Mściciel na ulicach, czyli „Życzenie śmierci” razy 5

Lata 70. w Ameryce to czas niepokojów społecznych i narastającej przestępczości, z którą władze nie były w stanie sobie poradzić. Jankeskie kino utrwaliło ów stan rzeczy w dziesiątkach produkcji, swoistym symbolem anarchii i bezprawia czyniąc Nowy Jork. Na takim gruncie wyrosła pewna franczyza, która ostatecznie zamknęła się w pięciu częściach wyprodukowanych na przestrzeni dwóch dekad i jednym remake’u. Charles Bronson, amerykański twardziel numer 1, przez równe dwadzieścia lat wcielał się w Paula Kerseya, zwykłego obywatela, który zrządzeniem losu przeistoczył się w pogromcę przestępców. Widzowie pokochali tego everymana z wąsikiem, łagodnego w obejściu, ale zdecydowanego i niezłomnego, gdy przychodziło do walki z wszelkiej maści zbirami. W pierwszej części poznajemy go jako nieszkodliwego faceta w garniaku w średnim wieku, który z ukochaną żoną wraca do rodzinnego NY z Hawajów. Małżonka zostaje napadnięta i wytarmoszona na śmierć, co pozostawia na Kerseyu trwałe piętno i stanowi początek jego upiornego pecha: w kolejnych odsłonach serii giną kolejni członkowie jego rodziny i przyjaciele, a znużony mściciel za każdym razem z rezygnacją sięga po broń, by dokonać wendetty. I tak oto, z przesiąkniętego pesymizmem kina lat 70. seria płynnie przeszła do pełnych ekscesów lat 80., kiedy to Bronson/Kersey stał się jeszcze jednym herosem kina akcji, likwidującym wrogów w ilościach hurtowych. Co najważniejsze, każde kolejne Życzenie ma swój odrębny charakter i atuty, co – do pewnego stopnia – zapobiega zużyciu formuły. Rape 'n’ revenge? Proszę bardzo — część druga! Bronson jako miejski odpowiednik Commando (1985) rozwalający przeciwników za pomocą bazooki? Odsyłamy do części trzeciej. Kersey zwalczający handlarzy narkotykami? Część czwarta. Zemsta na chłodno (całkiem dosłownie, bo w zimowej scenerii kanadyjskiej) i w kameralnym duchu – piątka.

Z okazji niedawnej rocznicy śmierci Charlesa Bronsona przypominamy wszystkie odsłony kultowej serii, jednocześnie zapewniając o jej niezmiennej żywotności i ponadczasowym temperamencie. Mściwej lektury!

Caligula


1974 – Życzenie śmierci (reż. Michael Winner) – Caligula

Ogromny hit w momencie premiery, rezonujący z nastrojami panującymi w amerykańskim społeczeństwie lat 70. – Życzenie śmierci to film, który perfekcyjnie trafił w czas i miejsce, przy okazji rozkręcając modę na vigilante movies, filmy o samotnych (najczęściej) mścicielach, wyręczających wymiar sprawiedliwości w walce z przestępczością. Charles Bronson jako architekt Paul Kersey przemierza zaśmiecone, nocne ulice zimowego Nowego Jorku z ukrytym w połach płaszcza rewolwerem, za pomocą którego poskramia wszelkiej maści oprychów. Co znaczące, jeszcze do niedawna Kersey był wręcz pacyfistą, typowym liberałem, który wierzył w skuteczność panującego miłościwie systemu. Tragiczne zdarzenie każe mu jednak przejrzeć na oczy: jego żona i córka zostają napadnięte przez trójkę obwiesiów (pośród nich młody Jeff Goldblum), co kończy się śmiercią pierwszej i poważną traumą drugiej. Policjanci rozkładają ręce — odnalezienie sprawców jest mało prawdopodobne. W Kerseyu narastają gniew i bezradność, a gdy dowiaduje się, że poturbowana pociecha trafiła do szpitala psychiatrycznego, poczyna wymierzać kary na własną rękę.

Obraz Michaela Winnera powstał na podstawie wydanej w 1972 roku powieści autorstwa Briana Garfielda, jednak scenarzysta wespół z reżyserem zdecydowali się znacząco poprzesuwać akcenty, czyniąc z historii „ku przestrodze” pochwałę samosądów i samozwańczych, obywatelskich sił porządkowych. Krytycy kręcili nosami, podobnie jak to miało miejsce choćby przy okazji Brudnego Harry’ego (1971), uważając wymowę filmu za co najmniej niestosowną. Publika wiedziała jednak swoje i waliła do kin tłumami, by zobaczyć jak przeciętny Kowalski daje łupnia bandziorom, podczas gdy policja stoi z założonymi rękami. Życzenie śmierci to de facto współczesny western, z głównym bohaterem biorącym udział w ulicznych strzelaninach i pojedynkach (w końcowej scenie Kersey wykrzykuje zresztą do jednego z oprychów: „Draw!”, niczym najprawdziwszy kowboj z Dzikiego Zachodu), z tą różnicą, że zamiast saloonów i miasteczek bezprawia mamy tu wielką metropolię sportretowaną jako miejsce pełne niebezpieczeństw i zasadzek czyhających na niewinnych mieszkańców. Jest to zarazem „najpoważniejsza” odsłona serii, stojąca gdzieś na rozstaju pomiędzy właściwym dekadzie naturalistycznym kinem sensacyjnym a nadchodzącym eskapizmem kolejnego dziesięciolecia, w które bohater Bronsona wkroczy z prawdziwym impetem. Co ciekawe jednak, pomimo że otwarte zakończenie filmu stanowi nad wyraz wygodną furtkę dla kontynuacji, na tę trzeba jednak było poczekać długie osiem lat.


1982 – Życzenie śmierci 2 (reż. Michael Winner) – Simply

Pomysł na sequel zrodził się w głowie producenta i reżysera Menahema Golana już w 1980. Gdy do spółki z kuzynem Yoramem Globusem wykupili za pół miliona dolarów zbankrutowaną, niezależną wytwórnię The Cannon Group, Inc. , szybko zatwierdzono nową politykę programową. Kołem ratunkowym dla podupadłej firmy miała być odtąd masowa produkcja B-klasowego kina akcji obliczonego na szybki zysk. Pierwotnie Golan planował samemu wyreżyserować kontynuację Życzenia śmierci, padło jednak na twórcę ,,jedynki”, za którym ostro obstawał sam Bronson. Pozycja Michaela Winnera w branży sytuowała się na ten czas pod zdechłym psem, na co zapracowały lodowate reakcje krytyków na jego adaptację Wielkiego Snu (1978) i koszmarna klapa finansowa akcyjniaka Firepower (1979). Jest coś bardzo ładnego w tym geście pomocy dla dobrego kumpla, tym bardziej, że przybrało to formę łańcuszka dobrej woli. Winner bowiem kolejno przeforsował wybór kompozytora ścieżki dźwiękowej, angażując swojego sąsiada, wewnętrznie rozbitego, pogrążonego w heroinowym nałogu i kryzysie twórczym Jimmy’ego Page’a (Golan optował za Isaacem Hayesem). Wprawdzie zachowano schemat fabularny części pierwszej, ale to głównie wprowadzone zmiany zarzutowały na ostateczny charakter filmu, zmasakrowanego bezlitośnie przez krytyków. Stonowany pod względem przemocy scenariusz Davida Engelbacha (zero gwałtów) ku jego przerażeniu w celuloidowym produkcie finalnym idealnie wypoczwarzył się w grindhouse’owe monstrum, głównie z inicjatywy reżysera.

Paul Kersey, zgodnie z obietnicą daną w finale części pierwszej, opuszcza Nowy Jork i via Detroit przenosi się do Los Angeles, gdzie z ciemną stroną miasta zapoznaje się błyskawicznie i dotkliwie. Jednak tym razem wyruszając na nocne łowy ma na celowniku konkretną zwierzynę – pięciu ulicznych freaków, którzy najpierw go w biały dzień okradli, potem bestialsko zgwałcili i zamordowali jego latynoską gosposię, następnie dali mu równo po łbie i przyczynili się do śmierci zdeflorowanej uprzednio córki. Pierwszy gwałt to najmocniejsza scena w całej serii Życzenia, zbiorowa ruja analna, ociekająca obleśnym okrucieństwem i zboczoną frajdą z dewastowania wszelkiego człowieczeństwa w ofierze, zatłuczonej na koniec stalowym majzlem do otwierania skrzyń. Gwałt na córce Kerseya nie jest już tak wstrząsający, głównie za sprawą tragicznego aktorstwa Robin Sherwood, która gra pogrążona w jakimś przedziwnym rigor mortis na jawie. Przeciwnie odtwarzająca rolę gosposi Silvana Gallardo, która gruntownie przygotowała się do wyczerpującej sceny (6 dni zdjęciowych!), rozmawiając wcześniej z kilkoma ofiarami gwałtów. Z tego co zauważyłem, na platformach streamingowych króluje wersja ocenzurowana, gdzie obie sceny są skrócone łącznie o 3 minuty, zawierając zaledwie ułamek tego wszystkiego, co gwarantuje tylko wersja uncut. Aktorzy grający piątkę zwyroli (w tym Laurence Fishburne) dostali wolną rękę w opracowaniu ekspresji postaci oraz w wyborze stylówek i makijażu, których siłę wyrazu testowali na przypadkowych przechodniach, strasząc ich i obrażając jak autentyczne gangusy.

Tym razem Paul Kersey, jako ukształtowany vigilante nie musiał już jeździć do Arizony, by nainhalować się brutalnym, pionierskim duchem American Way of Life, sfilcowanym przez wielkomiejską cywilizację. W przeciwieństwie do poprzedniego filmu bohater jest całkowicie wolny od strachu i oporów moralnych. Wynajmuje pokoik w zakazanej dzielni, skąd nocami wypuszcza się na poszukiwania ofiar. Nie prowokuje przypadkowych obwiesi, jak w ,,jedynce”, lecz po kolei namierza całą piątkę. Jest też lepiej przygotowany taktycznie, zamiast krępującego ruchy płaszcza materiałowego nosi luźną marynarkę, workowaty spodzień i nieodłączną, włóczkową ,,nicholsonówę”. Rezygnuje też z ciężkiego sześciostrzałowca na rzecz poręcznej, automatycznej Beretty Cheetah M84 ( na naboje 9mm Browning Short – odpowiednik używanego w demoludach 9mm Makarowa) z dwurzędowym, 13 nabojowym magazynkiem. Sceny konfrontacji są znacznie brutalniejsze niż poprzednio, blood squiby wyraźnie obfitsze, śmierci bardziej konwulsyjne. Najbardziej sugestywnym walorem „dwójki” pozostają nocne sekwencje Kerseyowego flanerowania po ,,ulicach nędzy”, kręcone w naturalnych, zakapiorskich miejscówkach Los Angeles i San Pedro, gdzie 20 gliniarzy z LAPD regularnie zabezpieczało ekipę zdjęciową. Zatrudniono też sporo kolorowego kwiatu lokalsów, odtwarzających galerię ćpunów, żuli, drag queens, pimpów, eskortess, ulicznych proroków, zjebów, krisznowców i Hellsów, których Kersey mija co noc w niespiesznym rytmie travellingów kamery Richarda Kline’a. Nominowana do Złotej Maliny muzyka Page’a ma charakter wybitnie ilustracyjny. Poza otwierającym, zeppelinowskim blues rockiem to głównie budujące niepokój improwizowane blasty i drony z gitarowego syntezatora Rolanda . Życzenie śmierci 2 przy 8 milionowym budżecie odnotował przychód 30 milionów, za to krytyka nie okazała cienia litości. Roger Ebert przyznał 0 gwiazdek zaznaczając, ze tego typu ocenę rezerwuje dla tych nielicznych filmów, które są jednocześnie odpychające moralnie i nieporadne artystycznie. Co nie jest żadnym zaskoczeniem. Kino eksploatacji, w rejony którego pożeglowała ,,dwójka” nigdy nie miało ,,wzięcia” ani zrozumienia w mainstreamowej prasie.


1985 – Życzenie śmierci 3 (reż. Michael Winner) – Justine de Sade

Anarchia na ulicach. Jeżeli myślicie, że to już było, jesteście w błędzie. Tym razem jest jeszcze gorzej. “Uważaj, na ulicach grasuje nowy gatunek” ostrzega Kerseya komisarz. Gangi rozpanoszyły się na dobre i są jeszcze bardziej bezczelne. Gwałty, napady, wybijanie szyb, zmuszanie mieszkańców do płacenia haraczy w celu “ochrony przed bandytami” – tak wygląda codzienność w jednej z nowojorskich dzielnic. Gdy po latach do miasta wraca Paul Kersey, a jego przyjaciel z czasów wojny zostaje zamordowany przez chuliganów, miejscowy komisarz (Ed Lauter), który rozpoznaje w Paulu mściciela, proponuje mu układ. Chce by ten współpracował z policją, informując ją o każdym posunięciu bandytów. Jak na vigilante jednak przystało, Kersey rozpoczyna działania na własną rękę, z czasem dopiero przekonując się, że co kilka głów (i karabinów) to nie jedna. 

Koncepcja na trzecią odsłonę Życzenia śmierci wyszła spod pióra scenarzysty filmów sci-fi, Dona Jakoby’ego. W jego wizji Kersey stanowił miejski odpowiednik Johna Rambo. Ostateczny skrypt przeszedł jednak kilka zmian, a niektóre sceny wycięto ze względu na “nadmierną brutalność”, w związku z czym Jakoby poprosił o usunięcie swojego nazwiska z filmu. Ostatecznie Życzenie śmierci 3 okazało się nie tylko brutalnym, ale też obfitym w atrakcje gung ho (określenie nadmiernego entuzjazmu w walce), którego finał stanowi autentyczną jazdę bez trzymanki.

64-letni Bronson zastawia pułapki na bandytów wkradających się do mieszkań, strzela do złodziei w biały dzień, spokojnie zajadając przy tym loda i robi gangom jedną, wielką rzeź. Jak to w sequelach bywa, jest więcej, szybciej i mocniej. Przemoc jest jeszcze bardziej jaskrawa, punkowi złoczyńcy przerysowani, a zemsta brutalna. Tym razem jednak, w finale Bronson nie działa w pojedynkę. Terroryzowani mieszkańcy, doprowadzeni do ostateczności i zachęceni odwagą mściciela, zaczynają od drobnych aktów odwagi, by ostatecznie chwycić za broń. Ostatnie 20 minut filmu to szalona rozpierducha, podczas której gangusy padają  jak muchy. Londyńskie Brixton (pomimo osadzenia akcji w Nowym Jorku wiele scen nakręcono w Anglii) staje się świadkiem bitwy na śmierć i życie. 

Poza wartką akcją, masą atrakcji i wybuchowym finałem, film może poszczycić się też znakomitą obsadą i ciekawymi postaciami. W pamięć zapada zarówno Lauter w roli brutalnego, ale i zaangażowanego komisarza, jak i barwni odtwórcy ról gangusów, z charakterystycznym Gavanem O’Herlihym na czele. Nie sprawdza się, wciśnięty jakby na siłę, króciutki wątek miłosny, który nim zdąży się rozwinąć… kończy się tak, jak zawsze w przypadku pechowego Kerseya. Trzecia część serii jest typowym dzieckiem lat 80. Przerysowanym, niedorzecznym, radosnym. Zabawnym? Owszem, ale w jak pięknie brawurowym stylu! 


1987 – Życzenie śmierci 4 (reż. J. Lee Thompson) – Dr. Butcher

Mija rok od wydarzeń, których aktywnym uczestnikiem w trzeciej części cyklu był Paul Kersey. Architekt wraca do Los Angeles, gdzie kolejny raz próbuje ustabilizować życie, tym razem u boku reporterki Karen. Znowuż nie będzie mu jednak dany spokój, gdyż nastoletnia córka Karen, Erica, po zażyciu cracku trafia na OIOM, gdzie wkrótce umiera. Podczas konfrontacji z dilerem, który ożenił dziewczynie trefny towar, ginie jej chłopak; chwilę później hurtownikowi sprawiedliwość wymierza Paul. Po szybkiej i bezproblemowej akcji, na bohatera czeka wiadomość od nieznajomego, który zna jego przeszłość i prosi o pomoc w  ostatecznym rozrachunku z gangami narkotykowymi Los Angeles. To bogaty wydawca Nathan White, którego córka zginęła przed laty z powodu przedawkowania. Wspólna tragedia łączy mężczyzn, Paul staje się narzędziem zemsty Nathana, który dostarcza mu broń i niezbędne informacje. Na trop samozwańczego mściciela szybko wpadają detektywi, prowadzący śledztwo w sprawie przedawkowań i śmierci dilerów.

Czwarta część cyklu wyłamuje się z dotychczasowego schematu, na co wpływ miało między innymi zatrudnienie w miejsce Michaela Winnera J. Lee Thompsona, który kosztem rezygnacji z typowo przemocowych scen postawił na klasycznie wykonane kino akcji, miejscami schematyczne i kampowe, nadal jednak satysfakcjonujące i udane. W miejsce gwałtów i graficznej przemocy znanej z poprzednich części, twórcy wtrącili wymyślne sposoby uśmiercania przeciwników, momentami wręcz wyciągnięte z kart komiksów i gier salonowych; Paul widowiskowo rozpierdala restaurację za pomocą bomby umieszczonej w butelce wina, w równie malowniczy sposób unicestwia tajny magazyn, w którym składuje się herę, zaś w finale korzysta w końcu z ręcznego granatnika.

Na planie narzekano na zachowanie Bronsona, co i rusz niezgadzającego się ze scenariuszem, domagającego się na bieżąco zmian w tekście od jego autora, scenarzysty Gaila Morgana Hickmana, co było zapewne spowodowane znużeniem postacią mściciela odczuwanym przez aktora, który przyjął rolę głównie dzięki solidnej gaży, będącej równowartością połowy filmowego budżetu (co przy ówczesnych problemach finansowych Cannon Films było nie lada wyzwaniem dla wytwórni). Dialogi nie były zbyt dobre, niektóre one-linery zdawały się być pisane na kolanie, zaś główny zarys fabularny, w którym tajemniczy mściciel rozpoczyna działania pośród dwóch zwalczających się gangów, bardzo mocno przypominał Yojimbo Akiry Kurosawy. Nie było to wiec dzieło oryginalne, raczej skompilowany na szybko sensacyjny best of. W kinach film nie poradził sobie zbyt dobrze, ledwie odrabiając budżet, natomiast na będącym wówczas w pełnym rozkwicie rynku VHS stał się zdecydowanym killerem, pod względem sprzedaży dystansując wyraźnie resztę serii.


1994 – Życzenie śmierci 5 (reż. Allan A. Goldstein) – Caligula

Po Życzeniu śmierci 4 Charles Bronson doszedł do wniosku, że ma już serdecznie dość postaci Paula Kerseya i nie zagra w kolejnej odsłonie. Inne plany względem samotnego mściciela miał jednak Menahem Golan, który dzierżył prawa do franczyzy. Wprawdzie pod koniec lat 80. spółka Cannon Films odpowiedzialna za wyprodukowanie ostatnich trzech części cyklu ogłosiła bankructwo, a Golan i jego partner biznesowy Yoram Globus rozstali się w niezbyt przyjaznych okolicznościach, jednak obrotny Golan szybko powołał do życia kolejną firmę 21st Century Film Corporation, a piąta odsłona Życzenia miała pomóc w jej rozkręceniu. Bronsona złapał na pieniądze, oferując mu 5 milionów dolarów gaży, co stanowiło połowę budżetu planowanego filmu. Ze względu na ograniczone fundusze porzucono pomysł zekranizowania starego scenariusza autorstwa J. Lee Thompsona, w którym Kersey walczył z terrorystami w Alcatraz i zdecydowano się napisać coś całkiem nowego. Na nowy skrypt niemały wpływ miał sam Bronson, który podsuwał swe sugestie scenarzyście Michaelowi Colleary’emu, postulując m.in. aby jego bohater był tym razem personą mniej brutalną, a bardziej ludzką. Za kamerą stanął Allan A. Goldstein, reżyser znany głównie z pracy w telewizji i filmów obyczajowych, który pomimo braku doświadczenia w kinie akcji miał jeden podstawowy atut: amerykańsko-kanadyjskie obywatelstwo, co umożliwiało kręcenie u północnych sąsiadów bez zbędnej papierkowej roboty.

Od wydarzeń z poprzedniej części minęło 7 lat, w międzyczasie Paul Kersey przystąpił do programu ochrony świadków i teraz jako Paul Stewart wykłada architekturę. Znalazł sobie nową partnerkę w postaci projektantki mody Olivii (Lesley-Anne Down), z którą planuje wziąć ślub. Idyllę burzy pojawienie się byłego męża Olivii, gangstera Tommy’ego O’Shea (Michael Parks), który najpierw wysyła ją do szpitala z pokiereszowaną twarzą, a potem doprowadza do jej śmierci. Paul jeszcze raz chwyta za broń, by dokonać zemsty…

Od strony fabularnej twórcy bynajmniej nie starali się odświeżać formuły i zaproponowali sprawdzone chwyty, choć tym razem rozmach jest wyraźnie mniejszy. Akcja niby toczy się w Nowym Jorku, ale zdjęcia były kręcone w Toronto w celu obniżenia kosztów (przy czym większość scen zaaranżowano w studiu) – podobny zabieg zastosowali kilka lat wcześniej twórcy Piątku trzynastego VIII: Jason zdobywa Manhattan (1989). Węża w kieszeni niestety w trakcie seansu czuć, bo całość ogląda się trochę jak kanadyjską produkcję telewizyjną lub też taką skierowaną bezpośrednio na rynek wideo. Nie da się również nie zauważyć, że Bronson jest zmęczony rolą, tym bardziej że aktor w momencie premiery miał już 73 lata na karku. Był to jeden z ostatnich jego występów przed kamerą, potem nakręcił już tylko trylogię kryminałów Rodem z policji (1995-1999) na użytek szklanego ekranu. Na szczęście jednak nie wszystko jest tu spartolone i niemrawe. Udał się choćby czarny charakter, bo niezawodny Parks świetnie bawi się swoją rolą, tworząc przerysowanego bandziora i wnosząc do historii sporo czarnego humoru (aktor ponoć wiele spośród swoich kwestii na planie improwizował). Urozmaicone są sceny zabójstw i tortur, odpowiednio sadystyczne, wręcz slasherowe, czego najlepszymi przykładami ta, w której twarz bohaterki granej przez Lesley-Anne Down zostaje roztrzaskana o lustro (przez jegomościa przebranego za kobietę!), przypalanie mężczyzny za pomocą prasy pralniczej czy wrzucenie jegomościa do kadzi z kwasem. No i — last but not least — sam wątek zemsty poprowadzony został może schematycznie, ale dzięki temu też dostarcza satysfakcji, w odróżnieniu od np. części pierwszej serii, gdzie tej zemsty… wcale nie było. Życzenie może i nieco geriatryczne, ale fani serii powinni bawić się dobrze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *