Atomic Café: Bunker Palace Hôtel (1989)

Bliżej niesprecyzowana przyszłość. Uciskana przez rządy dyktatury ludzkość wreszcie postanawia się zbuntować i wszczyna zamieszki. Czołowi przedstawiciele klasy rządzącej znajdują schronienie w podziemnym bunkrze. Tam czekają na przybycie swojego prezydenta. Do schronu udaje się przeniknąć samotnej wysłanniczce ruchu oporu.

Debiut reżyserski Enkiego Bilala, francuskiego rysownika pochodzenia jugosłowiańskiego, najlepiej znanego z autorstwa Trylogii Nikopola (1980-1992, na podstawie cyklu powstał film Immortal – kobieta pułapka [2004]). Bilal zasłynął charakterystycznym, chropawym stylem rysunków i częstymi odwołaniami w fabułach do ustrojów totalitarnych. W Bunker Palace Hôtel również znajdziemy turpistyczną stylistykę oraz dystopijną wizję świata.

Świat ów prawdopodobnie na jakimś etapie został dotknięty przez kataklizm, a charakter ustroju nie do końca jest jasny, choć można podejrzewać, że mamy do czynienia z faszyzmem. Bilal członków kasty rządzącej upodabnia do wyniosłych SS-manów, a gdy dodać że poddanymi są Słowianie, którym zabroniono posługiwać się ich ojczystym językiem, to analogie stają się nad wyraz czytelne. Tylko że jest to Tysiącletnia Rzesza, w której coś poszło nie tak, znajdująca się w stadium schyłkowym, dekadencka niczym Cesarstwo Rzymskie ledwo zipiące pod naporem barbarzyńców. Ulice miasta są brudne i zapuszczone, budynki i środki transportu czasy świetności mają dawno za sobą.

Zdjęcia Bilal zrealizował w Belgradzie, w miejscu swych narodzin. Tło serbska stolica zapewnia znakomite: tak zapewne wyglądałby świat po apokalipsie, gdyby doszło do niej w brudnej europejskiej metropolii w latach 80. Cuda najprawdziwsze odchodzą w kwestii scenografii: wystrój wnętrz stanowi wypadkową elegancji i symetrii art déco oraz posępnego majestatu brutalizmu. Pięknie to wszystko wygląda, jak mokry sen urbanisty-ascety, który wie, że żeby ludziom się w dupach nie poprzewracało, to trzeba najebać wokół nich dużo przytłaczającego betonu.

Bunker Palace Hôtel wspaniale wyszedł Bilalowi-rysownikowi, ale Bilal-scenarzysta niestety nawalił. Raz, że historia jest mętna, dwa że z biegiem czasu coraz bardziej się wlecze. Sprawia wrażenie popłuczyn po Brazil (1985) Terry’ego Gilliama, z niezbyt umiejętnie dawkowanym absurdem i odpryskami natury kafkowskiej. Nie wypada to zbyt przekonująco, nie klei się w satysfakcjonującą całość. Brakuje również wyrazistego bohatera, któremu moglibyśmy kibicować. I to pomimo, że twórcy udało się zgromadzić solidną obsadę: Jean-Louis Trintignant, Carole Bouquet, Maria Schneider, Jean-Pierre Léaud. Najlepiej w tym zestawie bawi się chyba Trintignant jako kostyczny oficjel, reszta pałęta się po planie jakby bez celu. W tym też tkwi szkopuł: Bunker… nie do końca się udał i nie do końca się nie udał. Jest tu pomysł, są intrygujące elementy, dla nich warto się na seans skusić. Trzeba jednak być przygotowanym na to, że gdzieś w połowie rzecz traci impet i odkrywa przed odbiorcą naturę efektownego opakowania bez żadnej sensownej zawartości. W środku bowiem masa przypadkowych szpargałów i zostawiony na koniec zwrot akcji, który byłby dobry, gdyby załatwić mu uprzednio solidne podbudowanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *