Z archiwum HK Cat III: Intruder (1997)

Deszczowa noc w przygranicznym Shenzen. Podróżująca na spotkanie z zamieszkałym w Hongkongu mężem Sze-kam Oi-yee zostaje zamordowana przez Yip Siu-ngan (Jacklyn Wu). Morderczyni przejmuje tożsamość swojej ofiary i udaje jej się przedostać do Hongkongu. Na miejscu rozpoczyna przygotowania do nowego życia jako zupełnie inna osoba. Jej misterny plan zakłada odnalezienie w następnej kolejności odpowiedniej ofiary płci męskiej. Udając prostytutkę, Yip wkrada się w łaski Chan Kai-minga (Wayne Kai), samotnego mężczyzny po trzydziestce, którego życie już wkrótce zamieni w najprawdziwszy koszmar…

Intruder to reżyserski debiut scenarzysty Kan-Cheung Tsanga (Upadłe anioły [1989], Shaolin Soccer [2001]). Debiut nad wyraz udany, łączący poetykę ponurego dreszczowca noir o seryjnych mordercach z elementami szoku rodem z horroru. Akcja toczy się głównie nocą, przez Hongkong akurat przechodzi tajfun, toteż w mieście bezustannie pada deszcz. Jest to przy okazji jeden z tych filmów, o których fabule przed obejrzeniem najlepiej wiedzieć jak najmniej, by efekt zaskoczenia był tym potężniejszy. O naturze „misji”, jaką ma do wykonania antybohaterka dowiadujemy się stopniowo, szczegół po szczególe, aż do mocnego finału. Tym samym zaznaczam drogi widzu — niniejszą recenzję czytasz na własną odpowiedzislność.

Pod względem symboliki i tzw. dna drugiego powstały dosłownie na moment przed wchłonięciem Hongkongu przez Chiny Ludowe obraz stanowi rodzaj socjo-politycznego komentarza i jest projekcją lęków społecznych mieszkańców brytyjskiej kolonii. Zabójcy są tutaj uciekającymi przed karą dysydentami z komunistycznego imperium, są bezwzględni, nie mają skrupułów, ludzkie odruchy nauczyli się zagłuszać w celu przetrwania. Bez wchodzenia zbyt głęboko w porównania i analogie: choćby chińska „rewolucja kulturalna” i ekscesy pokroju powszechnego kanibalizmu się kłaniają. Przetrwają najsprytniejsi i najbardziej pozbawieni zahamowań w obliczu ekstremalnych sytuacji.

Reżyser ów „darwinizm społeczny” w wydaniu dosłownym (czyt. zjedz albo zostań zjedzony) i różnice w postrzeganiu świata podkreśla wyraźnie już w scenie pierwszego spotkania antagonistów, gdy Siu-ngan wytyka Kai-mingowi, że jego egzystencja jest pozbawiona sensu i celu. Bo postać męskiej ofiary u Kan-Cheung Tsanga została tak skrojona, że raczej ciężko ją polubić. To typowy przedstawiciel konsumpcyjnego społeczeństwa, gnuśny i bezrefleksyjny. Żona się z nim rozstała, dziecko wadziło mu na drodze beztroskiego życia, więc oddał je w opiekę swojej matce i od tamtej pory żyje ze spadku po ojcu, całe dnie grając w gry komputerowe. Siu-ngan wybrała go więc poniekąd z rozmysłem, w myśl zasady: oto pasożyt, po którym nikt nie będzie płakać.

Abstrahując zaś całkowicie od warstwy „znaczeniowej”, a skupiając na samych aspektach technicznych, to mamy tu do czynienia z solidnym rzemiosłem. Świetne są zdjęcia Cheng Siu-Keunga, który miał o tyle skomplikowane zadanie, że około 90% akcji rozgrywa się w ciemności: sceny są doświetlone w wystarczającym stopniu, aby widz nie musiał się domyślać, co właśnie wydarzyło się na ekranie, a jednocześnie jest w tym odpowiednie stężenie wizualnego i nastrojowego mroku, byśmy mieli wrażenie obcowania z rodzajem sennego koszmaru, który nie chce się skończyć.

Dobre jest w końcu aktorstwo obojga odtwórców głównych ról. Wayne Kai jest wiarygodny jako rozkapryszony – jak to byśmy dzisiaj ujęli – hipster, którego życie kręci się wokół gier wideo, a w obliczu niebezpieczeństwa okazuje się zwyczajnym mięczakiem. Jacklyn Wu, aktorka i piosenkarka, jest już z kolei wręcz rewelacyjna jako zimnokrwista morderczyni i porywaczka, której maska opanowania opada jedynie wówczas, gdy dzwoni do męża po kolejne instrukcje postępowania.

Niewątpliwe walory tego inteligentnego, ale i brutalnego dreszczowca nie przełożyły się niestety na satysfakcjonujący wynik w kinach. Intruder spotkał się z umiarkowanym zainteresowaniem i do dzisiaj pozostaje jednym z mniej znanych tytułów, które załapały się na kategorię III w Hongkongu przed przejęciem terytorium przez Chiny. Rozczarowujące przyjęcie ze strony publiki skutecznie też zahamowało dalszy rozwój kariery reżyserskiej Kan-Cheung Tsanga, który powrócił do zawodu scenarzysty, w którym w kolejnych latach odnosił znaczące sukcesy jako autor komedii i kina akcji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *