Blue Monday: A Woman’s Torment (1977)

Coś jest nie tak z Karen (Tara Chung). Siedzi całe dnie po ciemku, nie odzywa się słowem. Jej siostra (Crystal Sync) oraz szwagier (Jeffrey Hurst) decydują się w końcu poprosić o pomoc znajomego psychiatrę, doktora Vorela (Jake Teague). W międzyczasie Karen ucieka z należącego do siostry mieszkania na Manhattanie i zaczyna ukrywać się w opuszczonym domu na plaży. Stan psychiczny kobiety pogarsza się od tej pory w błyskawicznym tempie, pojawiają się halucynacje i nagłe zmiany nastrojów. W końcu chora i wyalienowana dziewczyna posunie się do zbrodni…
Roberta Findlay to w środowisku śmietanki towarzyskiej twórców kina eksploatacji kobieta-instytucja. W przemyśle filmowym startowała w połowie lat 60. wespół z mężem Michaelem, z którym nekręciła m.in. trylogię przełomowych roughie: The Touch of Her Flesh (1967), The Curse of Her Flesh (1968), The Kiss of Her Flesh (1968), yetisploitation Shriek of the Mutilated (1974) czy hipisowski shocker The Slaughter (1971), który (nie)sławę zyskał w wersji przemontowanej jako Snuff (1976). Po rozstaniu z małżonkiem (Findlayowie byli małżeństwem aż do tragicznej śmierci Michaela w wypadku helikoptera w 1977 roku, ale de facto pozostawali przez ostatnie kilka lat związku w separacji) Roberta kontynuowała karierę samodzielnie jako reżyser, autorka zdjęć, producentka i montażystka. W latach 70. ze względów czysto pragmatycznych skupiała się głównie na filmowej pornografii, realizując takie klasyczne tytuły Złotej Ery jak Anyone But My Husband (1975), Fantasex (1976) czy The Tiffany Minx (1981). A Woman’s Torment to zaś ni mniej, nie więcej jak porno przeróbka słynnego Wstrętu (1965).
Proto-slasher spotyka hard-porno. Połączenie zgoła specyficzne (sama reżyser w komentarzu nagranym na potrzeby wydania Blu-Ray nie potrafiła niestety przypomnieć sobie, skąd wziął się pomysł na tak dziwaczną mieszankę), najważniejsze jednak, że zdaje egzamin z nawiązką. Akcja rozwija się nieśpiesznie, fabuła niby znana i pozbawiona większych zaskoczeń, ale szybko wciąga. I, co ciekawe, sama historia bierze tutaj górę nad scenami seksu, które niestety z reguły zrealizowane są bez polotu i weny (Findlay przyznawała zresztą otwarcie, że kręcenie owych sekwencji nie przysparzało jej przyjemności i nie poświęcała im szczególnej uwagi). Wyjątek stanowią dwie wstawki „łóżkowe” z udziałem Clei Carson (m.in. Water Power [1977]), ale zasługę przypisywać w tym przypadku należy akurat nie tyle ciekawemu kadrowaniu, oświetleniu czy innym aspektom czysto technicznym, co urodzie aktorki.



W pierwszej kolejności liczy się więc warstwa odpowiedzialna za wywoływanie u widza dreszczy. Jak na przedstawiciela eksploatacyjnej gałęzi X muzy rzecz całkiem przekonująco ukazuje osuwanie się młodej kobiety w paszczę obłędu, w czym duży udział ma kreacja Tary Chung. Jako Karen jest ona naprzemiennie wycofana i wyuzdana, bezbronna i drapieżna. Obdarzona lekko orientalnym (stąd pseudonim) wyglądem aktorka — w rzeczywistości Latynoska (najprawdopodobniej Portorykanka) – pojawiła się w światku porno znikąd, zagrała w zaledwie kilku tytułach i szybko zniknęła z pola widzenia. Zabawna anegdota wiąże się również z jej zniknięciem z planu omawianej produkcji: po około dwóch tygodniach zdjęć znudzona odosobnieniem i brakiem rozrywek (większość zdjęć powstawała na odciętym od cywilizacji wybrzeżu wyspy Fire Island nad Atlantykiem) Chung zdezerterowała, zabierając ze sobą z planu oświetleniowca. Findlay zmuszona była w tej sytuacji dublować krnąbrną aktorkę w pozostałych do nakręcenia scenach, przez co w niektórych fragmentach główną bohaterkę widzimy jedynie od tyłu.
Urzeka w trakcie seansu klimat: wspomniana Fire Island to miejsce dzikie, sprzyjające wyciszeniu, smagane wiatrem, wręcz dziewicze. Pośród takiej scenerii opowieść o szaleństwie nabiera cech ponurej psychodramy, w której seks jest wyrazem rozpaczy i wewnętrznego rozdarcia. Chung zalicza wspólną scenę z Michaelem Gauntem, pamiętnym gwałcicielem i psychopatą z The Intrusion (1975), ale w ich schadzce nie ma grama namiętności, to tylko mechaniczne spółkowanie dwójki obych sobie ludzi, zakończone gwałtowną śmiercią mężczyzny: jego pokryte ranami kłutymi ciało zalewa krew, penis we wzwodzie nadaje bezwładnemu ciału groteskowy wymiar. Małą rolę drugoplanową jednej z ofiar dostała również Marlene Willoughby. Znana m.in. z The Opening of Misty Beethoven (1976) i The Farmer’s Daughters (1976) gwiazda nie ma tu nawet rozbieranej sceny, daje za to popis swojego talentu komicznego jako wścibska miłośniczka ekologii, która nachodzi Karen.
Jest więc i miejsce na humor, ale jego ilości są znikome. Seks nie łechce, nastrój paranoiczny, niebo szare i zamglone. A Woman’s Torment to twór ekscentryczny, przypadnie do gustu jedynie tym, którzy uważają, że pieprzenie doskonale rymuje się z mordem i obłędem. Bo choć sceny seksu, jak już wspomniałem, są tu niespecjalnie estetyczne i mało pomysłowe, to w połączeniu z rodowodem thrillera tworzą unikatową całość, bardzo mocno rezonującą z moim uwielbieniem dla sewentisowych eksperymentów gatunkowych. A jeśli kogoś odrzucają zbliżenia na tryskającą spermę i wilgotne wargi sromowe to spieszę nadmienić, że pani Roberta przygotowała również własnoręcznie wersję „reżyserską” bez scen porno, dodatkowo wzbogaconą o materiał, który nie zmieścił się w kinowym wydaniu rated XXX.

Pornograf i esteta. Ma gdzieś konwenanse. Do jego ulubionych twórców należą David Lynch, Stanley Kubrick, Gaspar Noé oraz Veit Harlan. Przyszedł ze śmiertelnego zimna, dlatego zawsze mu gorąco.