Dog Lay Afternoon (1976)

Scenarzysta Luigi Montefiori zaczyna od potężnego pierdolnięcia prosto z mostu italo-sleazu. Oto widzimy małą dziewczynkę jeżdżącą po patio na rowerze. Zaintrygowana tajemniczymi odgłosami dochodzącymi z pobliska, rowerzystka zagląda przez szparę do izby, by dostrzec swą matkę spółkującą z dobermanem. Po chwili do pomieszczenia wbiega mąż wszetecznicy, daje jej po twarzy, wyciąga na zewnątrz, psa zaś przywiązuje w środku, po czym podpala całą willę. Po tym szokującym wstępie przenosimy się kilkanaście lat do przodu. Oto na śródziemnomorską wyspę przypływa małżeństwo w średnim wieku. Paul (Philippe March) jest architektem i przybył tu w interesach, zaś towarzysząca mu małżonka Yvette (Juliette Mayniel) ma wykorzystać pobyt na wyspie na odpoczynek. Od początku widać, że między parą się nie układa, on jest oziębły, jej doskwiera chcica i nagląca potrzeba zajścia w ciążę. Małżonkowie kilkakrotnie podczas spacerów natykają się na młodą dziewczynę Jeanine (Leonora Fani), której zawsze towarzyszy nieodłączny doberman. Zafascynowani świeżością i urodą nastolatki, Paul i Yvette zaczynają szukać z nią kontaktu. Początkowo ich relacja z Jeanine ma charakter zgoła rodzicielski, z czasem jednak nabierze rumieńców, przeistaczając się w erotyczny trójkąt…

Powróćmy na moment do osoby wspomnianego scenarzysty: Montefiori to nikt inny jak George Eastman, budzący respekt za sprawą swej postury olbrzym, stały współpracownik Joe’go D’Amato, znany miłośnikom włoskiego kina gatunków m.in. z występów w Antropophagusie (1980), Absurdzie (1981) czy Rabid Dogs (1974). Znając dorobek aktorski postawnego Włocha i zapoznawszy się z krótkim streszczeniem filmu na podstawie jego scenariusza, należałoby się spodziewać rodowitego kina eksploatacji. Dog Lay Afternoon tę obietnicę spełnia jednak tylko częściowo. Pomijając bulwersujący wstęp, niektóre składowe fabuły i do pewnego stopnia zakończenie, omawiana pozycja więcej ma wspólnego z dramatem psychologiczny, aniżeli z nastawionym na tanią sensację eksploatacyjniakiem, a zamiast podnoszących ciśnienie scen zoofilii w trakcie seansu obawiać bardziej powinniśmy się przyczajonej za rogiem tragedii.

Już sama para bohaterów pierwszoplanowych to ludzie przetrąceni życiowo, głęboko nieszczęśliwi, znudzeni sobą nawzajem. Ta nuda popycha ich w kierunku nimfetki Jeanine, która od początku zdaje się skrywać jakąś mroczną tajemnicę. Dziewczyna jest jednocześnie niewinna, jak i emanuje erotyzmem. Ów aspekt doskonale podkreśla decyzja castingowa: znana z roli małżonki poddanej procesowi intensywnej deprawacji w Giallo in Venice (1979) Fani ma dziewczęcą urodę i nad wyraz ponętne ciało, którego widoku w negliżu kamerze – i widzom – nie szczędzi. Jest w niej dziewicza czystość, powab dziewczęcia dopiero odkrywającego, w naiwny, prosty sposób, własną seksualność. Ma też wypisany na twarzy smutek, zupełnie jakby na jej charakterze była wyryta przed laty skaza, nieprzepracowana trauma. Jej odkrycie będzie dla mieszkańców wyspy nie lada wstrząsem, a i widzem — mimo że wielu zawczasu przewidzi, na czym polega potworny sekret Jeanine – nieźle tąpnie.

Mamy więc zoofilię, mamy pedofilię, wątki quasi-kazirodcze, w zasadzie gotowy przepis na nie lada sleazefest. Tyle że w połowie tempo narracji mocno siada, na plan pierwszy wychodzą elementy typowego „obyczaja”, widać że Eastman chciał pożenić eksploatacyjną formułę z nieco ambitniejszym repertuarem.

Czy mu się — a za nim reżyserowi — to udało, pozostaje kwestią sporną. Na pewno film najciekawszy jest wówczas, kiedy świntuszy, bo mamy tu i ładnie sfilmowane sceny seksualnego trójkąta i zmysłowy taniec odgrywającej jedną z pobocznych postaci Ilony Staller aka Ciccioliny, przyszłej megagwiazdy włoskiego kina porno, która śmiało nęci tutaj bobrem i kształtnymi cyckami. Same sceny zbliżeń z psami nie obfitują na szczęście w szczegóły, choć istnieje uzasadniona obawa, że gdyby Eastman oddał scenariusz w ręce swego przyjaciela D’Amato to Bestialità (oryginalny włoski tytuł) do dziś byłaby tytułem zakazanym w większości cywilizowanych krajów.

Nieśpiesznie poprowadzony, pulsujący erotycznym napięciem, ale i dotykający nieoczekiwanie poważnej problematyki obraz Petera Skerla na przestrzeni lat popadł w zapomnienie i obecnie znany jest tylko ultrasom włoszczyzny. Ci znajdą tutaj znajomy wakacyjny klimat, często goszczący w makaroniarskich produkcjach z okresu (patrz: wspomniany Antropophagus minus wielki ludojad), duże dawki golizny, parę — jak to mawia młodzież — edgy fragmentów dla szybszego bicia serca i nadspodziewanie ponurą, bo i przesiąkniętą empatią, konkluzję. Zdecydowanie więcej niż byśmy się spodziewali po filmie o babce bzykajacej się z najlepszym przyjacielem człowieka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *