Cité Obscure: Próba terroru (1962)
Pracownica banku Kelly Sherwood (Lee Remick) wraca wieczorną porą do domu. Zaparkowawszy w garażu, zostaje zaatakowana przez tajemniczego napastnika. Ukrywający swoje oblicze w mroku mężczyzna grozi dziewczynie śmiercią, jeżeli ta nie pomoże mu w kradzieży 100 tysięcy dolarów. Kelly ma czekać na dalsze instrukcje, a w międzyczasie – standardowa procedura – nie wolno jej kontaktować się z policją, który to zakaz dziewczyna jednak łamie, znajdując wsparcie ze strony agenta FBI Johna Ripleya (Glenn Ford)…
Dreszczowiec w reżyserii Blake’a Edwardsa, twórcy na co dzień kojarzonego raczej z repertuarem komediowym (Śniadanie u Tiffany’ego [1961], Różowa Pantera [1963] oraz siedem jej kontynuacji), aniżeli ekranowym „terrorem” (okazjonalnie zdarzały mu się jednak wycieczki na bardziej poważne terytoria, m.in. w noir Mister Cory [1957] czy kryminale Terapia Careya [1972]). Scenariusz napisał małżeński duet pisarski The Gordons na podstawie własnej powieści Operation Terror (1961), wchodzącej w skład cyklu o agencie Ripleyu. Ci, którzy śmieliby wątpić w umiejętność operowania suspensem i budowania napięcia przez Edwardsa, zostaną sprowadzeni do parteru już na wstępie, w trakcie klimatycznej czołówki z samochodem sunącym w górę wzgórza i następującym po niej „trzęsieniu ziemi”. Reżyser nie bawi się w zbędne wprowadzenia czy prezentowanie poszczególnych postaci — na to znajdzie czas później. Tutaj początek to chwytający — całkiem dosłownie — za gardło thriller, z syczącym przez zęby psychopatycznym mordercą, który niespodzianie wdziera się z impetem w zadbaną, równo przystrzyżoną rzeczywistość przedstawicieli średniej klasy. Po wstępnym uderzeniu przychodzi kolejne, gdy Kelly próbuje dodzwonić się do biura FBI. Dopiero potem Edwards i jego celuloidowy zbrodniarz poluzowują chwyt.
Potem mamy już klasyczną grę w kotka i myszkę pomiędzy zastraszoną ofiarą a posiadającym strategiczną przewagę prześladowcą. Nie byle jakim zresztą prześladowcą, bo odtwarzany przez Rossa Martina (za oceanem największą popularność przyniósł mu udział w serialu The Wild Wild West [1965-1969]) „Red” Lynch to wręcz perfekcyjny szwarccharakter: enigmatyczny, budzący przerażenie i pozbawiony jakichkolwiek skrupułów (już w pierwszej scenie obwieszcza sparaliżowanej przez strach bohaterce, że „zabił już dwukrotnie i nie zawaha się zrobić tego ponownie”). Posiada też pewną „skazę”, która czyni go jeszcze bardziej złowieszczym — cierpi na astmę, przez którą bezustannie dyszy niczym telefoniczny zboczeniec. Złoczyńca tak wyrazisty, że lata później posłuży Davidowi Lynchowi (zbieżność nazwisk przypadkowa, chyba że weźmiemy pod uwagę wpływ przeznaczenia) jako jedna z głównych inspiracji dla trzech najbardziej pamiętnych czarnych charakterów z jego filmów: Franka Bootha z Blue Velvet (1986), Bobby’ego Peru z Dzikości serca (1990) i Boba z Miasteczka Twin Peaks (1990-1991).
Dla miłośników twórczości Lyncha jest tu zresztą więcej ciekawostek i smaczków. Już na wstępie wita nas tablica z napisem Twin Peaks (nazwa prawdziwych wzgórz w San Francisco, gdzie toczy się akcja filmu). Następująca potem scena konfrontacji Kelly z jej zabójczym „przyjacielem” – warto zaznaczyć, że nad wyraz śmiała w portretowaniu psychicznej i fizycznej przemocy jak na moment powstania — została z kolei sparafrazowana przez Lyncha w pamiętnej scenie z Dzikości serca, gdy Bobby Peru napastuje Lulę, powtarzając „Say fuck me”. Z kolei sam motyw sielskiej egzystencji przeciętnego obywatela, która przemienia się w najprawdziwsze piekło za sprawą intruza z zewnątrz, przedstawiciela chaosu i zdegenerowania, jako żywo przywodzi na myśl paralelną koncepcję fabularną z Blue Velvet. Dodajmy do tego kapitalną, klimatyczną ścieżkę dźwiękową od Henry’ego Manciniego, którą Lynch spokojnie mógłby wykorzystać w dowolnym ze swoich filmów zamiast dźwięków wyczarowanych przez Angelo Badalamentiego.
Próba terroru (swoją drogą mamy tu kolejny przykład bezsensownego polskiego tłumaczenia tytułu) to film w istocie wpływowy i wyprzedzający swój czas i to nawet gdy wziąć pod uwagę fakt, że niektóre rozwiązania scenariuszowe po latach wydawać się mogą nieco naciągane lub naiwne. Edwards kreuje atmosferę zagrożenia tak sugestywną, że z marszu wciąga widza w wykreowany świat, a dwie godziny spędzone przed ekranem mijają w mgnieniu oka. Na wyróżnienie zasługują tu również — o ile nie przede wszystkim — skąpane w ciemnościach, oparte na grze cieniem zdjęcia autorstwa Philipa H. Lathropa, który wcześniej pracował jako operator kamery przy Wellesowskim arcydziele kina noir Dotyk zła (1958), a w przyszłości zdobędzie Oscary za zdjęcia do Amerykanizacji Emily (1964) i Trzęsienia ziemi (1974). Niektóre spośród zawartych tu kadrów to najprawdziwsze perły, warto choćby zwrócić uwagę na rozegraną w półmroku sekwencję w pokoju pełnym manekinów, pośród których czai się samotna sylwetka zabójcy.
Oprócz przewodniego wątku kobiety w pułapce i czyhającego na nią psychopaty mamy również w filmie prowadzone równolegle śledztwo FBI. Tu już wkracza klasyczny kryminał w noirowym wydaniu, z grającym pierwsze skrzypce Fordem jako dobrotliwym agentem Ripleyem. Tożsamość szantażysty przez sporą część seansu pozostaje zagadką, a kolejne elementy układanki odsłaniane są stopniowo, aż do wielkiego finału rozegranego podczas meczu baseballa. W efekcie w cenie biletu dostajemy w zasadzie dwie historie: mroczny thriller i bardziej standardowo poprowadzony policyjny procedural. Obie uzupełniają się jednak w doskonały sposób, dając emocjonujące, celuloidowe terroryzowanie widza, z którym w kinowym sezonie wiosenno-letnim 1962 roku w szranki mógł iść jedynie Przylądek strachu J. Lee Thompsona, obraz znacznie lepiej pamiętany po latach przez krytykę i widownię. Niesłusznie, bowiem dzieło Edwardsa w niczym nie ustępuje tamtemu klasykowi, a pod pewnymi względami wręcz go przewyższa.
Wydanie Blu-Ray:
Indicator, UK, Region Free
Pornograf i esteta. Ma gdzieś konwenanse. Do jego ulubionych twórców należą David Lynch, Stanley Kubrick, Gaspar Noé oraz Veit Harlan. Przyszedł ze śmiertelnego zimna, dlatego zawsze mu gorąco.