Mondo Macabro: edycja giallo

Archiwalne teksty opisujące 6 włoskich gialli. Zapraszam na podróż w mrok, w programie: krew, czarne rękawiczki, ostre przedmioty, piękne kobiety, psychoanaliza i zbrodnia.


1972 – Kto widział jej śmierć? (reż. Aldo Lado)

Giallo Aldo Lado rozpoczyna się, niczym u Hitchcocka, od metaforycznego trzęsienia ziemi. Mała dziewczynka, przebywająca ze swoją opiekunką w górskim resorcie, bawi się na śniegu. W momencie gdy na chwilę oddala się od kobiety podchodzi do niej ubrana na czarno postać, zabija uderzając kamieniem w głowę, a następnie przykrywa zwłoki śniegiem. Poczucie grozy wzmacnia niepokojący motyw muzyczny, któremu przyśpiewuje dziecięcy chór. Historia przenosi się do Wenecji, gdzie poznajemy rozwiedzionego artystę Franco (George Lazenby, jeden z odtwórców roli Jamesa Bonda), którego odwiedza córka (dziecięca gwiazda giallo, Nicoletta Elmi). Szybko okazuje się, że mała Roberta stała się kolejnym celem mordercy (morderczyni?) przebranego w, kojarzący się z żałobnym, kobiecy strój. Reżyser zastosował w filmie ciekawy zabieg – ofiarę obserwujemy oczami zabójcy, a oko kamery lekko przysłania czarna, koronkowa woalka noszona przez antagonistę. O nadejściu tej złowrogiej postaci każdorazowo informuje nas także wspomniany motyw muzyczny.

Powróćmy jednak do fabuły. Po kilku nieudanych próbach schwytania dziewczynki, plan mordercy w końcu się powodzi. Zwłoki Roberty zostają wyłowione z weneckiego kanału, a Franco i jego eks-żona rozpoczynają własne śledztwo. Poszlaki prowadzą od jednego podejrzanego do drugiego, w międzyczasie coraz więcej osób powiązanych ze sprawą pada ofiarą psychopaty. Okazuje się, że Franco natrafił na spisek prominentnych weneckich obywateli uwikłanych w seks-skandal. Atmosfera filmu jest gęsta i mroczna, zabójstwa dzieci oraz przewijający się w tle wątek pedofilii nadają obrazowi dodatkowej obskurności. Reżyser podkłada nam wiele fałszywych tropów, a sceny zabójstw, szczególnie tych których ofiarą są dorośli, są krwawe i interesujące, jednak centralną oś filmu stanowi samo śledztwo.

Najbardziej niezapomnianym momentem Kto widział jej śmierć? jest zdecydowanie scena otwierająca, która działa niczym uderzenie obuchem, ale reżyser trzyma w zanadrzu jeszcze kilka asów. Wrażenie robi na przykład sekwencja poprzedzająca zabójstwo Roberty podczas której dziewczynka, obserwowana przez mordercę, bawi się z innymi dziećmi. Ich zabawie towarzyszy dziecięca piosenka w której powtarza się tytułowe pytanie, niczym niepokojący zwiastun nieszczęścia. Za ścieżkę dźwiękową odpowiadał zresztą sam Ennio Morricone i jest to, w mojej opinii, jedno z najlepszych dzieł Mistrza. Ogromną rolę w budowaniu klimatu filmu odgrywa też lokalizacja. Zamglona Wenecja, ze swoimi kanałami i deszczową aurą nadaje historii dodatkowej tajemniczości i ponurości. Ciężko uniknąć porównań z późniejszym o rok Nie oglądaj się teraz (1973), które gra nie tylko podobnymi weneckimi krajobrazami, ale i motywem żałoby po stracie córki. Warto rozważyć wieczorny maraton filmowy w towarzystwie obu tych kultowych obrazów.


1972 – Love and Death in the Garden of the Gods (reż. Sauro Scavolini)

Film o wyjątkowo baśniowym tytule rozpoczyna się ujęciami bujnej roślinności pięknego ogrodu. Sielankę zaburza jednak widok kropel krwi w wannie. Czyżby zbrodnia w Edenie? Pewna dziewczyna niepewnie wkracza do domu otoczonego ogrodem, jak gdyby kogoś szukała. W pustej willi znajduje jedynie zakrwawione ciało innej kobiety, leżące w wannie. Następnie przenosimy się kilka lat później. Dom został wystawiony na wynajem. Wprowadza się do niego profesor ornitologii (Franz von Treuberg). Pewnego dnia pośród drzew znajduje tajemnicze taśmy. Okazują się one zapisem historii rodziny do której należała posiadłość. Zafascynowany Profesor odtwarza jedno nagranie po drugim, nie wiedząc, że grozi mu niebezpieczeństwo. W ten oto sposób poznajemy historię Azzurry (cudowna Erika Blanc), którą widzieliśmy wcześniej w wannie. Okazuje się, że kobieta przeżyła próbę samobójczą, choć niewiele z niej pamięta. Azzurra zamieszkuje posiadłość z mężem Timothym (Rosario Borelli) oraz bratem Manfredinim (Peter Lee Lawrence). Taśmy odtwarzane przez Profesora są zapisem terapii, którą odbywa kobieta ze swoim znajomym psychoanalitykiem. Dzięki temu interesującemu zabiegowi mamy okazję zrozumieć dziwne relacje jakie panują w rodzinie. Małżeństwo Azzurry nie należy do udanych, natomiast z bratem łączy ją perwersyjne, kazirodcze uczucie. Manfredini jest zakochany w siostrze i zazdrosny o jej związek. Tak oto po nitce dochodzimy do kłębka – zapoznając się z losami bohaterów dowiadujemy się, że za rzekomą próbą samobójczą Azzurry stało coś więcej oraz że taśmy zawierają informacje na temat zbrodni jaka rozegrała się w posiadłości.

Zdecydowanie nie możemy mówić tu o typowym giallo, a raczej dramacie z elementami żółtego nurtu i mystery. Akcja snuje się leniwie, a na sceny morderstw poczekać musimy aż do samego końca, mimo to film wciąga tajemniczą atmosferą, odrobiną psychodelii (zagubiona Azzurra biegająca po pustych uliczkach miasta) i interesującą historią emocjonalnej przemocy. Nic dziwnego, w końcu reżyserem i autorem scenariusza jest Sauro Scavolini, który współtworzył skrypty do klasycznych gialli Sergio Martino. Ciekawym zabiegiem jest sposób prowadzenia fabuły. Dostajemy tu dwie symultaniczne historie – jedną odbywającą się w teraźniejszości i jedną w przeszłości (która zawiera w sobie dodatkowe retrospekcje!). Ostatecznie obie historie spotkają się w finale, gdy Profesor pozna prawdę i stanie oko w oko ze sprawcą całego zamieszania, wcześniej wysłuchując ostatniej taśmy, która będzie zawierała ostrzeżenie (wypowiedziane iście giallowym, złowrogim tonem). Największy urok filmu tkwi jednak w baśniowych lokalizacjach, które nadają mu sennego, odrealnionego klimatu oraz w pięknej, klasycznej ścieżce dźwiękowej Giancarlo Chiaramelliego. Wisienką na torcie jest surrealistyczna scena snu Azzurry podczas którego kobieta widzi swoje własne zwłoki jedzone przez psa i bierze udział w zachłannej uczcie na łonie natury. Warto odkurzyć tę zapomnianą perełkę.


1972 – Eye in The Labyrinth (reż. Mario Caiano)

Doskonały dowód na to, że twórcy gialli lubili bawić się psychoanalizą. Film Caiano rozpoczyna się sceną snu, w którym pewien mężczyzna ucieka przed zabójcą w czarnych rękawiczkach przedzierając się przez labirynt korytarzy opuszczonego budynku. Sceną ciekawie nakręconą, pełną geometrycznych kształtów, nietypowych ustawień kamery i jazzowych melodii. Ostatecznie mężczyzna zostaje zamordowany. W tym momencie główna bohaterka opowieści, Julie (Rosemary Dexter), budzi się. Okazuje się, że mężczyzną ze snu jest jej ukochany, psychoterapeuta Luca (Horst Frank), który od jakiegoś czasu nie daje znaku życia. Zaniepokojona dziewczyna udaje się na poszukiwania do Maracudi, małego miasteczka, gdzie ostatnio mógł przebywać zaginiony, i zatrzymuje się w nadmorskiej willi Gerdy (Alida Valli), gdzie pomieszkują młodzi artyści (wśród nich młoda Sybil Danning!) tworząc coś na kształt komuny. Choć wszyscy zaprzeczają jakoby widzieli Lucę, wkrótce wychodzi na jaw, że mężczyzna faktycznie tam przebywał i że niemal każdy miał powód, by za nim nie przepadać.

Akcja Eye in The Labyrinth nie należy do tych pędzących na łeb na szyję. Przebywająca w willi Julie poddaje się wakacyjnemu klimatowi (a my razem z nią), zażywa nagich kąpieli, opala się topless, romansuje. Dość nierozważnie, biorąc pod uwagę, że znajduje się w otoczeniu ludzi, których podejrzewa o zrobienie krzywdy jej ukochanemu, ale nie zapominajmy, że zachowania bohaterów gialli dość często mijają się z logiką. Ot urok konwencji. Film Caiano nie obfituje w sceny morderstw, poza sceną snu nie spotkamy tu również mordercy w czarnych rękawiczkach. W pewnym momencie pojawia się natomiast typowo giallowy motyw obrazu na którym namalowano zabójstwo Luci. Problem polega na tym, że nie widać na nim twarzy mordercy, a autorem obrazu i potencjalnym świadkiem jest zdziecinniały nastolatek-podglądacz, z którym nie sposób się porozumieć. Dodatkowe utrudnienie stanowi fakt, że każdy z młodych artystów skrywa jakiś sekret o którym wiedział Luca i który mógł stanowić podstawę szantażu. Nie wspominając już o tym, że wokół domu kręcą się same podejrzane persony, z lokalnym gangsterem Frankiem (Adolfo Celi) na czele. Mylenie tropów z pewnością wychodzi Caiano co najmniej nieźle.

Choć fabuła posuwa się do przodu dość sennym tempem to film urzeka zarówno zapachem lata unoszącym się nad willą pełną beztroskich lekkoduchów, jak i lekko szczyptą psychodelii. Maracudi jawi się niczym kraina czarów, do której trafia zagubiona Alicja (Julie). Dziewczyna biega ulicami miasta, trafia do opuszczonych budynków, a gdy spotyka tych samych ludzi, z którymi rozmawiała chwilę wcześniej, oni twierdzą, że nigdy wcześniej jej nie widzieli. Zgrzytliwe melodie atakują nasze zmysły i podsycają ten halucynogenny klimat. Kiedy krąg podejrzanych zacznie się zacieśniać, pewne supełki rozplątywać, a widz będzie oczekiwał ujawnienia mordercy…fabuła wywróci się do góry nogami. W giallo, jak w krainie czarów, wszystko się może zdarzyć.


1975 – Autopsy (reż. Armando Crispino)

Gdyby utworzyć ranking najbardziej nihilistycznych scen otwierających w historii giallo, Autopsy z całą pewnością znalazłoby się na podium. Podczas napisów początkowych nasze zmysły atakuje zgrzytliwa, kakofoniczna ścieżka dźwiękowa Ennio Morricone, okraszona niepokojącymi jękami kobiety, oraz rażący widok słońca. Następnie obserwujemy sekwencję samobójstw. Podcinanie żył, utopienie, podpalenie się w samochodzie, a wreszcie najmocniejsza ze scen – mężczyzna wycelowuje karabin maszynowy prosto w swą klatkę piersiową, tuż obok leżą rozstrzelane ciał jego kilkuletnich córek. To szokująco mocne uderzenie sprawia, że zastanawiamy się czy aby na pewno nie włączyliśmy przez pomyłkę Króla Śmierci (1990) Jörga Buttgereita. Rzymska architektura przypominam nam jednak, że to nadal film Crispino. Gdy historia powoli się rozwija dowiadujemy się, że mieszkańcy Rzymu masowo popełniają samobójstwa, a winę ponoszą za to plamy na Słońcu. Jednocześnie w okolicy grasuje morderca, który wykorzystuje panujący chaos do realizacji własnych celów. Główną bohaterką filmu jest Simona (Mimsy Farmer), urocza pani patolog, która wraz z bratem jednej z ofiar – księdzem Paulem (Barry Primus) stara się rozwikłać zagadkę morderstw. W rolę chłopaka Simony wciela się, dobrze znany fanom włoskiego kina gatunkowego, Ray Lovelock.

Crispino pokazuje nam zupełnie inny obraz Rzymu, niż ten znany nam do tej pory. Zamiast przyjaznego turystom miasta-zabytku, widzimy złowrogie, niemal piekielne miejsce, odpowiedzialne za rozpacz i samobójstwa swoich mieszkańców. Klimat Autopsy jest apokaliptyczny, wisi nad nim widmo Tanatosa, gdzie nie spojrzymy tam czai się śmierć – w kostnicy, w której pracuje główna bohaterka, w muzeum śmierci i tortur do którego wybiera się by porozmawiać ze znajomą. Zewsząd atakują nas obrazy rozkładu i szokujących wyczynów boga śmierci. W jednej z najbardziej pamiętnych scen filmu Simona doświadcza halucynacji podczas, których nadgniłe zwłoki znajdujące się w kostnicy wstają z łóżek, uśmiechają się upiornie, a nawet uprawiają seks. Jak wiele bohaterek gialli, także i Simona cierpi z powodu neurozy – w tym wypadku seksualnej, prawdopodobnie powiązanej z Kompleksem Elektry. I jak to zazwyczaj w filmach żółtego nurtu bywa – wątek nie zostaje rozwinięty na tyle, byśmy dowiedzieli się czegoś więcej, gdyż najprawdopodobniej służy jedynie skierowaniu naszych podejrzeń na główną bohaterkę. Jak już wielokrotnie wspominałam, mylenie tropów to jeden z najważniejszych elementów gialli. Ostatecznie rozwiązanie zagadki, a szczególnie ujawnienie motywacji antagonisty, mogą wydać się rozczarowujące, podobnie jak zupełne pominięcie scen morderstw. Gdyby twórcy filmu zdecydowali się na konsekwentne utrzymywanie ponuro-makabrycznego klimatu poprzez wprowadzenie zamaskowanej postaci psychopaty dokonującego krwawych zbrodni oraz zwiększenie ilości mrocznych scen halucynacji, prawdopodobnie moglibyśmy mówić o arcydziele nurtu. Niestety, tak się nie stało. Otrzymaliśmy więc film bardzo dobry, o kilku mocnych, wręcz genialnych, scenach. Pozostaje cieszyć się tym co mamy.


1976 – Dom śmiejących się okien (reż. Pupi Avati)

Jeden z najwybitniejszych przykładów giallo w dziejach kina rozpoczyna się sekwencją mrożącą krew w żyłach. Obserwujemy agonię człowieka powieszonego za ręce i torturowanego przez dwie tajemnicze postacie. Przy akompaniamencie przeraźliwych wrzasków ofiary słyszymy nagranie chaotycznych słów innego mężczyzny. Choć nie jesteśmy jeszcze w stanie zrozumieć sensu jego wypowiedzi, podskórnie czujemy, że mamy do czynienia z postacią obłąkaną i złowieszczą. Scena przedstawiona jest w sepii oraz zwolnionym tempie, przez co wydaje się jeszcze bardziej odrealniona. Czyżbyśmy wkraczali do królestwa sennego koszmaru? Niepokojąca atmosfera wykreowana na starcie zostanie już z nami przez cały film. Bohaterem obrazu jest Stefano (Lino Capolicchio), artysta zaproszony do niewielkiej wioski w północnych Włoszech, by odrestaurować fresk obłąkanego malarza Buono Legnaniego. Znajdujące się w miejscowym kościele dzieło przedstawia męczeńską śmierć św. Sebastiana. Podczas prac Stefano odkrywa, że znajduje się na nim coś jeszcze (charakterystyczny dla gialli wątek dzieł sztuki zawierających ukrytą wskazówkę). Jednocześnie zaczyna poznawać niepokojącą historię Legnaniego, nazywanego “malarzem agonii” ze względu na upodobanie do tworzenia portretów osób leżących na łożu śmierci. Nasz protagonista dowiaduje się o kazirodczym związku malarza i jego dwóch sióstr oraz morderczych skłonnościach całej trójki. Okazuje się, że mieszkańcy wioski skrywają wiele tajemnic, a życie Stefano może być w niebezpieczeństwie.

Choć nie uświadczymy tu wiele obrazowej przemocy, film od początku do końca trzyma w napięciu grając przede wszystkim tajemnicą, poczuciem zagrożenia i izolacji w małej wiosce, gdzie wszyscy wydają się coś ukrywać. Dom śmiejących się okien wykorzystuje elementy horroru gotyckiego adaptując je do warunków wiejskich. Upiorny zamek zastępuje samotnym domem z niepokojącymi malunkami ust, miejscowe legendy o wampirach – przekazywanymi z ust do ust legendami na temat Legnaniego. Wieś portretowana jest jako źródło zagrożenia, tajemnicze miejsce w którym panuje zmowa milczenia. Ci, którzy ją złamią, niechybnie giną. Miejscowi charakteryzują się fizycznymi anomaliami (upośledzenia, karłowatość) co wpisuje film w ramy zjawiska nazwanego przez Xaviera Mendika mezzogiorno giallo, w skrócie – giallo obrazującym lęki mieszkańców miast i uwydatniającym różnice pomiędzy bogatą, zurbanizowaną północą kraju, a zacofanym, rzekomo zdemoralizowanym południem. Pomimo śmierci malarza, nad miasteczkiem wciąż unosi się jego duch, a my niemal czujemy zapach krwi, którą przesiąkły okoliczne tereny. Avati stosuje również wiele groteskowych inwersji, które wzbudzają niepokój widza poprzez zaburzanie znanej mu rzeczywistości. Należą do nich przerażające, profaniczne malunki tortur znajdujące się w miejscu sakralnym czy zacieranie granic płciowych. Tytułowy dom, podobnie jak kościół, urasta do potężnie oddziałującego symbolu. Namalowane usta wydają się kpić ze Stefano, który nie zdaje sobie sprawy jak straszne tajemnice skrywają. Kościół stanowi zaś przypieczętowanie losu bohatera, który niesłusznie zawierzył instytucji. Nie będzie to zresztą jedyny grzech Stefano. Dociekliwość oraz, typowa dla artystów z filmów Avatiego, wrażliwość, pchająca ku temu co tajemnicze, ostatecznie powiodą go ku zgubie. W końcu ciekawość to pierwszy stopień do piekła.


1977 – Hotel Fear (reż. Francesco Barilli)

Po nakręceniu inspirowanego filmami Polańskiego The Perfume of the Lady in Black (1974) Francesco Barilli kazał widzom czekać na swój kolejny film aż 4 lata. Powodem były niepowodzenia w znalezieniu producentów dla jego autorskich wizji. Ostatecznie przyjął więc ofertę nakręcenia Hotel Fear. Akcja filmu rozgrywa się około 1945 roku. Podczas gdy wokół nadal trwa wojna, Marta (Lidia Biondi) i jej córka Rosa (Leonora Fani) prowadzą hotel, żywiąc resztki nadziei na powrót ojca Rosy z frontu. Pewnego dnia, w wyniku wypadku, matka dziewczyny umiera. Rosa musi przejąć kierownictwo hotelu. Na jej nieszczęście gośćmi pensjonatu są wyjątkowo zdeprawowane persony – faszyści, prostytuki, oszuści. Pewnego razu dziewczyna zostaje zgwałcona przez oślizgłego żigolaka Rodolfo (Luc Merenda) oraz jego starszą, majętną kochankę. W hotelu pojawia się zaś tajemnicza postać, która wymierza zemstę mordując gości.

Jak pisał Roberto Curti, Hotel Fear jest dziełem jedynym w swoim rodzaju, które wykracza poza ramy horroru gotyckiego, giallo czy dramatu psychologicznego, a zamiast tego łączy elementy ich wszystkich. Gotycką atmosferę buduje przede wszystkim sam pensjonat, będący jak gdyby samodzielnym bohaterem filmu. Mrocznym, klaustrofobicznym, groźnym. Gdy w pobliżu słychać zrzucane pociski, posiadłość drży, a goście wraz z nią. Hotel jest zarówno schronieniem, jak i więzieniem. Posiada też swoje tajemnice, na przykład ukrywającego się na strychu, tchórzliwego dezertera – kochanka Marty. Budynek powoli niszczeje, a wraz z nim delikatna psychika Rosy stopniowo zatapiającej się w odmętach obłędu. Element giallo wprowadzony jest za sprawą zabójcy w długim płaszczu i czarnych rękawiczkach, który rozprawia się z parą gwałcicieli. Ciężko jednak mówić tu o zaskakującym ujawnieniu tożsamości napastnika, nie to jest bowiem w filmie najważniejsze. Sercem obrazu zdaje się być młoda Rosa, która dostaje od życia szybki i przymusowy kurs dorastania w momencie, gdy przejmuje obowiązki matki, a jej coming of age naznaczone zostaje wyjątkowo traumatycznym doświadczeniem, jakim jest gwałt. Ciężka rzeczywistość popycha dziewczynę w ramiona eskapizmu, którego formą stają się wyobrażenia o powrocie wyidealizowanego ojca.

Barilli porusza wątek wpływu wojny na życie bezbronnych cywili – Marta i Rosa zmuszone są do ustępstw, poświęcając własną godność na rzecz przetrwania. Nie mogą wyprosić niechcianej klienteli, są skazane na łaskę zdeprawowanych gości. Pozostawiona na pastwę losu nastolatka jest jak owca w stadzie wilków, które tylko czyhają by zbrukać jej niewinność. W tym momencie docenić należy grę aktorską delikatnej Leonory Fani, która doskonale uosabia smutny los kobiet podczas wojny. Film nie zawodzi także w kwestiach technicznych. Barilli ewidentnie posiada zmysł do aranżowania malowniczych kadrów. Niekiedy możemy podziwiać żywą kolorystykę niczym z Suspirii (1977), zazwyczaj jednak mroczne i ponure, ale równie interesujące dla oka, zakamarki utraconego raju Rosy. Wisienkę na torcie stanowi zaś piorunująco piękna ścieżka dźwiękowa autorstwa Adolfo Waitzmana. Hotel Fear to dzieło stylowe, hipnotyzujące i ponure, które wwierca się w duszę i pamięć, a swoją końcówką pozostawia widza w smutnym oszołomieniu. Do głowy przychodzi fragment znanego hitu The Eagles – you can check-out any time you like, but you can never leave.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *