Z archiwum HK Cat III: The Untold Story (1993)

8 sierpnia 1985 roku na plaży Hac Sa w portugalskim Makau znalezione zostały ludzkie szczątki. W trakcie dochodzenia policja stwierdziła, że należą one do czterech różnych osób, a następnie powiązała je z zaginięciem rodziny Zheng. Zhengowie prowadzili dobrze prosperującą restaurację Eight Immortals. Lokal od czasu ich zniknięcia znajdował się pod zarządem Huang Zhihenga, który — jak później ustalono — był zbiegłym z Chin mordercą. Zhiheng został osadzony w więzieniu pod zarzutem zabicia członków rodziny Zheng i po dotkliwym pobiciu przez jednego z więźniów przyznał się ostatecznie do brutalnego zamordowania dziesięciu osób, w tym pięciorga dzieci. Jako że odnalezione fragmenty ciał były początkowo niekompletne (resztę szczątków odkryto dopiero potem w różnych częściach miasta), narodziła się szeroko rozpowszechniona plotka, według której Zhiheng miał dopuścić się również aktów kanibalizmu i serwować mięso ofiar klientom restauracji.

Ta makabryczna zbrodnia legła u podstaw scenariusza The Untold Story Hermana Yaua, obrazu który całkiem słusznie dorobił się złej sławy, jak i sporych zysków w hongkońskim box office. Twórcy zaczynają od pierwszej zbrodni antybohatera, dokonanej jeszcze w Hongkongu, gdy to Wong Chi-hang (Anthony Wong) pali żywcem swego partnera od gry w karty. Poszło rzecz jasna o pieniądze, ów schemat powtórzy się kilkanaście lat później w Makau, tyle że tym razem Chi-hang dokona już prawdziwej rzezi. Zanim jednak dojdziemy do szczegółów szokującej masakry w restauracji, przyjdzie nam śledzić codzienny żywot potwora: pozbawionego sumienia hazardzisty i psychopaty. Z czasem szemranym tymczasowym właścicielem knajpy z chińszczyzną zaczyna interesować się policja, prowadząca dochodzenie w sprawie poćwiartowanych zwłok znalezionych przez dzieci na plaży.

Obraz Yaua trzyma się podstawowych faktów, ale jednocześnie odpowiednio je „ubarwia”. Najlepszym tego swobodobnego podejścia przykładem upiorna pogłoska o kanibalizmie, którą twórcy włączyli do historii: w filmie Wong w rzeczy samej przerabia całą familię na farsz do grillowanych bułeczek. Żegnaj true crime, witaj wolności i swobodo eksploatacyjnego szlamu. The Untold Story pod względem ekranowej przemocy nie cacka się z widzem, serwując sceny ćwiartowania, dekapitacji i gwałtów. Jednej ze swych kobiecych ofiar, po uprzednim zaspokojeniu chuci, bohater wbija w pochwę garść pałeczek do jedzenia, który to akt mizoginistycznego barbarzyństwa owocuje fontanną krwi tryskającą z części intymnych ofiary.

Najpaskudniej robi się jednak gdy przychodzi do przemocy względem nieletnich. W finałowym akcie, kiedy to w ramach retrospekcji poznajemy z detalami mord Wonga na pracodawcy i jego rodzinie, wśród ofiar znajdują się również dzieci. Zakneblowani małoletni aktorzy wyglądają na autentycznie przerażonych, gdy wcielający się w ich oprawcę Anthony Wong szaleje na planie w furii. Kamera nie unika pokazywania bestialskich aktów: dzieciaki kończą z poderżniętymi gardłami i odciętymi głowami. Na koniec zaś dostajemy widok mordercy odpoczywającego po „ciężkiej robocie” pośród ciał zaszlachtowanej rodziny.

Hongkońska cenzura nie miała innego wyjścia, jak okroić dzieło Yaua z najbardziej drastycznych scen i skierować je do kin z najwyższą kategorią wiekową. Sama tematyka była jednak na tyle bulwersująca, a pamięć o prawdziwych zbrodniach Zhihenga na tyle wciąż żywa, że pomimo wszelkich restrykcji The Untold Story okazało się ogromnym hitem, który doceniła nawet tamtejsza akademia sztuki filmowej, nagradzając Anthony’ego Wonga za główną rolę męską. Był to pierwszy duży triumf tego aktora, przy czym uczciwie należy przyznać, że zapracował na niego. Jako Wong Chi-hang tworzy naprawdę odpychającą postać, która przeraża i spokojnie uchodzić może za wcielenie zła w ludzkiej skórze. Ostrzyżony na jeża, w okularach, wygląda jak potencjalnie niebezpieczny oblech. Jest czymś znacznie gorszym.

Jak łatwo wywnioskować z powyższego, The Untold Story to nie jest lekki i przyjemny seans. To reportaż z rynsztoku, kino patologiczne i brudne, którego toksyczne wyziewy w nieznacznym tylko stopniu łagodzone są przez humorystyczne wtręty. Humor ma tu dwojakie oblicze. Raz jest skrajnie głupawy, czego wyrazem są sceny przekomarzania się policjantów na komisariacie i motyw odtwarzanego przez Danny’ego Lee oficera, który zmienia kochanki jak chirurg lateksowe rękawiczki. Kiedy indziej wchodzi dowcip smoliście czarny, uzewnętrzniający się z kolei w wątku kanibalistycznym. Na wieść o tym, że pyszne bułeczki nafaszerowane wołowiną, którymi szczodrze obdarzał nachodzących go gliniarzy Wong, tak naprawdę zawierały ludzkie mięso, pół posterunku rzuca się do umywalek i kubłów na śmieci, by rzygać. Wspomniany oficer bawidamek ze stoickim spokojem oznajmia zaś: „Mówiłem, żeby tego nie jeść…”. Czyli opowieść ku przestrodze, z cennym morałem. Czasem lepiej być wege.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *