Francophilia: Exorcism (1975) / The Sadist of Notre Dame (1979)

Inkwizycja w XX wieku? W dodatku połączona z seansami sadomaso i wątkiem seryjnego zabójcy depczącego po piętach sexworkerkom? Oto temat nowego double feature z cyklu „Francophilia”. Wodzirejem jest tym razem sam Jess Franco, który obsadził siebie w dwóch (a nawet trzech!) wersjach tej samej mrocznej opowieści o szaleństwie i odkupieniu.


Exorcism (1975)

Franco na początek proponuje dziewięciominutową scenę sadomasochistycznego rytuału, w której trakcie naga, przywiązana do krzyża św. Andrzeja Lina Romay jest obłapiana przez Monicę Swinn. „Oprawczyni” w pewnym momencie odcina głowę gołębiowi i pozyskaną z ptaka krwią wymazuje siebie oraz swoją „ofiarę”. Nagle okazuje się, że owe bezeceństwa były częścią przedstawienia dla grupy znudzonych życiem bogaczy, a Romay i Swinn to nie żadne satanistki, tylko sexperformerki. Na co dzień pracują zresztą w redakcji pisma pornograficznego, do którego swe wypociny dostarcza niejaki Mathis Vogel (Franco we własnej osobie). Dziwak, ale raczej nieszkodliwy. Przynajmniej tak się wszystkim wydaje, bowiem Vogel — w przeszłości ksiądz — jest tak naprawdę maniakiem, który wierzy w to, że ma do wykonania wiekopomną misję. Polega ona na mordowaniu i torturowaniu rozwiązłych kobiet, co on sam nazywa „egzorcyzmami”…

Seans ciekawy dla każdego Francofila z kilku powodów. Pierwszym z nich jest fakt, że reżyser — na ogół występujący we własnych filmach na drugim planie lub w rolach epizodycznych — gra tutaj pierwsze skrzypce, wcielając się w główny czarny charakter. Postać ex-księdza, cierpiącego na manię moralnej „czystości” to czytelny komentarz autora na temat cenzury, z którą wielokrotnie się borykał, a zarazem jego prztyczek w nos Kościoła. Franco znany był bowiem ze swych antyklerykalnych i antykościelnych poglądów, a Watykan też ponoć za nim specjalnie nie przepadał — wiele z jego filmów uznawanych było za ataki na tradycyjne chrześcijańskie wartości. Hiszpan wplata przy tym do fabuły swe ukochane wątki S/M (w jednej ze scen sugestywnie okłada po twarzy obezwładnioną Romay), dodatkowo nurzając je w okultystycznym sosie. Przedstawiciele paryskiej śmietanki organizują sobie w ramach rozrywki udawane czarne msze, co z kolei odczytać można jako uszczypliwość pod kątem próżniaczej, rozleniwionej burżuazji. No i jest jeszcze gore, element okazjonalnie tylko obecny w filmach Franco, tutaj zaś szczególnie wyeksponowany, bo filmowy antybohater ma w zwyczaju dźgać nożem swe ofiary, a jednej z nich wyjmuje nawet wnętrzności w manierze przywodzącej na myśl twórczość Herschella Gordona Lewisa. Tych zatem spośród widzów, którzy patrząc na sam (najbardziej rozpowszechniony, choć to tylko jeden z wielu) anglojęzyczny tytuł filmu oczekiwaliby kolejnego europejskiego rip-offu Egzorcysty (1973), czeka nie lada zaskoczenie pod postacią perwersyjnego sleazefestu o seryjnym mordercy kursującym po półświatku wyzwolonych seksualnie VIP-ów.

Wbijanie szpil klerykałom i klasie średniej ponownie wyszło Jessowi bokiem — L’éventreur de Notre-Dame (oryginalny francuski tytuł), ze względu na duże dawki nagości i krwawej przemocy było przedmiotem zainteresowania ze strony cenzorów. W Stanach film został wypuszczony na ekrany w mocno okrojonej wersji jako Demoniac. W Wielkiej Brytanii w ogóle nie podjęto się jego dystrybucji, a w 1994 roku BBFC odmówiła nadania mu klasyfikacji wiekowej. Na tamtejszym rynku obraz ukazał się dopiero w 2003 roku, po wycięciu zeń ponad dwóch minut scen bicia i maltretowania kobiet. No i jest jeszcze Francja, gdzie zaangażowani w przedsięwzięcie producenci doszli z kolei do wniosku, że Exorcism jest… zbyt grzeczny. Sponsorzy namówili Franco, aby ten dokręcił do swego dzieła sceny pornograficzne z myślą o kinach „dla dorosłych”. Reżyser życzenie spełnił, a owa wersja XXX znana jest z kolei jako Sexorcismes i miłośników dorobku reżysera zainteresować może choćby ze względu na fakt, iż nie mamy tu do czynienia z dodanymi naprędce wstawkami z udziałem dublerów. Jess podszedł do zadania z pełnym profesjonalizmem, zwołał ponownie całą ekipę aktorską i namówił do uprawiania seksu przed kamerą, uprzednio samemu dając przykład. Minus Sexorcismes tkwi jednak w tym, że dodane sceny porno wyparły część akcji z pierwotnej wersji montażowej. Cztery lata po premierze Egzorcyzmu Franco doszedł z kolei do wniosku, że jego dzieło w obecnym wydaniu jest niekompletne i potrzebuje gruntownego odświeżenia. Najlepiej w postaci remake’u. A jeśli nie znajdą się wystarczające fundusze to…


The Sadist of Notre Dame (1979)

El sádico de Notre-Dame to hiszpańskojęzyczna, przemontowana wersja L’éventreur de Notre-Dame, w skład której weszło ok. 30 minut nowego materiału, nakręconego przez Jessa na ulicach Paryża, głównie w okolicach katedry Notre-Dame, na wyspach Île de la Cité i Île Saint-Louis. Fabuła jest zasadniczo ta sama, lecz tym razem reżyser w centrum akcji stawia swego antybohatera i to z jego perspektywy poznajemy wydarzenia. Samozwańczy inkwizytor Mathis Vogel przemierza obskurne zakamarki francuskiej stolicy, żyje pośród pospolitych lumpów i kobiet lekkich obyczajów. Te ostatnie są przezeń eliminowane w ramach misji oczyszczania świata z zepsucia. Pogłębiona została przy tym sama historia Vogela: dowiadujemy się, że został ekskomunikowany za swe radykalne poglądy, a następnie trafił do szpitala psychiatrycznego. Teraz żyje na ulicy i snuje plany wytępienia plugastwa ku boskiej chwale.

Dokręcone przez Franco fragmenty odznaczają się dyskretnym urokiem cinema vérité — w jednej z pierwszych scen filmowcowi udało się na przykład uchwycić w kadrze sikającego w chodzie bezdomnego, którego oko kamery zdaje się wcale nie peszyć. Na nowy materiał składają się głównie długie, nastrojowe ujęcia jesiennego Paryża, oddychające duchem „partyzantki”, ewidentnie zrealizowane bez pozwoleń, bez dodatkowego oświetlenia, „z przyczajenia”. Bohater Franco snuje się po ulicach targany rozterkami, nie ma tu zbyt wiele treści, ale klimat całej historii i jej wymowa zmieniają się diametralnie. Ze sleazowego horroru Hiszpan stara się wykroić potraktowany całkiem serio dreszczowiec psychologiczny o obłędzie i religijnym fanatyzmie.

Czy mu się to udało, pozostaje przedmiotem kontrowersji. Spotkałem się z wieloma opiniami, określającymi Sadystę jako chybiony projekt, pozbawiony frankowskiej esencji. Twórca oryginalny materiał „przemeblował”, w dubbingu dodał nowe linie dialogowe, usunął ponadto część golizny i gore (cała sekwencja otwierająca z molestowaną Romay jest tu nieobecna), wyraźnie celując w „ambitniejszy” repertuar. Można się zżymać, że akcja wlecze się w ślimaczym tempie (zupełnie jakby to nie był jeden ze znaków rozpoznawczych Franco), że za mało eksploatacyjnych atrakcji, a finał kompletnie nie ma żadnej mocy.

Ja jednak gotów jestem El sádico bronić — ba! postawiłbym go nawet wyżej, niż Exorcism (sam Jess twierdził zresztą, że to jego ulubiona wersja montażowa filmu). Jest coś niezmiernie uwodzicielskiego w jego mrocznej, beznamiętnej atmosferze, przesiąkniętej szarówą i brzydotą paryskich bulwarów opanowanych przez najniższe warstwy społeczne. Sama opowieść — wraz z jej brakiem konkretów i ogólnym rozmemłaniem — schodzi tu przy tym dla mnie na dalszy plan. To przede wszystkim przygnębiający portret szaleństwa, świadomie — tak przynajmniej sądzę — nieefektowny, jak codzienne życie w rynsztoku. Powracający regularnie kontur Notre-Dame to zarówno symbol niedościgłego ideału, boskiej perfekcji, do której aspiruje Vogel, jak i zwodnicza turystyczna wydmuszka, u której podnóży bulgocze smrodliwa ludzka magma najpodlejszego syfu i miernoty. Drugi, skrzętnie skrywany świat w cieniu tego wymuskanego, niemal jak u Lyncha.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *