, które zostawiają widza w mocno nieprzyjemnym nastroju. W pamięci zostają sceny bezwzględnej egzekucji młodej dziewczyny, krwawa śmierć pod kołami autobusu, czy wydłużona, niepokojąca scena gwałtu, która nie służy taniej sensacji, ale podkreśla bezsilność systemu. To kino, które nie daje ukojenia – i dzięki temu właśnie tak silnie działa. Marcel Bozzuffi, gra tu komisarza zmęczonego, nieustępliwego, ale w głębi duszy coraz bardziej pogrążonego w zwątpieniu. To nie heros – to ostatni sprawiedliwy w świecie, który dawno przestał wierzyć w sprawiedliwość. Z kolei Anthony Steffen, aktor kojarzony głównie z niskobudżetowym włoskim westernem, pokazuje tu niespodziewaną głębię – jego postać to uosobienie bólu, gniewu i moralnej dezintegracji. Razem tworzą duet, który niesie ten film emocjonalnie i ideowo. Kulminacja filmu nie przynosi ulgi. Widz nie dostaje ani satysfakcji, ani jasnych odpowiedzi. Jest tylko gorycz, zwątpienie i świadomość, że nawet jeśli winni zostaną ukarani, to prawdziwy problem – system, który ich chroni – pozostanie nietknięty.

Film Girolamiego to pierwszorzędne poliziottesco, które z niewiadomych powodów nie przebiło się do szerszego obiegu. Może zabrakło bardziej znanych twarzy. Może był zbyt ponury, zbyt pesymistyczny. A może po prostu nie udało się go skutecznie wypromować (powstał w niesamowicie płodnym dla gatunku roku 1976). Ale dziś, z perspektywy czasu, widać wyraźnie: to film, który zasługuje na odkrycie. Dla fanów włoskiego kina policyjnego o zacięciu społecznym, to pozycja absolutnie obowiązkowa.


1976 – The Tough Ones aka Rome, Armed to the Teeth (reż. Umberto Lenzi) – Justine de Sade

Sześć miesięcy po premierze Violent Rome blondas o kamiennej twarzy, Maurizio Merli, powrócił w niemal identycznej roli – z tą jednak różnicą, że z inspektora Bettiego został przemianowany na Tanziego, na stołku reżyserskim zasiadł wielki Umberto Lenzi, a za scenariusz zabrała się kolejna legenda włoskiego kina gatunkowego, Dardano Sacchetti. W ich rękach prototyp zamienił się w złoto. Etatowy twardziel Merli dostał godnego siebie rywala – wspaniałego Tomasa Miliana w roli antagonisty, rzeźnika i garbusa Vincenzo Moretto. Choć sama fabuła wydaje się poszatkowana, przeskakując od jednej akcji do kolejnej, ostateczny efekt zachwyca świetnie utrzymanym tempem i stylową realizacją. 

Inspektor Tanzi to prawdziwy twardziel z wąsem – jest na miejscu zawsze, gdy coś się dzieje i nie potrzebuje kamizelki kuloodpornej, bo wychodzi z każdej opresji bez uszczerbku. Kolejny Brudny Harry, który marzy o zaprowadzeniu sprawiedliwości, lecz ogranicza go wadliwy system. Na tym tle narasta jego konflikt z życiową partnerką, Anną (Maria Rosaria Omaggio), sędziną zajmującą się sprawami młodych delikwentów, która lubi dawać im drugą szansę. Sposób w jaki kryminaliści potraktują Annę w dalszej części filmu stanowić będzie gorzki komentarz na temat wiary w resocjalizację. Główną siłą napędową akcji jest jednak pełen chemii duet Tanzi/Moretto. Kubański buntownik Milian jest tu wcieleniem anty-burżuazyjnego gniewu i nienawiści do wszystkiego i wszystkich. To głos ulicy, ale też świadectwo toczącej ją choroby. Moretto podważa wszelkie autorytety, jego pamiętne bon moty są obraźliwe, tak samo jako cała jego postawa. Tworząc tę postać Lenzi  (który przyznawał się do bycia anarchistą) dawał upust swojej antysystemowej postawie. Reżyser nie stronił od komentarzy politycznych, jego poliziottesco nie tylko odbijało brutalną rzeczywistość Włoch lat 70., ale poruszało też wątki klasowe i stanowiło prztyczek w nos neofaszystów (młodociani zwyrole w The Tough Ones należą do ekstremistycznej organizacji Circolo Giovanile Ricreativo Monarchico).

Kilka ze scen pojawiających się w filmie zasłużyło na miano prawdziwie kultowych. W jednej z nich garbus zmuszony do połknięcia naboju odgraża się, że wysra go i zabije nim inspektora. W innej, porywa karetkę jadącą na sygnale i brutalnie morduje jadącą nią pacjentkę. Przemoc jest tu zresztą wszechobecna – Lenzi nie stroni od pokazywania scen gwałtu i morderstw (szczególnie ciekawe jest to za pomocą złotego strzału wykonanego przez Ivana Rassimova). Sposób filmowania miejskiej dżungli i odbywających się w niej pościgów potwierdza klasę reżysera. Dynamiczny montaż, ruchy kamery i mistrzowskie budowanie napięcia nadawały im niesamowicie immersyjnego charakteru. Wiele ze scen kręcono metodą partyzancką – Lenzi wspominał, że w scenie pościgu za karetką do dwóch fałszywych wozów policyjnych w pewnym momencie dołączyły prawdziwe, przekonane, że biorą udział w prawdziwej akcji policyjnej. The Tough Ones to prawdziwa petarda w kategorii euro crime, pełna wartkiej akcji i niezapomnianych postaci. Sukces filmu przyczynił się do powstania tak zwanego “uniwersum Tanzi/Moretto/Monnezza”.


1976 – The Cynic, the Rat and the Fist (reż. Umberto Lenzi) – Justine de Sade

Nazywany swego rodzaju sequelem do The Tough Ones, kolejny film Lenziego w rzeczywistości dzieli z nim jedynie postać inspektora Tanziego. Jednak tym razem ultra-macho Merli, postrzelony i wysłany na przymusowy urlop, obiera drogę samotnego wilka działającego poza prawem. Zuchwały i arogancki, ignoruje rozkazy przełożonych i knuje własne intrygi, by raz na zawsze pozbyć się przestępcy, który zlecił na niego zamach. Ten przestępca to nie kto inny jak Tomas Milian w roli Chinamana, gangstera, który uciekł z więzienia do którego wpakował go wcześniej Tanzi. Okrutny i przebiegły, choć nie tak pamiętny jak w The Tough Ones, Kubańczyk uświetnia każdą rolę swoją proletariacką zawadiackością. Poza nim w filmie pojawia się też inny boss, w którego wciela się kultowy John Saxon (tym razem z wąsem!). To do niego należy jedna z najlepszych scen filmu – pojmany przez Di Maggio zdrajca służy za żywy cel piłeczek golfowych, a następnie staje się pożywką dla jego psów. W rolę człowieka od brudnej roboty wciela się zaś Robert Hundar, jedna z bardziej charakterystycznych twarzy włoskiego kina gatunków, villain godny przygód Jamesa Bonda.

Choć sam scenariusz ciężko nazwać szczególnie dobrym film nie nudzi ani przez chwilę, gdyż jest naładowany akcją, pościgami i przemocą. Rozróby mają tu miejsce nawet na planie pornosów! Widzowie szukający realizmu nie znajdą go jednak zbyt wiele. Działania Tanziego jako samotnego mściciela wkraczają już niemal na teren vigilante, bardziej przypomina tu Charlesa Bronsona niż Clinta Eastwooda. W pewnym momencie zamienia się nawet w Jamesa Bonda lub innego Ethana Hunta, który podczas włamania musi przedrzeć się przez laserowe czujniki ruchu. Kim dokładnie są tytułowi “the cynic, the rat and the fist” pozostaje kwestią domysłu, nie ulega jednak wątpliwości, że ten ewidentnie nawiązujący do wiadomego dzieła Sergia Leone, tytuł jest jednym z bardziej chwytliwych w tym nurcie. Sam film jest bez wątpienia rozrywkowy i stylowy, tradycyjnie już punktujący niemoc organów ścigania i rosnącą przestępczość na włoskich ulicach. Warto, chociażby dla świetnego Saxona.


1976 – Colt 38 Special Squad (reż. Massimo Dallamano) – Buio

W 1976 roku poliziesco było u szczytu popularności. Swoje najsłynniejsze dzieła tworzył Umberto Lenzi, nie próżnował najpłodniejszy, choć przeciętny, Stelvio Massi. Produkcje inspirowane Bullittem, Brudnym Harrym i jego kontynuacjami, Francuskim łącznikiem, doprawione własnym burzliwym okresem w dziejach wciąż powstawały jak grzyby po deszczu. Swoje trzy grosze dołożył Massimo Dallamano, doświadczony operator i zdolny reżyser dał się wcześniej poznać sympatykom gatunku głośnym miksem polizio, giallo i społecznego krzyku What Have They Done to Your Daughters? czy nawiązującym do przygód inspektora Callahana filmem Super Bitch. Co zaserwował tym razem?

Na Turyn pada blady strach. W mieście coraz bardziej rozprzestrzenia się fala brutalnych przestępstw, za którymi stoi bezwzględny gangster znany jako „Il Marsigliese” (Ivan Rassimov). Jego działalność to nie tylko rabunki i zastraszanie, ale też brutalne egzekucje i demonstracyjne akty terroru. Gdy w progu własnego mieszkania, w dodatku na oczach dziecka zostaje zamordowana żona inspektora Vanniego (Marcel Bozzuffi), policjant postanawia walczyć z gangiem na własnych zasadach. Za cichym przyzwoleniem przełożonych Vanni formuje specjalny oddział uzbrojony w rewolwery kalibru 38 — elitarną grupę strzelców-motocyklistów i rozpoczyna nieformalną wojnę z terroryzującymi Turyn gangsterami.

Colt 38 Special Squad dość zgrabnie łączy energię kina sensacyjnego z gorzkim spojrzeniem na system sprawiedliwości. Zdecydowanie bliżej mu do La polizia sta a guardare, gdzie walory rozrywkowe ustępują poważniejszej i dramatycznej wymowie, niż do choćby dowolnego filmu Lenziego z tego samego okresu. Choć nie brakuje w nim wysokooktanowych pościgów samochodowych, to Dallamano najczęściej szokuje widzów bezlitosnymi obrazami ukazującymi skutki aktów terroru w miejscach publicznych. Nie szczędzi widoku rozkawałkowanych ciał, czy odgłosów wrzasków ciężko rannych. I to robi niemałe wrażenie. Przy tym wszystkim film jest jednocześnie stylowy i wysmakowany. Choć nie zdobył aż takiej sławy jak np. Milano calibro 9 czy Roma a mano armata, to jest porządnym, solidnym i dojrzałym przedstawicielem gatunku, powstałym na krótko przed jego gasnącą popularnością.

Znany ze wspomnianego Francuskiego łącznika Marcel Bozzuffi tworzy solidną postać twardego, milczącego gliny, zniszczonego przez tragedię osobistą i gotowego na wszystko, by wymierzyć sprawiedliwość. Jak zwykle nie zawodzi Ivan Rassimov. Wykreowany przezeń „Il Marsigliese” wnosi do filmu znajomą i wyczekiwaną lodowatą aurę bezwzględności. W drugoplanowych rolach można wypatrzeć Franco Garofalo, bohatera jednego z najsłynniejszych włosko-hiszpańskich zombie movies Virus, Antonia Marsinę, czyli złowrogiego brata Ursuli Andress z Mountain of the Cannibal God czy też Riccardo Salvino, którego mniej więcej w podobnym czasie obsadził w słynnych Barwach ochronnych Krzysztof Zanussi.

Ilustrująca film muzyka Stelvia Ciprianiego to znajomy przekrój esencji jego stylu, rytmu i wachlarza emocji, od przetworzonych własnych surowych klawesynowych wątków, przez funkujące żywe tematy, po rzewne dźwięki harmonijki. Jest też wpadająca w ucho piosenka wykonana przez ówczesną wschodzącą, choć umiarkowanie utalentowaną królową disco, Grace Jones (przez samego kompozytora uparcie nazywaną „Johnson”). Mimo wszystko, ścieżka dość umiarkowanie się przebija i niezbyt wyraziście podkreśla to co dzieje się na ekranie. Rzekłbym, że niekiedy amortyzuje potężne ciosy w gębę jakie wymierza widzom reżyser.

W tym samym roku, w którym film miał premierę, Massimo Dallamano zginął w wypadku samochodowym. Jego następnym dziełem miało być zwieńczenie trylogii małoletnich czyli Rings of Fear. Jak wiadomo, wyreżyserował go telewizyjny twórca Alberto Negrin, jednak Dallamano jako współautor scenariusza został pośmiertnie umieszczony w napisach początkowych. Ale to już zupełnie inna opowieść.

A sam Colt 38 Special Squad doczekał się rok później sequela, ale poza nawiązującym do oryginału tytułem, nie ma z nim nic wspólnego.


1977 – Stunt Squad (reż. Domenico Paolella) – Simply

Wymierny sukces kasowy włoskiego „Magnum Force na legalu”, czyli Colta 38 Massima Dallamano (miliard i 200 milionów lirów przychodu) sprawił, że nośny temat działającej na granicy prawa brygady specjalnej doczekał się aż dwóch, błyskawicznych kontynuacji. W 1977 na ekrany kin wchodzi sequel filmu Dallamano (Return of the 38 Gang Giuseppe Variego, w zmienionej obsadzie) oraz swobodny remake, o którym mowa. Ze znakomitym rezultatem (mimo ostrych sporów na planie) połączyły tu siły dwa pokolenia włoskich filmowców. Starsze, to debiutujący w tym gatunku reżyser Paolella, weteran kina propagandowego ery Mussoliniego i korespondent wojenny z frontu wschodniego II WŚ, później specjalista od peplum i wszelkiej maści kostiumowych przygodówek. Rolę świeżej krwi spełnił młodszy o 30 lat scenarzysta Dardano Sacchetti, m. in. autor skryptów do kilku najlepszych poliziotti Umberta Lenziego, który w tym samym roku rozpocznie jakże owocną współpracę z Lucio Fulcim (Siedem czarnych nut). Akcję filmu umieszczono w Bolonii, która za sprawą niedawnych, krwawo stłumionych przez policję zamieszek zapisała się właśnie do klubu najgorętszych w kraju citti violenti.

Właśnie w Bolonii, za kilka lat dokona się najstraszliwszy akt przemocy „lat ołowiu” – przeprowadzony przez prawicową ekstremę zamach bombowy na dworcu kolejowym (85 trupów, ponad 200 rannych). W tym kontekście film Paolelli jawi się jako złowieszczy omen, zważywszy na motyw paraliżującego miasto terroru bombowego, który jest zapalnikiem napakowanej przemocą akcji. Podobnie zresztą jak w osadzonym w Genui filmie Dallamano, skąd przetransferowano też główną obsadę. Tu także Marcel Bozuffi, aktor o twarzy przystojniejszego brata Władysława Gomułki, który w kinie policyjnym dwóch kontynentów z powodzeniem odnajdował się po obu stronach barykady prawa, wciela się w zdeterminowanego inspektora policji, zaś rolę jego najlepszego człowieka do specjalnych poruczeń gra Riccardo Salvino – aktor dzięki któremu fankluby Krzysztofa Zanussiego i kina poliziottesco utworzyły zbiór wspólny.

Zmieniła się za to koncepcja ich najgroźniejszego przeciwnika. Zimny i elegancki „Napoleon zbrodni” o wilczym uśmiechu Ivana Rassimowa ustąpił miejsca samotnemu, ulicznemu wilkowi którego okrucieństwo zdaje się wyraźnie górować nad pragmatyczną żądzą wzbogacenia, czy wręcz ją olewać w imię zaspokojenia tego pierwszego. Vittorio Mezzogiorno, aktor z mocarnym doświadczeniem teatralnym (repertuar Beckettowski) powołał tu do życia jednego z najpotworniejszych rzeźników w historii całego gatunku. Jego zbój nazwiskiem Valli dumnie zasiada po prawicy Tomasa „Giulio Sacchiego” Miliana z Almost Human (1974), choć Mezzogiorno buduje postać na całkiem innym aktorstwie, niż Milian. Valli jest zrównoważony i demonstracyjnie zrelaksowany w momentach, gdy właśnie za pomocą ładunku umieszczonego w telefonie przez fałszywych serwisantów wysadził w powietrze kolejną knajpkę czy sklep, których właściciele odmówili mu płacenia haraczu. Sprawia wrażenie, jakby przerobienie na krwawą pulpę kilkunastu przypadkowych pechowców było dla niego właściwym sensem działania, a cały pic na wodę z szantażem o haracz, to tylko niezbędny pretekst. Jeszcze ta jego szczera, proletariacka facjata wannabe good guya, która dodaje mu zbijającej z tropu ambiwalencji. Do tego Valli ma zwierzęco błyskawiczne wyczucie niebezpieczeństwa. Do niespodziewającego się tak szybkiej reakcji przeciwnika potrafi znienacka otworzyć celny ogień na wypełnionej po brzegi sali restauracyjnej bądź w autobusie w godzinach szczytu. Lojalnych wspólników zabija dla sportu niczym El Indio u Sergia Leone, a nielojalnych… Alfons, który go zdradził (książę italo-twarzowców Nello Pazzafini), obskoczy sumienny wpierdol, zanim zostanie wykastrowany brzytwą a potem zmasakrowany serią z Beretty M12S („Scena, z której dumny byłby sam Artaud” – jak nie bez szczypty sarkazmu napisał krytyk Giovanni Buttafava). Wcześniej jednak zdąży podzielić się doniosłą konkluzją z księgi aforyzmów Dardano Sacchettiego: „Prawo jest jak chuj. Raz się wydłuża, raz kurczy, zależnie od sytuacji”.

Godna rasowego giallo, utrzymana w tonacji aseptycznej bieli, błękitu i beżu scena, gdzie Valli zakrada się do szpitala, by malowniczo poderżnąć gardło niedoszłej ofierze swojej bombowej akcji, ocieka suspensem współgenerowanym przez iście Goblinowski temat Stelvio Ciprianiego, z natarczywym, organowym ostinato na ,,zapętlonym” pochodzie elektrycznego basu. („Bardziej niż ta fontanna krwi, odebrało mi apetyt realistyczne, zaschnięte osocze przebijające przez bandaż na dłoni przykutej do łóżka ofiary. Brawa dla ludzi od charakteryzacji!” – tyle krytyk Umberto Piergiorgi). I to przeważa szalę, inspektor Grifi (Bozuffi) dostaje od szefa carte blanche. Tworzy grupę specjalną z wyselekcjonowanych, najsprawniejszych młodych gliniarzy. Trening obejmuje krav magę, wyczynową jazdę na motocyklach w każdym terenie (zarówno ciężkie, szosowe Hondy i Moto Guzzi, jak i zgrabniejsze maszyny motocrossowe), oraz combatowe strzelanie, w tym z przewrotki i z pędzącego motocykla. Ekipa używa rewolwerów, dających możliwość oddania szybszego, pierwszego strzału z samonapinania, niż pistolety (z tych samych powodów, taka niestandardowa broń w PRL-u była na wyposażeniu antyterrorystów Dziewulskiego, o czym wiemy z serialu 07 zgłoś się [1976-1989]) Zaczyna się kompleksowa obława na Valliego, przy dźwiękach zaskakująco rozmarzonego temaciku Ciprianiego. Po drodze zaliczymy masę brawurowo wyegzekwowanych atrakcji, jak napad na bank z pościgiem zakończonym zapaleniem się bagażnika auta rabusiów po strzale z Colta Pythona (!!!), wizytę na pigalaku z charakterystycznymi ogniskami na chodnikach, żeby kuso odziane eskortessy nie marzły po nocach, a także w ultra sleazowym nocnym klubie, gdzie parkieciary tańczą topless do rasowego boogie, które houseband zgodnie z trendami wymienia na toporną zwałę z Chameleona Herbiego Hancocka. Pośród licznych strzelanin i mordobić wyróżnia się scena rajdu na opuszczoną fabrykę, gdzie tymczasowo ukrył się Valli. Wypisz wymaluj akcja jak w Magdalence A.D. 2003, jeszcze z motywem zajumanym z Melville’a i soundtrackiem w postaci niekończącego się skowytu gliniarza wypatroszonego granatem-samoróbką. Nie będzie też żadnych etycznych indyferencji ani dwuznaczności, jak w przywołanym na początku Magnum Force (1973), tu granica między dobrem a złem jest wyorana spychaczem. Valli zbierze co zasiał, kiedy w finale do czynu przejdzie milcząca większość.


1977- Wściekły pies (reż. Sergio Grieco) – Justine de Sade

Nanni Vitali (Helmut Berger) ucieka z więzienia wraz z trzema towarzyszami. Kradną samochód, napadają na pracowników stacji benzynowej bijąc ich niemal na śmierć, w końcu dopadają człowieka, którego szukali. To informator, który przyczynił się do aresztowania Nanniego. Gangsterzy masakrują go, Nanni brutalnie gwałci jego kobietę (Marisa Mell) i obwieszcza ją swoją własnością, po czym zakopują informatora żywcem, wcześniej oblewając żrącym wapnem. Jak widać, Vitali nie pierdoli się w tańcu. Helmut Berger stworzył jednego z najbardziej pamiętnych antagonistów włoskiego kryminału. Inspiracją dla postaci Vitaliego był Renato Vallanzasca (znany jako “piękny René”), słynny włoski gangster, ulubieniec kobiet i prasy. Popularny aktor i kochanek Viscontiego zinterpretował tę postać po swojemu. Nanni jest szalonym skurwielem, gwałcicielem, socjopatą. Dzikie spojrzenie Bergera gra tu pierwsze skrzypce, rozsadza ekran. Od gangstera bije czysta nienawiść. Istna “bestia z bronią”, zgodnie z włoskim tytułem filmu.

Na ekranie Bergerowi partnerują jego ówczesna kochanka Marisa Mell jako urocza, lecz sterroryzowana Giuliana, a także Richard Harrison w roli gliniarza. Harrison to przegrana postać włoskiego kina gatunków, aktor który stracił wiele ciekawych ról na rzecz chociażby Maurizio Merliego – dużo bardziej charakternego blondyna z wąsem. Postać grana przez Harrisona nie wyróżnia się i tutaj, cały film Grieco to tak naprawdę ona man show. Ekranowy magnetyzm Bergera, jego sadystyczne czyny, piękna, choć zdeprawowana twarz i czysty terror jaki sieje wokół siebie stanowią 80 procent świetności Wściekłego psa. Kolejnym wartym wspomnienia elementem jest wyjątkowo udana muzyka Umberto Smaili z chwytliwym motywem głównym (samplowanym przez rapera Necro w Beautiful Music For You To Die To) oraz wspaniałym utworem pojawiającym się także w Jackie Brown Quentina Tarantino (w jednej ze scen bohaterowie oglądają dzieło Grieco w telewizji). W mojej opinii to zdecydowana czołówka ścieżek dźwiękowych do poliziotteschi. Lekki zgrzyt stanowi nazbyt szczęśliwe zakończenie, które psuje nihilistyczny posmak obrazu, lecz na osłodę pozostaje nam twarz Bergera wytarzana we krwi i błocie oraz jego pamiętne, zuchwałe spojrzenie. Wściekły pies zdecydowanie zasłużył na swoją kultową reputację. Piękne zwieńczenie filmografii Sergio Grieco, który zmarł parę lat później. 


1978 – Provincia violenta (reż. Mario Bianchi) – Caligula

Violent Rome (1975), Violent Naples (1976), Violent Milan (1976), Violent Turin (1977) – w latach 70. przemoc panoszyła się na ulicach każdego większego włoskiego miasta. Mało tego, jak dowodzi sleazemeister Mario Bianchi (m.in. semi-pornograficzny horror Satan’s Baby Doll [1983]) wirus przestępczości wypełzł również poza tkankę miejską i rozprzestrzenił się na obszarach wiejskich. Co prawda Provincia violenta nie stanowi oficjalnej kontynuacji żadnego z wymienionych tytułów, ale nie ulega wątpliwości, że twórcy mieli ochotę podczepić się pod nośny trend rozpoczęty przygodami komisarza Bettiego.

Bianchi bohaterem swego filmu czyni Franco Sereniego (Calogero Caruana), kapitana karabinierów, którego brutalne metody walki z kryminalistami są solą w oku jego przełożonych. Franco zostaje w końcu zawieszony, po czym w ramach focha przytupiastego stwierdza, że w takim razie sam się zwalnia z pracy w policji. Emerytura nie trwa jednak długo, bo jak tylko otrzyma telefon od znajomej, że w pewnej małej miejscowości hula bezprawie, postanawia udać się na miejsce i zrobić porządek.

Warto od razu zaznaczyć, że Provincia violenta nie jest produktem reprezentatywnym dla nurtu euro-crime. Oceniając obiektywnie nie jest to nawet udany film. Jest to jednak zarazem tytuł, który dostarcza masy rozrywki. Bianchi to jeden z tych oryginałów włoszczyzny, którzy mieli więcej jajec, niż talentu. Zaczynał od spagwestów (m.in. osadzone w trakcie święta Halloween In nome del padre, del figlio e della Colt [1971] i hybryda westernu z horrorem Hai sbagliato… dovevi uccidermi subito! [1972]), by z czasem skręcić w stronę sexploitation i w końcu przerzucić się na czystej wody porno. Ścieżka kariery nieco podobna do Joe’go D’Amato, tylko bez żadnych arcydzieł kina gatunków po drodze. Swą opowieść rozpoczyna od siermiężnego montażu wyczynów bohatera, który ma dać widzowi do zrozumienia, że Franco to nie lada twardziel. Tylko, że wcielający się w kapitana Caruana to chodząca antycharyzma z wąsem, tani Bronson-wannabe, który gdzieś tam przewijał się w italo-trashu na dalszym planie (m.in. role w White and Black Emmanuelle oraz Mandindze [oba z 1976]), aż w końcu ktoś mu powiedział, że kariera amanta nie tyle się opóźnia, co po prostu nie zamierza się zjawić na przyjęciu. Niemniej jest coś ujmującego w tym dziadzie, którego na ekranie usilnie kreuje się na wymiatacza. Okazji do śmiechu w trakcie seansu jest w każdym razie sporo, przy czym komizm sytuacji jest z gatunku tych niezamierzonych. Oprócz tego dzieło Bianchiego wbrew pozorom nieźle sprawdza się też jako po prostu (niskobudżetowy) akcyjniak z dość sporą ilością golizny. Serożercom, babaistom i cycojadom na zdrowie!


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *