Mountaintop Motel Massacre (1983)
Evelyn (Anna Chappell) niedawno została wypisana ze szpitala psychiatrycznego. Kobieta powraca do należącego do niej motelu położonego gdzieś w dzikich ostępach Luizjany, gdzie opiekuje się swoją córką Lorie. Pewnego dnia Evelyn odkrywa, że pociecha para się czarną magią. W trakcie wywołanego tym odkryciem wybuchu złości, kobieta przypadkowo morduje dziewczynkę. Na miejsce przybywa policja, jednak oficjalna wersja zdarzeń brzmi: wypadek. Evelyn zostaje sama pośród dziczy, gdzie powoli znowu osuwa się w obłęd. Kiedy w jej motelu zjawią się nowi goście, rozpocznie się masakra…
Niezależny slasher wyreżyserowany przez Jima McCullougha Sr., twórcę m.in. sasquatchploitation Creature from Black Lake (1976). Film powstał w 1983 roku jako Montaintop Motel, jednak zaliczył tylko kilka pokazów w Luizjanie, po czym został zdjęty z ekranów. Trzy lata później prawa do jego dystrybucji nabyło kierowane przez Rogera Cormana New World Pictures, wtedy też do tytułu dodany został chwytliwy człon „massacre”. W momencie premiery rzecz zebrała niepochlebne recenzje, potraktowana jako jeszcze jeden z rozlicznych slasherów, które w tamtym czasie zalewały ekrany amerykańskich kin. Dość niesłusznie, bowiem dzieło McCullougha wyróżnia się z tłumu ponurym, mięsistym klimatem i pod wieloma względami zasługuje na miano zapomnianej perły gatunku.
Pod względem fabularnym rzecz nie jest odkrywcza i podkrada motywy z takich tytułów jak Psychoza (1960) i Piątek, trzynastego (1980). Inny punkt odniesienia to Zjedzeni żywcem (1977), z którym Mountain Motel łączy zarówno podobne miejsce akcji, jak i zbliżona atmosfera: u Tobe’a Hoopera była ona nieco ćpuńska, niczym stare hollywoodzkie dreszczowce na psychodelikach, tutaj jest bardziej realistyczna, ale wciąż o wysoce uwodzicielskim potencjale. Znajdujemy się gdzieś pośrodku lasu, gdzie promienie słońca docierają z trudnością, wciąż jest pochmurno, zdaje się że wszystkie obecne tu kolory to odcienie szarości i brązu. Jakiś szaleniec postanowił w tym nieprzyjaznym miejscu postawić domki letniskowe, które z rzadka tylko odwiedza jakiś zabłąkany przybysz. Dodajmy do tego zestawu podziemia kompleksu, przywodzące na myśl korytarze kopalni, oświetlone światłem świec i udekorowane upiornymi lalkami z kolekcji cokolwiek pokręconej nieboszczki Lorie. Wątek tej ostatniej wprowadza ponadto do fabuły elementy nadnaturalne, niekoniecznie potrzebne, ale też nie zostały one mocno wyeksponowane i nie mają wielkiego wpływu na przebieg historii.
W odróżnieniu od większości slasherowej braci tożsamość mordercy jest tu znana od samego początku, co wielu fanów nurtu może poczytać za minus. Ponadto Evelyn nie jest przesadnie zajmującym szwarccharakterem, a jej modus operandi zrazu sprawia wrażenie mało ciekawego: psycholka podrzuca swoim gościom „prezenty” pod postacią węży, szczurów i karaluchów. Ciekawiej robi się w momencie, gdy zwichrowana babcia (tutaj pojawia się zresztą pewien zgrzyt, bowiem Evelyn wygląda na osobę za starą na matkę kilkuletniej dziewczynki) sięga po sierp, za pomocą którego wykańcza kolejne ofiary. Wart odnotowania jest również fakt, że nie mamy tutaj klasycznej final girl, a rola głównego pozytywnego bohatera podzielona została pomiędzy postać podejrzliwego szeryfa (James Bradford) i – wybór nader nieoczywisty – komiwojażera Ala (Will Mitchell), którego poznajemy w momencie, gdy udając producenta muzycznego usiłuje zaciągnąć dwie autostopowiczki do łóżka. Wedle dzisiejszych standardów tego typu postać przedstawiona zostałaby jako oślizgły gnojek, który jako pierwszy pójdzie pod nóż, tymczasem u McCullougha ów jebaka nieoczekiwanie wyrasta na bohatera dnia.
Pomimo więc pozornej wtórności Mountaintop Motel Massacre ma do zaoferowania kilka ciekawych rozwiązań, które wymykają się gatunkowym prawidłom. Pod względem ekranowego gore jest niestety dość oszczędnie, choć bliżej końca znalazło się miejsce na kilka całkiem efektownych mordów, w tym przebicie policzka sierpem i odcięcie dłoni. Całościowo rzecz ujmując jest to rzecz na tyle sprawnie zrealizowana i operująca wystarczającymi pokładami napięcia, by na półtorej godziny zagarnąć uwagę każdego szanującego się fana horrorów. Wiele rzeczy można by poprawić, pierwsza połowa nieco się rozłazi, a krwawe atrakcje wchodzą stosunkowo późno, niemniej to pozycja, która zasługuje na uwagę jako nadspodziewanie solidny przedstawiciel skutecznie zarżniętego przez producentów przesytem nurtu.
Pornograf i esteta. Ma gdzieś konwenanse. Do jego ulubionych twórców należą David Lynch, Stanley Kubrick, Gaspar Noé oraz Veit Harlan. Przyszedł ze śmiertelnego zimna, dlatego zawsze mu gorąco.