Cité Obscure: Rififi (1955)
Pierwszy film popełniony przez Julesa Dassina na „uchodźstwie”, po tym jak w Hollywood stał się persona non grata. Wciągnięty na „czarną listę” ze względu na sympatie komunistyczne reżyser zdążył jeszcze nakręcić w 1949 roku dla 20th Century-Fox Noc i miasto: szef wytwórni Darryl F. Zanuck wiedząc, że Dassin lada moment nie będzie mógł pracować w zawodzie w Stanach, wysłał go na plan zdjęciowy do Anglii. Stamtąd twórca zawędrował już nie z powrotem do ojczyzny, a nad Sekwanę. Znalezienie fuchy we Francji zajęło mu jednak kolejne pięć lat, głównie ze względu na naciski wywierane na przedstawicieli tamtejszego przemysłu filmowego ze strony amerykańskiego rządu.
Zekranizowanie powieści Auguste’a Le Bretona pierwotnie planowano powierzyć Jean-Pierre Melville’owi, ale ten zgodził się odstąpić projekt bezrobotnemu Dassinowi. Amerykanin z początku był nastawiony sceptycznie, książka nie przypadła mu do gustu, odrzuciły go zawarte w niej rasistowskie akcenty. Świadom jednak, że to prawdopodobnie jedyna szansa powrotu do gry, zdecydował się samodzielnie napisać scenariusz i pozmieniać niewygodne akcenty.
Dassin miał do dyspozycji bardzo ograniczony budżet, nie mógł więc pozwolić sobie na pierwszoligowe nazwiska w obsadzie. Co zresztą wyszło filmowi tylko na dobre: twórca wykorzystał doświadczenia zebrane lata wcześniej, w szczególności przy okazji realizacji Nagiego miasta (1948). I postawił na uliczny realizm. Wcielił się też w jedną z kluczowych postaci, włoskiego specjalisty od sejfów imieniem César. Rolę Tony’ego, recydywisty który po odbytym wyroku planuje wraz z kompanami skok życia, powierzył Jeanowi Servaisowi, aktorowi który najlepsze czasy miał już za sobą i utopił karierę w alkoholu. I był to strzał w dziesiątkę, bo Servais perfekcyjnie sprawdził się jako zmęczony życiem, pozbawiony złudzeń zawodowiec, który jedyne co ma do stracenia to własny honor i zasady.
Zdjęcia powstawały zimą w Paryżu. „Miasto miłości” jest tu szare, brudne, to siedlisko drobnych oprychów, szumowin, tanich szansonistek i szemranych biznesmenów. Jedyną wartość stanowią przyjaźń i lojalność, bez nich ten chybotliwy świat runąłby jak domek z kart. Kobiety są w najlepszym przypadku kosztownym dodatkiem do życia. Nie można im ufać, nadają się tylko do pomiatania i zabawy. Tak przynajmniej wydaje się z wierzchu, dopiero w ostatecznym rozrachunku okazuje się, że ich honorowość ma inny wymiar. W decydującym momencie to właśnie była flama Tony’ego przyjdzie z pomocą, podczas gdy złodziejski etos odsłoni oblicze pełne dyktowanej żądzą pieniądza bezwzględności.
Sercem obrazu pozostaje jednak ona. Półgodzinna scena napadu na jubilera. Rozegrana w niemal kompletnej ciszy, bez choćby pojedynczej linii dialogowej. Prawdziwy majstersztyk narracyjny, rzucający na kolana triumf sztuki filmowej, który ogląda się na bezdechu. Ciszę Dassin wynosi zresztą poza mury wyposażonego w nowoczesny system alarmowy sklepu i mieszkania nad nim, świadom, że nagłe wytrącenie widza z napięcia i stanu czuwania miałoby katastrofalne skutki dla całego dzieła.
To dzięki tej sekwencji Rififi do dzisiaj uznawane jest za jedno ze szczytowych osiągnięć kina noir. Ale nie tylko. Ogromny ładunek napięcia dostajemy również w partii końcowej, gdy bohater musi odkupić swoje winy, pokazać z jakiej gliny został ulepiony i uratować kilkuletniego syna swego kompana. Sprawa, która zaczęła się od kasy, kończy na kwestii wspomnianych zasad. Pieniądze nie grają już roli. I tak wszystko diabli już wzięli, nie będzie wygranych, zostaje jedynie walka o to, by móc przed śmiercią spojrzeć sobie w oczy bez pogardy. Wielkie kino. Z tych największych.
Pornograf i esteta. Ma gdzieś konwenanse. Do jego ulubionych twórców należą David Lynch, Stanley Kubrick, Gaspar Noé oraz Veit Harlan. Przyszedł ze śmiertelnego zimna, dlatego zawsze mu gorąco.