Wspomnienia z pleneru. Na planie Cannibal Ferox – Giovanni Lombardo Radice

Wraz z Giovannim Lombardo Radice, Umberto Lenzim i resztą śmiałków przenieśmy się w sam środek zielonego piekła kolumbijskich lasów deszczowych, gdzie w 1981 roku powstawał ów osławiony film. Grający jedną z głównych ról Radice poświęcił tej szalonej produkcji cały pokaźny rozdział w swojej autobiografii. Oto garść impresji, w których znakomity aktor z właściwym sobie dystansem i kostycznym humorem opisał kilka niesamowitych sytuacji z planu filmowego (bywa, że niewiele mniej makabrycznych, niż sam film), a także podzielił się paroma opiniami na temat Umberto Lenziego, jako człowieka i filmowca. To ostatnie niemal odruchowo powinno przywołać skojarzenie z Wernerem Herzogiem widzianym oczami Klausa Kinskiego. Jedno jest pewne: włoskie kino spod znaku grozy, okrucieństwa i perwersyjnych fabuł, to robota tylko dla prawdziwych twardzieli. Oddajmy głos Giovanniemu Lombardo Radice.
(…)Podczas lotu z Rzymu do Paryża siedziałem obok Umberto Lenziego i miałem pierwszą okazję posmakować jego egocentrycznej, nadętej osobowości, kiedy to wciągnął mnie w upierdliwą grę towarzyską własnego pomysłu. Był to rodzaj filmoznawczej zgaduj-zgaduli, z pytaniami typu: „Kto robił zdjęcia do Za Garść Dolarów Sergia Leone?”On, jako obsesyjny maniak na punkcie wiedzy filmowej znał oczywiście wszystkie odpowiedzi i stale wygrywał, ciesząc się przy tym, jak sześciolatek. Tak od Paryża, ostrożnie starałem się usadowić jak najdalej od niego, obserwując z dystansu, jak kolejny męczennik pada ofiarą jego zabawy. Ekipa plotkowała o bardzo napiętej sytuacji, z powodu fotografa planu Garibaldiego Schwarze, którego poznałem podczas kręcenia City of the Living Dead. Schwarze romansował z żoną Lenziego, przez co ten był wciąż ostro podminowany i wściekły z zazdrości. Postanowiłem, że jak nasz reżyser jeszcze raz naciągnie mnie na ten swój porąbany quiz show, zagnę go pytaniem, kto robił fotosy na planie w ostatnim filmie Lucio Fulciego(…)
(…)Ten gość (Lenzi) wydzierał się na wszystkich i o byle co, od rana do wieczora. Ale to było coś zupełnie innego niż na wpół ironiczne docinki Ruggero Deodato, czy napady biblijnego gniewu Fulciego. Lenzi objeżdżał każdego stekiem wulgarnych, ciężkich przekleństw, nie wyłączając Boga i wszystkich świętych, z personalnymi przytykami do wzrostu, wagi i seksualnych upodobań matki danej osoby. Włoska część ekipy miała już z nim do czynienia wcześniej i była przyzwyczajona, puszczając to mimo uszu i robiąc swoje. Ale miejscowi – z których większość pracowała w filmie po raz pierwszy – odbierali go bardzo poważnie i czuli się totalnie sterroryzowani, co okazało się brzemienne w skutkach. Asystent dźwiękowy tak sobie wziął do serca burę, którą dostał gdy na początku spóźnił się z okrzykiem „Partito!” (kamera, akcja!), że aby uniknąć dalszych awantur, odtąd wykrzykiwał tę komendę ile sił w płucach z konsekwencjami, o których później (…) W każdym razie na mnie Lenzi nie ważył się podnosić głosu i nasza zawodowa współpraca przebiegała grzecznie, aczkolwiek lodowato. Po kilku próbach nawiązania ze mną rozmowy, kiedy to tłumaczył mi, że jest równie wpływowym dla historii kina reżyserem, co John Ford, skapitulował przed moim milczącym uśmiechem i dał mi spokój (…)
(…)Im dalej posuwała się realizacja, tym więcej coraz dzikszych form życia wkraczało do akcji, zarówno przed, jak i za kamerą. W scenariuszu bohater grany przez Danilo Matteiego ginął pożarty żywcem przez piranie.Tego dnia, wszyscy miejscowi rybacy przybyli na plan ze skrzyniami pełnymi tych małych potworów, zapewne stworzonych w wyniku ostrej burzy mózgów pomiędzy Wszechmogącym, Carlo Rambaldim i Sergio Stivalettim. Były płaskie i okrągłe, miały kształt otwartej na oścież piłki tenisowej najeżonej tyloma zębami, ile tylko można sobie wyobrazić. Filmowanie ich w wodzie nie było problemem, ale Lenzi chciał mieć zbliżenie z co najmniej jedną z nich, wgryzającą się w nogę Danilo. Chcąc utrwalić ten wiekopomny szczegół w historii kina, Lenzi zatrudnił krawcową, żeby przyszyła piranię do spodni Danilo. Była to starsza kobieta, która pracowała w branży filmowej niemal przez całe życie mając już do czynienia niemal ze wszystkim, od zombie po dinozaury i starała się wykonać swą pracę jak najlepiej. Nie dało się. Krzycząc raz po raz „To gryzie!”, zasuwała tak szybko, jak potrafiła, by zdążyć przyszyć piranię, zanim ta zdechnie bez wody. Po ponad dziesięciu martwych piraniach, nawet pycha Lenziego musiała ukorzyć się przed prawami natury(…)
(…)Dzień, za dniem, wrzeszcząc i szczerząc kły bez porównania bardziej, niż zaleca się w szkołach aktorskich, wcielałem się w postać Mike’a Logana, z całym jego sadyzmem i podłą naturą. Torturowałem, wykastrowałem i w końcu zamordowałem przewodnika-tubylca, ubiłem świnię, zastrzeliłem indiańskiego nastolatka, usiłując wcześniej zgwałcić jego młodszą siostrę w scenie uzupełniającej niepokorną opowieść o niezbędną perwersję seksualną. Pozostawiłem mojego kumpla Joe na pewną śmierć olewając go w trąbę, a zamiast ratować Glorię i Pata, uwięzionych w czymś na kształt wielkiego kretowiska, odciąłem linę, dzięki której mogli się wydostać. I w końcu nadchodził mój sądny dzień, a indiańska zemsta przebiegała trójstopniowo: kastracja, odcięcie ręki i małpia śmierć pod stołem, z głową wystawioną przez dziurę w blacie. Kanibale pałaszowali mój mózg, po czym, jak sądzę, powinni już zgłupieć do reszty. Scena mojej kastracji nie była może aż tak trudna, jeśli porównać to do wcześniejszych katuszy w Cannibal Apocalypse, ale film Lenziego, to film Lenziego. Toteż żeby już od początku było przesrane, drzewo do którego mnie przywiązano okazało się mrowiskiem i dziadostwo oblazło mnie natychmiast. Usiłowałem alarmować, ale Lenzi był zabiegany, jak to on. Spryskano mnie tylko jakimś sprayem owadobójczym i pozostawiono na pastwę losu, który przybrał postać kolesia od make upu, intelektualnie nie odstającego od poziomu tych zdechłych piranii. Gdy Lenzi poganiał „Szybciej, szybciej!”, ten facet po prostu przykleił atrapę penisa bezpośrednio do mojego własnego, bez żadnego zabezpieczenia, czy materiału ochronnego. I kiedy bezceremonialnie oderwał to po zakończeniu sceny, mój wrzask był o niebo bardziej imponujący niż ten, który wydałem podczas odgrywania filmowej kastracji. Wtedy już całkiem opętał mnie Mike Logan i literalnie nakopałem typowi do dupy, aż parę osób musiało mnie obezwładnić (…)
(…) Reszta ekipy udała się do Nowego Jorku, by nakręcić sekwencje początkowe filmu. Kiedy wrócili, jedyne co pozostało mi do zrobienia, to kilka scen we wnętrzach w rzymskim studio, w tym seks z Zorą Kerovą. Ale zanim to nastąpiło, Mino Loy (producent – przyp. tłum.) tuż po powrocie z Nowego Yorku zadzwonił do mnie w stanie ciężkiej desperacji z prośbą o pomoc. Otóż wspomniany napad furii Lenziego w stosunku do dźwiękowego asystenta, wykreował go na osobnika wrzeszczącego na całe gardło to swoje „Partito”, który jednocześnie nie robił już kompletnie nic poza tym, dlatego wszystkie sceny dżunglowe (ponad dwie trzecie filmu) nie miały nagranego dźwięku. Był wprawdzie skrypt do dubbingu, ale rozmijał się on z oryginałem, gdyż wiele rzeczy pozmieniało się w trakcie kręcenia. Loy błagał mnie, bym został przy stole montażowym i odczytywał kwestie z ruchu warg. Była to straszna męka, ponieważ sprzęt nie był skomputeryzowany jak teraz, a w tych starych typach wszystko trzeba było przesuwać ręcznie, krok po kroku. Ale udało się, choć ile się okląłem na Lenziego i jego tępotę, to moje. Sceny we wnętrzach przebiegły bez problemów, a Zora okazała się o wiele bardziej bezpruderyjna, niż Lorraine De Selle w House on the Edge of the Park. Scena seksu poszła gładko, a my gawędziliśmy i żartowaliśmy nago w przerwach między ujęciami. Wtedy nawet Lenziemu udało się coś zabawnego powiedzieć, gdy zwierzył się, że kręcenie pornosów to najbardziej relaksująca rzecz w pracy reżysera, ponieważ rzucasz tylko hasło „Kamera- akcja! Majtki w dół!” i sobie oglądasz.

Wybrane fragmenty pochodzą z autobiografii aktora Zombie’s Life. Italy’s Whipping Boy talks of his Life and Career. Midnight Marquee Press, Inc. 2017
Tłumaczenie: Simply

Horror, kryminał, western zawsze. Reszta, jak mam nastrój. Teraz nie mam.