Something to Do with Death vol. 2, czyli sześć pocisków Charlesa Bronsona

„Podobała mi się jego osobowość… żadna inna ikona akcji nie zestarzała się na ekranie tak dobrze jak Bronson. Zawsze dbał o formę i nie bał się kolejnych ról mimo mijających lat.” Tak mówił o Bronsonie jego biograf, autor Bronson’s Loose! The Making of the Death Wish Films, Paul Talbot. Zdecydowanie za mało jest Bronsona w polskiej blogosferze, skupionej obecnie na zjadaniu własnego ogona i przeżuwaniu odgrzewanych kotletów, dlatego też, dbając o podtrzymanie recenzenckiej formy, publikujemy obiecaną drugą część wyliczanki poświęconą „monstre sacré”, jak Bronsona pieszczotliwie nazywali francuscy krytycy i widzowie. W towarzystwie niestrudzonego badacza światowego kina, Mariusza Czernica z Panoramy Kina, prezentujemy dziś kolejne 6 tytułów z przepastnego skarbca z rolami słynnego „brzydala”.


1972 – Joe Valachi (reż. Terence Young) – Mariusz Czernic

Po filmie sensacyjnym Zimny pot (1970) i westernie Samuraj i kowboje (1971) brytyjski reżyser Terence Young stworzył trzeci film z udziałem Charlesa Bronsona. Ponownie w koprodukcji francusko-włoskiej. We Włoszech aktor był znany jako „Il Brutto” („Brzydal”), a we Francji „Le monstre sacré” („Święty potwór”). Joe Valachi (The Valachi Papers) to historia osadzona w czasie Wojny Castellammare (1929–1931), której stawką była władza w nowojorskim półświatku przestępczym. Tytułowy bohater to postać autentyczna – nisko postawiony członek mafii, który został informatorem policji i pierwszy podczas przesłuchań ujawnił działalność Cosa Nostry na terenie Stanów Zjednoczonych. Na podstawie jego zeznań Peter Maas napisał książkę The Valachi Papers, która stała się bestsellerem w 1968 i prawa do niej wykupił za 200 000 dolarów Dino De Laurentiis. Film musiał konkurować z kręconym nieco wcześniej Ojcem chrzestnym (1972) Francisa Forda Coppoli. Oba filmy należą do gatunku dramatów mafijnych, a dzieło Younga miało nowojorską premierę osiem miesięcy po arcydziele Coppoli. W tym zestawieniu film z Bronsonem okazał się przegrany biorąc pod uwagę oceny krytyków. Jednakże produkcja De Laurentiisa i Younga odniosła kasowy sukces, wznosząc karierę Bronsona na wyższy poziom. Film posiada również bardzo mocny atut, którego brakuje filmowi Coppoli – nie ukrywa przestępców pod fikcyjnymi nazwiskami.

„Cóż znaczy organizacja, jeśli ludziom brak inicjatywy”, mówi wielki boss Salvatore Maranzano (Joseph Wiseman), doceniając Valachiego – wówczas jedynie kierowcę mafii – za „iniziativa”. Joe otrzymuje nóż i pistolet oraz składa przysięgę krwi, awansując tym samym na członka rodziny mafijnej. Trafia w sam środek wojny przeciwko trzem capo: Joe Masserii (Alessandro Sperli), Lucky’emu Luciano (Angelo Infanti) i Vito Genovese (Lino Ventura). Znajdujący się na samym szczycie hierarchii mafijnej Maranzano podzielił nowojorską organizację na pięć rodzin, ustanawiając w każdej z nich przejrzystą strukturę i żelazne reguły, dzięki którym Cosa Nostra ma szansę przetrwać jeszcze długo. Akcja filmu obejmuje ponad 25 lat, ale skupia się na najważniejszych wydarzeniach, w szczególności relacji Josepha Valachiego z dwoma bossami, Maranzano i Genovese. Historia opowiadana jest w formie retrospekcji, a jej ramy stanowi pobyt protagonisty w więzieniu, gdzie poddał się przesłuchaniu w sprawie działalności mafii.

Oglądając ten dwugodzinny obraz można odnieść wrażenie, że reżyser nie radził sobie z utrzymaniem właściwego tempa. Widać również, że jest to dzieło niedopracowane pod względem odwzorowania realiów. Jest na przykład scena nocnego pościgu samochodowego, podczas której samochód wpada do East River na tle Mostu Brooklyńskiego i bliźniaczych wież World Trade Center. Wizualnie piękna scena nie ma sensu w tej historii, gdyż kompleks WTC został ukończony dopiero w roku premiery filmu, a ten pościg ma miejsce w 1930. Z kolei fani motoryzacji mogą zauważyć, że oprócz stosownych dla epoki samochodów jeżdżą po ulicach także auta bardziej współczesne. Czy wpływa to znacząco na odbiór filmu? Nie powinno, gdyż pomimo etykietki „oparty na faktach” jest to wyobrażenie na temat mafii – chodzi wszakże o organizację, która otoczona jest aurą tajemnicy, zaś zdrada tych sekretów karana jest śmiercią. Atrakcją filmu – jak to zazwyczaj bywa w produkcjach tego gatunku – są porachunki między gangsterami, czystki prowadzone w celu przejęcia władzy, zademonstrowania siły i wystraszenia potencjalnych konkurentów. Film bywa przy tym szokująco brutalny – najmocniejsza jest scena kastracji jednego z bohaterów. Dzieło Terence’a Younga ma kilka zgrzytów obsadowych, np. Joseph „Dr No” Wiseman w roli Maranzano nie jest zbyt przekonujący, natomiast Jill Ireland wydaje się obsadzona „na siłę”, absolutnie niczego tutaj nie wnosząc. Jednakże dwaj protagoniści, Charles Bronson i Lino Ventura, doskonale się bronią i szczególnie dla nich warto obejrzeć film.


1972 – Mechanik (reż. Michael Winner) – Justine de Sade

Murder is only killing without a license.

Arthur Bishop (Bronson) to zabójca na zlecenie. Perfekcjonista. Do każdego zadania przygotowuje się, dokładnie obserwując cel i obmyślając szczegółowy plan. Nigdy nie pozwala sobie na błędy, bo mogą go słono kosztować. Nie ma rodziny, nie darzy nikogo uczuciami, przyjmie zlecenie nawet na starego przyjaciela ojca. Z wiekiem jednak zacznie myśleć o tym, by zostawić coś po sobie. Wtedy na jego drodze stanie syn zamordowanego kolegi, Steve (Jan-Michael Vincent). Cyniczny, inteligentny, sprytny i zimny. Zainteresowany pracą Bishopa i ciemnymi interesami ojca, namówi Arthura by wyszkolił go na jego asystenta i zastępcę. Ale czy w świecie zabójców można obdarzyć kogoś zaufaniem? 

Oryginalny scenariusz napisany przez Lewisa Johna Carlino opierał się na homoseksualnych podtekstach i umysłowej grze pomiędzy dwójką zabójców. Przeciwko takiemu rozwiązaniu zaprotestowała jednak część ekipy, a zmiany w skrypcie rozczarowały oryginalnego twórcę. Ostatecznie film zebrał mieszane recenzje, z jednej strony chwalony jako fascynujące i brutalne kino gangsterskie, z drugiej krytykowany za zbyt dużą ilość scen akcji czy za mało rozbudowany wątek dramatyczny. Osobiście nie mam jednak wątpliwości, że jest to jeden z najlepszych filmów w karierze Bronsona. 

W trwającej około 15 minut pierwszej scenie, budzącej skojarzenia z Samurajem (1967) Jean-Pierre Melville’a, nie pada ani jedno słowo. Samotny snajper przygotowuje się do pracy. Jest skrupulatny, szczegółowy. Obserwuje ofiarę z okna mieszkania wynajętego naprzeciwko. Po wielodniowych przygotowaniach nadchodzi ten dzień. Bishop strzela, powodując wybuch w budynku. Zadanie wykonane. Widz zafascynowany. Mechanik to film chłodny, posiadający stosunkowo niewiele dialogów. Odwzorowujący życie i charakter głównego bohatera – lakonicznego, zimnego samotnika. Gdy na scenę wkracza młody Steve, film nabiera pewnej interesującej dynamiki. Rozpoczyna się gra charakterów, walka o dominację. Uczeń, choć posiadający wiele cech mistrza, jest wygadany, uwodzicielski. W przeciwieństwie do stoickiego profesjonalisty Bishopa, wydaje się niemal socjopatyczny. Relacja i ekranowa chemia, jakie wytwarzają się między Bronsonem a Vincentem stanowią najmocniejszy punkt widowiska. Sceny akcji, choć świetnie nakręcone, wypadają tu niczym dodatek do rozgrywającego się dramatu. 

Dialogi, wyważone, lecz błyskotliwe, dodają smaczku, podkreślając hipokryzję systemu, który uznaje jedynie licencjonowaną przemoc. Klimatu dodaje również ścieżka dźwiękowa, złożona w dużej mierze z muzyki klasycznej nadającej obrazowi złowieszczego napięcia. Brawurowe pościgi, na czele z motocyklową kaskaderką, nie pozwalają oderwać oczu od ekranu, a całość spina cyniczny finał z niezapomnianym liścikiem uśmiechającym się ironicznie do jego adresata. Chapeau bas.


1976 – St. Ives (reż. J. Lee Thompson) – Caligula

Pierwszy z dziewięciu filmów zrealizowanych wspólnie przez Bronsona i J. Lee Thompsona. Aktor wciela się tu w byłego policjanta i dziennikarza, obecnie autora powieści kryminalnych, Raymonda St. Ivesa. Zostaje on wynajęty przez milionera Abnera Procane’a (John Houseman) w celu odzyskania skradzionych mu dzienników. Zadanie St. Ivesa jest proste: zawieźć złodziejom 100 tysięcy dolarów i odebrać zgubę. Przynajmniej tak sprawa prezentuje się w teorii, w praktyce wszystko zaczyna się komplikować wraz z pojawieniem się pierwszego trupa…

Wywiedziona z powieści The Procane Chronicle (1972) Olivera Bleecka fabuła idzie w kierunku klasycznych noirowych kryminałów w klimatach Raymonda Chandlera czy Dashiella Hammetta, z tą różnicą, że zamiast prywatnego detektywa na pierwszym planie mamy hazardzistę i drugorzędnego pismaka. Bronson wchodzi w te pulpowe buty ze swadą, nie czuć tu żadnego dysonansu, można wręcz odnieść wrażenie, że równie dobrze sprawdziłby się w pozycji kręconej w latach 40., kiedy nurt święcił największe triumfy. Znajdujemy się w półświatku Los Angeles, który główny bohater zna jak własną kieszeń: drobne oprychy, przekupni gliniarze, tanie hotele. Thompson dorzuca do zestawu garść scen akcji, z których najbardziej zapada pamięć spotkanie St. Ivesa z nasłanymi na niego zbirami (pośród nich młodzi Robert Englund i Jeff Goldblum, który wcześniej załatwił Bronsonowi żonę w Życzeniu śmierci [1974]) – łotry wrzucają bohatera do szybu windowego, o mało nie eliminując go z gry. Z inną sekwencją wiąże się zabawna anegdota: podczas kręcenia ostrzału opancerzonego samochodu plan odwiedził Ingmar Bergman i był pełen podziwu dla stosowanych przez ekipę efektów specjalnych, na co Bronson miał ponoć zdumiony odpowiedzieć „A ty nie używasz w swoich filmach karabinów maszynowych?”.

St. Ives posiada atrybuty solidnego noira, z odhaczoną większością obowiązkowych punktów programu wypracowanych przez lata w ramach gatunku (w wyrachowaną femme fatale wciela się Jacqueline Bisset). Odznacza się też dobrym tempem, nie ma tu miejsca na nudę, dialogi są odpowiednio cięte, a intryga stosownie pogmatwana. Co prawda, do tej ostatniej niejeden mógłby się przyczepić: już punkt wyjścia, ze skradzionymi dziennikami, niespecjalnie przekonuje. Pewne rozczarowanie stanowi też finalna rozgrywka, która aż za mocno skręca w kierunku taniej literatury pulpowej, z przerysowanym czarnym charakterem na czele i niby to humorystycznym, otwartym zakończeniem. Całościowo jednak rzecz biorąc, miłośnicy czarnych kryminałów odnajdą się tu jak w domu, wystarczy przymknąć oko na pewne elementy i dobra zabawa gwarantowana.


1977 – Biały Bizon , reż. J. Lee Thompson – Simply

Pożegnanie Bronsona z westernem, gatunkiem, któremu nasz bohater zawdzięcza co najmniej trzy punkty zwrotne w swojej karierze. Po hitowych Siedmiu Wspaniałych (1960) dotychczasowy epizodysta/drugoplanowiec stał się postacią rozpoznawalną, angażowaną odtąd do większych ról. Pewnego Razu na Dzikim Zachodzie (1968) uczyni go gwiazdą w Europie, z kolei masarsko-nihilistyczny Chato’s Land (1972) zapoczątkuje długoletnią współpracę z Michaelem Winnerem, której szczytowym momentem okaże się wielki sukces Życzenia Śmierci (1974). Biały Bizon to gatunkowa hybryda, gdzie autentyczni bohaterowie Dzikiego Zachodu (którzy w życiu nigdy się nie spotkali) uwikłani są w całkowicie fikcyjną, do tego fantastyczną sytuację, a tradycyjna westernowa sceneria stanie się areną zdarzeń rodem z kina animal attack/creature feature. Bronson wciela się w Dzikiego Billa Hickoka, ex-szeryfa, zwiadowcę i jednego z najszybszych gunslingerów Far Westu . To bodaj jedyny film, gdzie Hickok nosi rewolwery tak jak w rzeczywistości, zatknięte za szarfę na wysokości brzucha, zamiast pasa z kaburami. Tytułowe monstrualne bydlę nawiedza Hickoka w snach, wpędzając go w lękową paranoję. W efekcie za każdym razem budzi się zlany potem i odruchowo wali z obu luf w co popadnie. Podobne zachowania miewał Sam Peckinpah (raz wyrwany z pijackiej drzemki omal tak nie zastrzelił  swojej asystentki i kochanki Katy Haber), ale o tym co mu się śniło, legenda milczy. Aby uwolnić się od koszmaru, protagonista musi udać się w Góry Czarne Dakoty i zabić bestię. Tam w dramatycznych okolicznościach poznaje wodza Siuksów Szalonego Konia (Will Sampson, Lot nad Kukułczym Gniazdem [1975]), owładniętego tą samą idee fixe, choć z innych powodów. Jeszcze z udziałem  starego trapera Charliego Zane’a (Jack Warden) Hickok samotrzeć stawi czoła swojemu przeznaczeniu w znakomitej sekwencji finałowej.

U podstaw fabuły legł niewątpliwie archetypiczny Moby Dick, a kluczowe idiosynkrazje kapitana Ahaba zostały tu sprytnie rozpisane na całą trójkę bohaterów, jako ich główne motywacje: obsesja (Hickok), zemsta i odkupienie (Szalony Koń) oraz żądza zysku (Zane). Sam bizon to na poły symboliczna i materialna kryptyda, święte zwierzę Lakotów, pojawiające się jako zapowiedź gwałtownych zmian w życiu plemienia.  Czas Rdzennych Amerykanów dobiega jednak końca, animistyczne traktowanie natury jako świętości nie znajduje już stosownego umocowania, kiedy ona zostaje im odebrana. W takiej sytuacji same wierzenia i symbole zaczynają generować chaos (świetny, choć ledwie zasugerowany koncept). W jednej z pierwszych scen oszalały buhaj dokonuje masakry całego obozu Siuksów, tratując kobiety i dzieci, roznosząc w perzynę wigwamy i wypruwając flaki próbującym je powstrzymać wojownikom.

Biały Bizon to jeden z najbardziej wyrazistych westernów zimowych ze wspaniale ograną scenerią gór, których całą surowość podkreśla ponura i majestatyczna muzyka Johna Barry’ego. Tytułowe monstrum początkowo próbowano powołać do życia, zakładając specjalny kostium na żywą krowę, co przyniosło efekty katastrofalnie groteskowe. Sytuację uratowało dopiero wezwanie człowieka do zadań specjalnych. Stojący u progu wielkiej, hollywoodzkiej kariery Carlo Rambaldi miał za sobą doskonałą praktykę w niskobudżetowych italo horrorach i gialli jako złota rączka od efektów specjalnych (Jaszczurka w Kobiecej Skórze [1971]). Wykonał więc pomysłowy, animatoryczny model bizona, poruszający się na specjalnych szynach, a sceny z jego udziałem obrosły kultem wśród miłośników analogowych rozwiązań tego typu. Inna sprawa, że aby zamaskować nieuniknioną sztuczność makiety, filmowano ją na szybko ciętych półzbliżeniach, co uniemożliwia dokładniejsze oszacowanie rozmiarów bestii względem otoczenia. Biały Bizon ze swoim gatunkowym synkretyzmem to także forpoczta Kina Nowej Przygody, Wśród całej plejady soczystych, aktorskich epizodów tego wybitnie męskiego widowiska (Clint Walker, Stuart Whitman, John Carradine) nie zabrakło też pięknej kobiety. Pojawiająca się w roli dawnej kochanki Hickoka Kim Novak grywała już wtedy bardzo rzadko i miała straszliwą tremę. Gentleman Bronson wspierał ją i motywował, grając z rozmysłem źle i przekręcając swoje kwestie we wspólnej scenie, aby ośmielić ją poczuciem, że nikt tu nie jest doskonały.


1986 – Prawo Murphy’ego (reż. J. Lee Thompson) – Caligula

Jack Murphy (Bronson) to kawał sukinsyńskiego gliniarza. Nie owija w bawełnę, nie znosi ceregieli, zamiast tego twardą ręką rozprawia się z przestępcami. Jedyny problem z Jackiem polega na tym, że niedawno zostawiła go żona – blondyna ze sztucznymi cycami – by robić karierę tańcząc na rurze. W związku z powyższym Jack za dużo chleje i codziennie w robocie zjawia się z potężnym kacem. Moment otrzeźwienia nadejdzie, gdy na jego życie zacznie dybać Joan (Carrie Snodgress), niezrównoważona socjopatka, którą Murphy przed laty wsadził do pierdla. Joan swój plan zemsty rozpoczyna od wrobienia Jacka w zamordowanie jego ex. Policjantowi udaje się zbiec z aresztu i teraz musi udowodnić swoją niewinność, przy okazji unieszkodliwiając prześladowczynię…

Jeszcze jeden efekt kolaboracji Bronsona i Thompsona, podobnie rozkosznie ejtisowy pod względem konwencji i klimatu jak 10 minut do północy (1983), Zło, które czyni człowiek (1984) czy Zakazane tematy (1989). To bezpardonowe, eskapistyczne kino akcji, w którym nie ma miejsca na głębszą refleksję, niuanse czy zbędne sentymenty – Charles to człowiek czynu, który konsekwentnie usuwa wszelkie przeszkody stojące mu na drodze do osiągnięcia celu. Zastrzeli bez mrugnięcia okiem odpowiedzialnego za śmierć prostytutki alfonsa, sterroryzuje jego brata-handlarza narkotykami i pośle prosto do piekła sfiksowaną morderczynię. Novum stanowi w tym przypadku postać sidekicka, którego przydzielił bohaterowi Bronsona scenarzysta: na pierwszy rzut oka to post-genderowe aktywiszcze, z którego Murphy ciśnie bekę, zamiast spytać o preferowane zaimki. Jednak pomimo niewyparzonego języka i cudacznej fryzury Arabella (Kathleen Wilhoite) to babka, z którą konie można kraść. Albo nawet helikoptery. Po początkowej fazie obopólnej niechęci ona i Murphy stworzą zgrany duet wyjętych spod prawa, a w pewnym momencie coś nawet zacznie pomiędzy nimi iskrzyć. Bohaterka odtwarzana przez Wilhoite, ze swym nieskończonym zasobem wyzwisk, wnosi do fabuły akcenty humorystyczne i stanowi przeciwwagę dla tradycyjnie małomównego i zdystansowanego Bronsona. Pomysł w swej prostocie kapitalny, dodający historii wigoru i pomagający bez większego trudu przełknąć wszelkie scenariuszowe głupoty i naiwności. Warto przy tym zaznaczyć, że miejscami jest dość krwawo, a szowinistyczna chamówa — składnik niezbędny w ejtisowych akcyjniakach — leje się strumieniami. Wisienkę na torcie stanowi rozegrany na pełnej barokowego wręcz przepychu klatce schodowej finał, w którego trakcie nasz nieugięty bohater bezwzględnie rozprawia się ze wszystkimi swoimi wrogami. Ani sekundy nudy, ani grama tłuszczu!


1989 – Kinjite: Zakazane tematy (reż. J. Lee Thompson) – Justine de Sade

Dziewiąty, a zarazem ostatni, film na planie którego Bronson współpracował z J. Lee Thompsonem to obskurna jazda po bandzie. Taki jest zresztą nawet sam początek. Winylowy płaszcz nieletniej prostytutki, bat, dildo, ścieżki koksu. Zabawę przerywa nalot policji zajmującej się ściganiem szajki zmuszającej młode dziewczynki do pracy seksualnej. Na czele służb stoi oczywiście sam Bronson jako porucznik Crowe – brutalny glina, prywatnie ojciec nastolatki, który całym sercem nienawidzi sutenerów. Procedury? Prawa człowieka? Zapomnijcie. Crowe bezpardonowo wkracza do akcji, by… zgwałcić jednego z uczestników “imprezy” jego własnym dildem. Kinjite to bowiem kino dawnej epoki, gdzie glina miał być sprawiedliwy, ale i brutalny, a poprawność polityczna nie krępowała twórców. 

Choć fabuła wydaje się przewidywalna, dalszy ciąg zdarzeń skręca w mniej oczywiste rejony wprowadzając chociażby postać japońskiego biznesmena, pozornie przykładnego ojca i męża, który w rzeczywistości okazuje się zboczeńcem fantazjującym o gwałtach. Ironiczny sposób, w jaki jego wątek połączy się z wątkiem Bronsona i sutenerów, zapewni dość nieoczekiwany obrót spraw pozwalając nam uniknąć powtórki z rozrywki (czytaj: poprzednich filmów z Bronsonem, takich jak Życzenie Śmierci). Film porusza też temat różnic kulturowych, uwydatnionych szczególnie w kwestiach seksualnych oraz kwestii niezależności kobiet, a także ich gwałtownego starcia. Nagromadzenie tematów tabu, podjętych w dość bezceremonialny sposób, nadaje mu jeszcze więcej obskurnego uroku. Dziecięca prostytucja i związane z nią narkotyki, którymi faszerowane są dziewczyny, ksenofobia Crowe’a czy przejmująca scena samobójstwa mieszają się z surową brutalnością. Jak to często u bronsonowych postaci bywa, subtelności nie leżą w naturze porucznika. W jednej ze scen zmusi głównego antagonistę do połknięcia swojego kosztownego Rolexa, w innej upuści przesłuchiwanego bandziora z wysokiego piętra. Największy popis zostawi jednak na koniec, pokazując własną definicję sprawiedliwości – zdecydowanie niezgodną z deklaracją praw człowieka, ale oddziałującą na nasze pierwotne instynkty. 

Ta wybuchowa mieszanka pełna przemocy i śliskich tematów nie mogła przypaść do gustu krytykom. Thompson nazywany był człowiekiem o złowieszczym poczuciu humoru, a sam film besztany za moralną ambiwalencję. Gdyby powstał w dzisiejszych czasach wywołałby jeszcze większe kontrowersje. Należy jednak zastanowić się czy od kina akcji powinniśmy oczekiwać moralizatorstwa. Jeżeli jednak respektujemy reguły gry według których kino to przede wszystkim rozrywka – tutaj ją właśnie znajdziemy. I nie zmieni tego nawet kilka dziur scenariuszowych. Żwawa akcja, sprawna realizacja, wciąż imponujące (pomimo wieku) popisy Bronsona i kopanie tyłków złym facetom. A wszystko podlane sleaze’owym sosem. Czego chcieć więcej?


Opisywane powyżej filmy znajdziecie na płytach Blu-ray dzięki poniższym wydawcom:

Valachi Papers – Indicator, UK

The Mechanic – Final Cut Entertainment, UK

White Buffalo – Kino Lorber, USA

Murphy’s Law – 88 Films, UK

Kinjite: Forbidden Secrets – Olive Films, USA

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *