Rise and Fall of Idi Amin (1981)

Idi Amin Dada Oumee, zbawca Ugandy, przyjaciel Korony Brytyjskiej, Ostatni Król Szkocji, pogromca Imperium Brytyjskiego, czempion w łóżku. A także tyran, zbrodniarz, szaleniec, megaloman, ludobójca, kanibal, nazywany przez niektórych „Rzeźnikiem z Ugandy”, przez innych „Czarnym Hitlerem” (ponoć był z tego przydomka niezwykle dumny i planował postawić Führerowi pomnik), jedna z najbardziej groteskowych postaci XX wieku, rozsławiona przez swe okrucieństwo i wcielanie w życie z pełną powagą najbardziej ekscentrycznych pomysłów. Celuloidowy monument wystawił sobie sam za życia z pomocą Barbeta Schroedera, który w 1974 nakręcił za przyzwoleniem dyktatora głośny dokument General Idi Amin Dada: A Self Portrait (film miał dwie wersje: jedną na rynek ugandyjski, drugą – światowy, przy czym ta druga nie przypadła do gustu głównemu bohaterowi, w związku z czym wziął jako zakładników 200 Francuzów mieszkających w Ugandzie, szantażując w ten sposób reżysera, aby ocenzurował nieautoryzowany materiał, co ten uczynił). Jego ośmioletnie rządy pełne terroru zakończył konflikt z sąsiednią Tanzanią, która obaliła satrapę. Resztę życia spędził na wygnaniu, pod opiekuńczymi skrzydłami szejków z Arabii Saudyjskiej, gdzie – jak przystało na pobożnego muzułmanina – oddawał się studiowaniu Koranu. Zmarł w 2003 roku.

Wyszkolony pod brytyjskimi auspicjami generał Idi Amin, prezydent Ugandy w latach 1971-1979 to postać na tyle przerysowana i zarazem fascynująca, że prędzej czy później musiał się doczekać filmowej biografii w wydaniu eksploatacyjnym. I doczekał się jej szybko, bo już w roku 1981, kiedy to powstał zrealizowany przez Sharada Patela (jedyny obraz wyreżyserowany przezeń, w późniejszych latach zajął się produkcją filmową, kręcąc m.in. komedię Wieczór kawalerski [1984] z Tomem Hanksem i sequel VHS-owego przeboju z Jean-Claude’m Van Dammem, postapokaliptycznego Cyborga 2: Szklany cień [1993]) Rise and Fall of Idi Amin, na rynku amerykańskim znany pod nieznacznie zmodyfikowanym tytułem Amin: The Rise and Fall. Co ciekawe, w pierwotnym założeniu obraz kręcony był jako biografia ściśle trzymająca się prawdziwych wydarzeń z wciąż świeżej wówczas historii, a w produkcję – oprócz brytyjskich funtów – włożone zostały również pieniądze z Kenii i Nigerii (zdjęcia powstawały zresztą w pierwszym z wymienionych państw). Przed ekranem pojawili się głównie afrykańscy aktorzy, co zapewniło odpowiednią dozę autentyzmu (warto porównać efekt z Ostatnim królem Szkocji [2006], na wskroś hollywoodzką interpretacją losów Amina z udziałem hollywoodzkich gwiazd), wykorzystano również rozliczne materiały archiwalne (w tym ze wspomnianego obrazu Schroedera).

Twórcy z nakręconego materiału zmontowali jednak film zwięzły, treściwy i mocno skondensowany, opatrzyli dramatyczną muzyką, a w momencie premiery rzecz reklamowana była przez dystrybutora jako klasyczne kino eksploatacji, wyciągające z sensacyjnych losów Amina esencję terroru i obłędu, niczym dwa lata wcześniej uczynił to ze swym osławionym bohaterem Tinto Brass w Kaliguli (1979). Powstał obraz pod względem tempa narracji bliski kinu akcji, prędko przeskakujący po kolejnych wątkach, dla osób bliżej niezaznajomionych z historią rządów Amina w wielu momentach być może mało zrozumiały: kontekst wydarzeń, jak choćby w przypadku izraelskiej operacji w Entebbe, nie jest tu szczegółowo tłumaczony, obserwujemy po prostu kolejne wycinki z życia despoty. Co nie jest jednak zarzutem sensu stricto: jak wspomniałem, scenariusz trzyma się faktów, jednocześnie mocno akcentując wzmiankowaną groteskowość bohatera, co de facto przekłada się na kapitalny film eksploatacji. Patel nie bawi się w żadne koloryzowanie, nie podkręca charakteru i tak już nierzadko ekstremalnych wypadków, wystarczą mu prawdziwe wyczyny znienawidzonego przywódcy i on sam jako postać centralna.

O Aminie, jego drodze na szczyt, dorastaniu, nie dowiemy się tutaj praktycznie nic. Rzecz nie zapewnia też wglądu w jego psychikę, jedyne czego jako widzowie musimy być świadomi, to że obserwujemy nieobliczalnego psychopatę, pół-analfabetę i kabotyna. I jako taka postać okazuje się być on perfekcyjnym gospodarzem ceremonii, przy którym nigdy nie można się nudzić. Brawurowo zagrany przez Josepha Olitę (który zresztą jest bardzo podobny pod względem fizycznym do prawdziwego Idiego), jest jednocześnie bezwzględnym mordercą, jak i pierwszorzędnym komediantem. Olita, ze swym topornym afrykańskim akcentem (wszystkie dialogi są w języku angielskim) i wybałuszonymi oczyma, gra na granicy szarży, ale ostatecznie efekt jaki osiąga jest wręcz hipnotyzujący – nie sposób oderwać odeń wzroku, a kamera ewidentnie go „kocha” (ciekawostkę stanowi fakt, iż aktor po latach ponownie wcielił się w tę samą postać w melodramacie Mississippi Masala [1991] z Denzelem Washingtonem w roli głównej).

Miłośnicy makabrycznych atrakcji w trakcie seansu również nie powinni narzekać. Wprawdzie Rise and Fall nie epatuje bezustannie ultrasowskim gore, ale znajdą się tu liczne sceny krwawych rozstrzeliwań i tortur. Głowa ugandyjskiego arcybiskupa eksploduje od kuli (co stojący za zdarzeniem tytułowy bohater kwituje rozbrajającym: I lost my temper!), a w scenie brutalnych przesłuchań czaszka jednego z więźniów zostaje roztrzaskana za pomocą drewnianego kija. W innej scenie Amin nakazuje chirurgowi odciąć ręce i nogi jednej ze swoich żon, po czym zaprasza na salę operacyjną własne dzieci, by zaprezentować im efekty „operacji”. Potworności, gwałty (jak wspomniałem już na wstępie, Amin uważał się za prawdziwego Casanovę, co nierzadko skutkowało też śmiercią mężów i narzeczonych kolejnych kochanek, jakie sobie upatrzył), kompletny brak poszanowania dla ludzkiego życia – to chleb powszedni życia na Czarnym Lądzie pod panowaniem „Tatuśka”, jak sam czasem mówił o sobie główny zainteresowany.

Obraz Patela daleki jest od perfekcji, nie jest to ani wnikliwe studium tyranii, ani też poważny biograficzny epos. Ale jednocześnie idealnie sprawdzi się jako zachęta do zgłębienia tematu rządów Idiego Amina, jeszcze lepiej zaś – jako grindhouse’owa atrakcja, po brzegi wypełniona akcją i mamiąca fatalistyczną wizją post-kolonialnej Afryki jako ziemi watażków i samozwańczych władców, którzy jednym skinieniem posyłają na tamten świat tysiące poddanych. W tle zaś mamy białego człowieka, ledwie tylko zakamuflowanego jako ten, co pociąga za sznurki i lekkomyślnie kreuje kolejnych panów życia i śmierci, po czym umywa ręce, gdy sytuacja zacznie wymykać się spod kontroli. Wyniesiony na „tron” przez izraelskie i brytyjskie służby wywiadowcze Amin szybko okazał się ich najgorszą zmorą, dowodząc jednocześnie tragicznej w skutkach krótkowzroczności „władców marionetek”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *