Mondo Macabro: Meksyk. We Are the Flesh (2016) / Blood for Flesh (2019)

Kino gatunków z Meksyku to temat długi i szeroki jak sam ów barwny kraj. Luchadores, spuścizna klanu Cardona, dorobek Juana Lópeza Moctezumy, tzw. Narco films – mexploitation stanowi bogate źródło celuloidowego szlamu. Na potrzeby tego odcinka Mondo Macabro przekornie wybrałem jednak dwie całkiem świeże produkcję, które równie wiele łączy, co dzieli. Obie powstały przy skromnym budżecie, obie też śmiało poczynają sobie w kwestii gore. Obie w końcu idą w filmowe cytaty i gęstą symbolikę. Różnica taka, że jeden wychodzi ze swego zadania obronną ręką, drugi już niekoniecznie…


We Are the Flesh (2016, reż. Emiliano Rocha Minter)

Kazirodztwo. Kanibalizm. Orgie. Pornografia. A wszystko to w quasi-biblijnym sosie. Dzieło Emiliano Rocha Mintera potencjał bluźnierczy posiada naprawdę spory. I wykorzystuje go w dobry, bo bezkompromisowy sposób. Przy okazji dla niepoznaki przysłaniając eksploatacyjną formułę arthouse’owymi fatałaszkami.

Rzecz startuje w Lanthimosowym duchu. Młode rodzeństwo trafia do ruin zamieszkanych przez mężczyznę w średnim wieku (Noé Hernández). Nie wiemy co to za świat, ale wszystko wskazywałoby na jakąś postapokaliptyczną rzeczywistość. Gospodarz oferuje Faunie (María Evoli) i Luciowi (Diego Gamaliel) schronienie, karmi ich, ale też z czasem zaczyna nakłaniać do grzechu: brat i siostra odkrywają nowy rodzaj miłości, czysto cielesnej. I nic już od tej pory nie będzie takie samo.

Odniesienia do Księgi Rodzaju są tu oczywiste, miejscami reżyser wręcz wali nimi z gracją grabarza. Łopatologii bowiem, podobnie jak turpizmu tu nie brak. W sosie pływają ponadto groteska, wisielczy humor, dosadne gore i niesymulowane sceny seksu. Fauna obciąga swojemu bratu, podczas gdy ich upiorny, obdarzony Nicholsonowskim uśmiechem nauczyciel wali konia. Po czym odwala kitę. Minter nie trawi energii na subtelności, wstęp mogący przywodzić na myśl Kła (2009) to zaledwie przygrywka przed teatrem rozpusty rozpisanym na troje aktorów. I galerię roznegliżowanych statystów. Bo po wyjściu z Edenu trafiamy prosto do Sodomy i Gomory. Jesteśmy, zgodnie z tytułem, ciałem, mięsem. A ciała się pierdolą, utytłane w błocie, wyzwolone od boskich aspiracji, mięso zaś służy do jedzenia.

Proste? Prostackie wręcz, bym rzekł. Ale żeby nie było, że to żałosna grafomania, to całość podana została w artystowskiej manierze sugerującej „kino totalne”. Pornografia jest więc jednym ze środków wyrazu dozwolonych artyście, podobnie jak hektolitry sztucznej krwi. I w zasadzie nie czepiam się, bo wprawdzie nadęcie twórcy bywa drażniące, jego tezy ocierają się o pretensjonalność, ale seans We Are the Flesh nie nuży choćby przez moment, a piekielne wizje wykreowane przez Meksykanina mają tendencję do zapadania w pamięć. Wyobraźnię zatem reżyser ma, podobnie jak jaja potrzebne by kręcić bez oglądania się na przyzwyczajenia delikatnego widza. Jak dla mnie wystarczy.


Blood for Flesh (2019, reż. Alex Hernández)

Gwałt. Kazirodztwo. Kanibalizm. Aborcja. Okaleczenia ciała. Na drugą nogę twór równie popaprany co We Are the Flesh, pełen bezeceństw i okropności. Tym razem jednak mamy do czynienia z tytułem, który zainteresuje jedynie nielicznych. I to nie tyle nawet ze względu na wyjątkową drastyczność poszczególnych składowych fabuły, co ze względu na fabułę samą w sobie. Tudzież jej brak. Jak trafnie określił to jeden z użytkowników serwisu Letterboxd, Blood for Flesh wygląda jakby „Gaspar Noé próbował wyreżyserować film Lucifera Valentine’a”, które to stwierdzenie stanowi prawdopodobnie najlepszą jednozdaniową recenzję omawianej pozycji.

W skrócie ujmując, film Alexa Hernándeza to niskobudżetowe, niezależne rape’n’revenge, w którego warstwie fabularnej znajdziemy więcej znaków zapytania, niż odpowiedzi. Jest wspomniany gwałt, dokonany przez wymalowanych na biało dzikusów żywiących się ludzkim mięsem. Jest dysfunkcyjna, trawiona obłędem rodzina, z oddającym się zakazanej miłości rodzeństwem i trzymanym w charakterze więźnia ojcem. Jest podział historii na rozdziały i liternictwo w napisach początkowych i końcowych zdradzające wyraźną fascynację twórczością Noé’go. Są obrazy pełne odpychającej przemocy ilustrowane muzyką klasyczną, co z kolei nasuwa skojarzenia z Kubrickiem. Jest nawet jakby żywcem zajumane z Wkraczając w pustkę (2009) ujęcie z wnętrza pochwy z penetrującym ją penisem. Jedyne, czego tu brak to jakakolwiek logika i sens.

Całość sprawia bowiem wrażenie zlepku luźnych pomysłów, sekwencji zdarzeń obliczonych na wywołanie u widza szoku i obrzydzenia. W jednej ze scen na ten przykład bohaterka zaspokaja się seksualnie z użyciem trzymanego w pudle płodu (?). Tutaj na końcu zdania pytajnik wydaje się nieodzowny, albowiem akt właściwy rozgrywa się w mroku, odbiorca może jedynie domyślać się o co chodzi, tym bardziej że całe zdarzenie pozbawione jest jakiegokolwiek kontekstu. Scena gwałtu jest z kolei długa, pełna szlochów i malującego się na twarzy aktorki cierpienia, ale nie robi żadnego wrażenia, bo ponownie twórca nie pokusił się o żaden kontekst, nie nadał sytuacji żadnego ciężaru dramaturgicznego. W tym też tkwi największy grzech Hernándeza: wydaje mu się, że do wzbudzenia zainteresowania u widza, zaszokowania go, wystarczy garść przegiętych pomysłów, treść można zaś jedynie zamarkować, by nadać opowieści głębi.

Jako jednak że głębi tutaj nie znajdziemy żadnej, pomimo pewnego powinowactwa stylistycznego, Blood for Flesh w odróżnieniu od We Are the Flesh, nie ma najmniejszych szans by znaleźć uznanie wśród hipsterskiej widowni festiwalowej. To dzieło skazane na wysoce ograniczony „drugi obieg”, pośród maniaków filmowej ekstremy w jej najtańszym, najmniej wysublimowanym wydaniu. Osobiście przyznam, że podczas seansu niejednokrotnie odczuwałem znużenie, co przy skromnym, godzinnym metrażu, jest swego rodzaju osiągnięciem, niemniej z pewną ostrożnością gotów jestem polecić film Hernándeza miłośnikom gore-kuriozów. Takich właśnie spod znaku pana Valentine’a. Rzygania wprawdzie tu nie ma, ale jest cała masa bezsensownego bestialstwa, które undergroundowych hardkorowców może ucieszyć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *