Sex, Drugs & Rape N’ Revenge. Kino gwałtu i pomsty

Gwałt. Brudny, zwierzęcy akt, którego najczęściej dopuszczają się osobniki rodzaju męskiego. I zemsta. Najlepiej krwawa i bezlitosna. A wszystko to dla rozrywki, podniety widza o kiepskim guście, czytelnika powieści brukowych i bulwarówek. O kinie rape n’ revenge, jednym z najbardziej kontrowersyjnych odłamów kina eksploatacji, na przestrzeni dekad napisano wiele. Jednakowoż ze względu na bulwersującą zawartość tego typu filmów, wraz ze zmianą standardów i oczekiwań widzów i widzek powinna iść zmiana narracji. W oświeconej trzeciej dekadzie XXI wieku, najbardziej oświeconych czasach w dziejach, kino rape n’ revenge wydaje się jeszcze bardziej problematyczne, niż kiedykolwiek wcześniej. Pojawiają się postulaty, zgodnie z którymi w filmach tego typu gwałtów pokazywać się nie powinno. Ba! Najlepiej, żeby w ogóle żadnego gwałtu nie było, została sama zemsta. Ot, zwykły klaps w pośladek i już jest przyczynek do wykastrowania kilku przedstawicieli męskiego gatunku, tak na wszelki wypadek. Po raz pierwszy w dziejach, choć na razie dość nieśmiało, powstają wreszcie filmy nurtu realizujące tę jakże słuszną linię partyjną: zemsty prewencyjnej. Świat staje się bezpiecznym, bardziej uświadomionym miejscem, a toksyczność męskiej percepcji wreszcie nie polaryzuje kina, które od początku było domeną kobiet, ale z niewiadomych przyczyn zawłaszczone zostało przez schamiałych, cispłciowych, heteronormatywnych troglodytów z kamerą. My jednak nie bylibyśmy sobą, czyli sentymentalnymi dziadersami, gdybyśmy nie wsadzili kija w mrowisko, sięgając po kilka klasycznych przykładów gatunku (+ jeden postępowy okaz dla porównania p.t. „znajdź różnicę”) które już dawno powinny odejść do lamusa, zostać wysłane na śmietnik historii jako przejawy myśli maczystowsko-szowinistycznej. To jak? Gotowi na porcję starego, dobrego R’n’R?

W podsumowaniu wsparł nas niezawodny Mariusz Czernic z Panoramy Kina, któremu dziękujemy za pomoc!

Caligula


1972 – Kozi Róg (reż. Metodi Andonow)  – Simply

Wcześniej potężne i dynamicznie rozwijające się państwo bułgarskie, pod koniec XIV w. zostało podbite przez Turków i przyłączone do Imperium Osmańskiego na blisko 500 lat. Film Andonowa ukazujący tragedię Bułgarów pod tureckim jarzmem został przez rodzimą krytykę uznany za ujętą w mikroskali alegorię losów całego narodu, osiągając status najważniejszej pozycji w tamtejszej kinematografii  (toutes proportions gardees niczym Popiół i Diament (1958) w Polsce czy Turk Fruits (1973) w Holandii). Akcja rozgrywa się na początku XVII w. Pasterz Karaiwan (Anton Gorczew) zabiera stado kóz na kilkudniowy wypas w wyższe partie gór, jego młoda żona z paroletnią córeczką zostają same z chacie. Wtedy kilku Turków składa im wizytę, której cel jest od początku oczywisty. Matka zostaje zbiorowo zgwałcona i umiera, przypadkowo dusząc się wepchniętym do ust kneblem. Scena wstrząsająca sama przez się, szokuje dodatkowo jeszcze z dwóch powodów. Raz że odbywa się to na oczach dziecka, którego płacz nie milknie ani na chwilę robiąc niemalże za diegetyczny soundtrack, a dwa, intruzami nie są obcy, lecz mieszkający w okolicy, można by rzec, sąsiedzi. Obrazuje to dobitnie, jak daleko od asymilacji znajdowały się obydwa narody nawet po kilkuset latach wspólnego bytowania, jak bardzo też prawo silniejszego i dyktowana bezkarnością pogarda okupanta mogły wziąć górę w każdym momencie pozornie unormowanej koegzystencji. ,,To nie jest świat dla kobiet, uczynię cię facetem” –  słowa te rzuca Karaiwan  do swego dziecka obcinając mu włosy i natychmiast wprowadza w czyn.  

Rok za rokiem będzie poddawał córkę codziennemu , morderczemu treningowi, uczył ją walki na kije bez markowania ciosów, hartował w lodowatych, górskich potokach, a w razie braku postępów skatuje pałą do krwi. Gdy drobniutka, nastoletnia Maria (Katia Paskalewa) stanie się już zwinną i twardą jak stal, chudopacholęcą maszyną do zabijania, razem przystąpią do odwiecznego, bałkańskiego rytuału zemsty krwawej. Sprawnie i bezwzględnie zrobią z dupy sałatę szopską każdemu z gwałcicieli. Tytułowy, zaostrzony po bokach kozi róg odegra tu kluczową rolę jako broń biedoty, której nie stać nawet na zakup noża. Pierwsza, mścicielska część opowieści to porywające kino akcji, sceny kolejnych egzekucji są pomysłowo zróżnicowane i podprawione lokalnym folklorem, z doskonałym ograniem surowego pejzażu Rodopów. Spartańska uroda czarno-białych zdjęć i darwinistyczny biologizm życia i śmierci bohaterów mogą kojarzyć się z Kobietą Diabłem (1964) Kaneto Shindo. Druga, spokojniejsza połowa filmu przyniesie szok dla samej bohaterki, gdy dzika dziewczyna odkryje w sobie kobiecość i czułość, której nigdy nie zaznała. Niespodziewanie wyzwoli  to z siebie w odpowiedzi na zew własnej, nigdy nie rozwiniętej, głębokiej natury. Niestety, doprowadzi to do tragicznego końca wszystkich postaci dramatu. Twórcy filmu nie osądzają swych bohaterów, ojciec brutalnie wychowując dziecko ma swoje racje, chcąc możliwie uchronić je przed losem matki. Zemsta też ma sens, jako akt oporu i rękojmia własnej godności. Miłość może, czy wręcz powinna stać się ratunkiem przed całkowitym zatraceniem się na drodze zemsty, ale w ,,świecie nie dla kobiet” i czasach, gdy jedynym prawem jest patriarchalna władza dominatora nad podległym słabszym ( co jest domeną zarówno okupantów jak i uciśnionych), miłość musi przegrać z okrutną realnością. Maria otrzyma dwa ciosy i to z najbardziej niespodziewanych stron.


1972 – Female Prisoner Scorpion: Jailhouse 41 (reż. Shunya Itō) – Dr. Butcher

Zacznijmy od szybkiego zarysu wydarzeń w Female Prisoner #701: Scorpion, klasycznym pinku eiga z 1972r.: Matsushima (Meiko Kaji) jest szpieżką, pomagającą ukochanemu, policyjnemu detektywowi o imieniu Sugimi, w rozpracowaniu siatki handlarzy narkotykami. Nie wie jednak o tym, że jest jedynie przynętą, którą policjant wykorzysta do własnych celów, co skończy się dla niej upokorzeniem i zbiorowym gwałtem. Od tego momentu Matsu żyje tylko żądzą zemsty na swoim byłym;  zamiast jednak rozprawić się z przemocowym absztyfikantem, trafia do więzienia dla kobiet, gdzie przeżywa istne piekło. Po licznych perypetiach i ucieczce, dopina swego; nie będzie jej jednak dane zaznać happy endu – kobieta znowu zostaje aresztowana.

Mija rok od wydarzeń z pierwszej części serii. Zdradzana, gwałcona, nieludzko traktowana Matsushima tkwi nadal w więzieniu pod nadzorem naczelnika Gody (Fumio Watanabe), który obarcza ją odpowiedzialnością za stracenie oka podczas buntu więźniarek, który miał miejsce przed rokiem. Goda ma zostać przeniesiony na inne stanowisko, jednak podczas wizytacji inspektora Matsu dopuszcza się kolejnego ataku i ośmieszenia nadzorcy, któremu dosłownie puszczają zwieracze – sytuacja staje się zalążkiem buntu reszty lagrowczyń, szybko stłumionego zbrojnie. Kara jest nieunikniona i nieludzka – kobiety zostają zaprowadzone do kamieniołomu do pracy ponad ludzkie siły, zaś Matsushima brutalnie zgwałcona przez strażników na oczach współwięźniarek, co wzbudza w kobietach jeszcze większą odrazę do naszej bohaterki (sic!). Zaraz po gwałcie, zostaje więc pobita w furgonie przez rozszalałe jeńczynie, co nie przeszkadza jej uciec wraz z nimi z transportu, przy okazji karząc strażników w możliwie najbardziej sadystyczny sposób (przebicie palem jednego z nich przypomina późniejsze sceny z Cannibal Holocaust). Kajdaniarki uciekają przez nieprzychylne górskie tereny, cierpiąc głód, chłód i ubóstwo – w swego rodzaju retrospekcji stylizowanej na teatr kabuki, poznajemy historię każdej z nich. Na ich tropie są przez cały czas służby więzienne, na dodatek kłodniczki znowu stają się celem gwałcicieli, tym razem pasażerów służbowego wyjazdu na łono natury. Przemoc rodzi przemoc, zemsta jest nieuchronna a Matsu nie ma już nic do stracenia.

Shunya Itō w drugim przez siebie wyreżyserowanym filmie serii kontynuuje wątki z pierwszej części, dodając jej solidnego kopa – tutaj wszystko jest mocniejsze, brutalniejsze, bardziej wystylizowane. Jailhouse 41 to kino przeciwieństw – arthouse miesza się z grindhouse, teatralność kabuki miesza się z rozszalałością gore, wyblakła kolorystyka więziennych cel kontrastuje z przekoloryzowaną przestrzenią na zewnątrz. Stonowane, wręcz stoickie aktorstwo Meiko Kaji podkreśla chaos i szaleństwo jaki spotyka jej bohaterkę, jednocześnie czyniąc z niej postać posągową – samotna mścicielka staje się symbolem kobiet walczących ze wszelakimi formami zwierzchnictwa, niezależnie od płci – Matsushima jest na równi wykorzystywana przez służby więzienne, jak i współ osadzone. Finałowe sceny, w których skazańczynie rozpoczynają bieg ku wolności będą później wielokrotnie źródłem odniesień w kulturze popularnej nie tylko Dalekiego Wschodu.


1973 – The Kiss of Death (reż. Meng-Hua Ho) – Caligula

Rape n’ revenge w stylu hongkońskim. Pracownica fabryki Chu Ling (Ping Chen) zostaje zgwałcona przez piątkę obwiesiów. Zdarzenie owocuje załamaniem psychicznym dziewczyny i jej zwolnieniem z pracy. Chu zatrudnia się następnie jako kelnerka w szemranej knajpie, gdzie nieoczekiwanie opiekę roztacza nad nią właściciel lokalu Wong Ta (Lieh Lo). To jednak nie koniec udręki poturbowanej przez los panienki: kiedy Chu odkrywa, że w wyniku gwałtu zachorowała na śmiertelną chorobę weneryczną, postanawia wziąć krwawy odwet na sprawcach swej niedoli…

Gwałt i zemsta spotykają kung-fu w tym wysoce rozrywkowym kopniaku ze stajni braci Shaw. Za sprawą dobrotliwego szefa restauracji niewinna bohaterka pozna — warto tu zaznaczyć, że ów proces zajmuje jej wyjątkowo mało czasu — tajniki sztuk walki i zacznie po kolei eliminować bezkarnych gwałcicieli. Podłe kreatury kończą marnie, od dźgnięć ostrymi narzędziami w jaja, można więc śmiało uznać, że kara jest współmierna do winy. Zanim Chu Ling dokończy swą krucjatę, zdąży jeszcze zasmakować prawdziwej miłości i nauczy się władać talią śmiercionośnych kart. Reżyser Meng-Hua Ho (m.in. obrosły oślizgłym kultem Oily Maniac [1976]) dba zarówno o to, aby atrakcji w trakcie seansu nie brakowało, jak i by tempo narracji nie dawało widzowi czasu na wytchnienie. Zapomnijcie więc o nutach refleksyjnych czy przepracowywaniu traumy — cytując młodszego o parę ładnych dekad klasyka: „it’s go-go, not cry-cry”. The Kiss of Death będzie więc świetnym wyborem, jeśli poszukujecie solidnego akcyjniaka z motywem zemsty, nie zaś na odwrót. W skali hongkońskiej jazdy bez trzymanki nie jest to może jeszcze całkowity rollercoaster wrażeń, ale uwagę z pewnością zwracają dość ponury nastrój opowieści oraz porozrzucane tu i ówdzie sleazowe akcenty.


1974 – Thriller: A Cruel Picture (reż. Bo Arne Vibenius) – Caligula

Blackmetalowo-darkambientowy revenge flick. Powolny jak walec. I takoż miażdżący wszystko na swej drodze, w szczególności widza. Madeleine (Christina Lindberg) w dzieciństwie padła ofiarą gwałtu, od tamtej pory nie mówi. Dziewczyna mieszka na farmie wraz z rodzicami. Podczas wyprawy do miasta przyjmuje propozycję podwiezienia od nieznajomego. Tony (Heinz Hopf) zrazu jest bardzo szarmancki, zabiera dziewczę na romantyczną kolację i mami ją komplementami. To jednak tylko fasada podstępnego stręczyciela — mężczyzna zamyka Madeleine w swoim mieszkaniu i faszeruje ją heroiną. Od tej pory jej jedynym celem w życiu jest sprzedawanie swojego ciała klienteli, którą napędza jej Tony. Biedaczka uzależnia się od narkotyków i za jeden ze swych wybryków zostaje pozbawiona oka. Prawdziwy szok nadchodzi jednak w momencie, gdy odkrywa, że jej pogrążeni w żalu rodzice popełnili samobójstwo. To przelewa czarę goryczy: niema, jednooka prostytutka poprzysięga zemstę na sprawcy wszystkich swoich nieszczęść…

Obraz Bo Arne Vibeniusa reklamowany był jako pierwszy film zakazany przez cenzurę w Szwecji oraz „film, który nie zna granic zła”. Co prawda w pierwszym przypadku dystrybutorzy nieco rozminęli się z prawdą — palma pierwszeństwa w tej dyscyplinie przypada filmowi Trädgårdsmästaren (1912). Cała reszta jednak się zgadza: Thriller to obraz ponury, przepełniony okrucieństwem i gdzie się nie pojawił, tam miał problemy z cenzorami. W rodzimej Szwecji wersja nieocenzurowana dostała bana, w Stanach odpowiedzialne za dystrybucję American International Pictures wprowadziło do kin film w wydaniu skróconym o dobre 20 minut, zaś w tkwiącej wciąż w epoce wiktoriańskiej Wielkiej Brytanii ów nordycki shocker dostał z marszu zakaz wjazdu. Sam reżyser przyznawał po latach, że do nakręcenia tego obmierzłego klasyka skłoniła go porażka jego wcześniejszego obrazu, familijnej baśni (o ironio!) Hur Marie träffade Fredrik (1969), w związku z którą postanowił spreparować twór bezwstydnie komercyjny. I trochę przedobrzył. Sceny przemocy są tu nieodmiennie celebrowane w slow-motion, zaś te łóżkowe wzbogacone zostały o wstawki XXX (pornografia była wówczas w krajach skandynawskich mocno na topie). Poziom przerysowania tych składowych fabuły ociera się o absurd, ale na śmiech w trakcie seansu nie ma za bardzo miejsca, bo twórcy zadbali, by atmosfera opowieści była tak dołująca, że sam Bergman porżnąłby se żyły. To blisko dwugodzinna celebracja cierpienia, film w którym nie ma miejsca na choćby najdrobniejszy promyk nadziei. Kino zemsty nihilistyczne i twarde jak dziwka, która nie ma nic do stracenia, więc pozostawia po sobie jedynie zgliszcza. Arcydzieło gatunku, bez dwóch zdań.


1974 – Çirkin Dünya aka Ugly World (reż. Osman F. Seden) – Justine de Sade

Last House in Istanbul – takim tytułem ochrzczono turecki rape’n’revenge wymieszany z home invasion. Zabieg to czysto marketingowy, ale wyraźnie pokazujący inspiracje jakie stały za obrazem. Film rozpoczyna się sceną w której trzech bandytów przerywa schadzkę pewnej pary, napadając na kobietę i rozrywając jej ciuchy. Próbę gwałtu przerywa policja zmuszając gang do ucieczki. W poszukiwaniu schronienia włamują się oni do domu małżeństwa z dzieckiem. Nie, to nie może skończyć się dobrze.

Choć film rozkręca się dość długo, początkowo ukazując stosunkowo niewinne zachowania bandziorów, takie jak demolowanie domu czy żądanie ugoszczenia obiadem, to bufonada stopniowo ustępuje miejsca agresji. Dowodzący gangiem Skorpion (Savas Basar) to turecki odpowiednik Davida Hessa, pewny siebie, sprytny lider, który z czasem pokazuje coraz bardziej okrutną twarz. Jego pomagierzy to wąsaci chuligani, pozbawieni opanowania lidera, mocno kontrastujący z napadniętą rodziną należącą do klasy wyższej.

Może się wydawać, że Ugly World to kolejna powtórka z rozrywki w rodzaju Domu na skraju parku (1980) czy The Last House on the Beach (1978) – większość elementów nurtu zostaje odhaczona, mamy tu eskalację przemocy, próby ucieczki czy obowiązkową wizytę policji. Wtórne zagrywki wynagradza jednak przejmujący finał. W pewnym momencie pozostawieni sam na sam z panią domu i jej synem pomagierzy Skorpiona rozpętują piekło. Brutalny gwałt jest tylko początkiem nieszczęść. I choć dochodzi tu do małej zemsty, nie liczcie na finał, który poklepie Was po plecach i pocieszy. Nihilistyczna końcówka, opatrzona przejmującą muzyką, pozostawi Was z krzykiem rozpaczy rozbrzmiewającym w uszach.


1976 – Dziewczyna z reklamy (reż. Lamont Johnson) – Caligula

Margaux Hemingway jako rozchwytywana modelka, która zostaje zgwałcona przez początkującego muzyka. Kobieta wnosi oskarżenie, ale napastnik zostaje oczyszczony z zarzutów i zaczyna łypać pazernym okiem drapieżcy w stronę małoletniej siostry ofiary…

Film Lamonta Johnsona reprezentuje gwałt i pomstę w wydaniu hollywoodzkim: za kamerą sprawdzony telewizyjny wyrobnik, przed nią młode, wschodzące gwiazdy oraz stara gwardia reprezentowana przez Anne Bancroft. Plus scenariusz przesuwający ciężar dramaturgiczny na pojedynek na sali sądowej. Wszystko byłoby zapewne piękne i gładkie, w sam raz pod wypłowiały gust krytyków filmowych pokroju Rogera Eberta, gdyby właśnie nie przewodni motyw zbałamucenia blondwłosej modelki. Scena gwałtu okazała się na tyle wyrazista i dosłowna, że recenzenci nie zostawili na obrazie suchej nitki, narzekając na jego eksploatacyjny charakter, nieumiejętnie przykrywany próbami wprowadzenia komentarza społecznego. Tam jednak, gdzie jedni okazują wzgardę i niesmak, inni korzystają. Dziewczyna z reklamy może nie miałaby najmniejszych szans w oscarowym starciu, a wątek bezradności wymiaru sprawiedliwości w zetknięciu z przestępczością seksualną w istocie wybrzmiewa tu fałszywie, ale rzecz radzi sobie wcale nieźle, gdy przychodzi do egzekwowania prawideł kina gatunkowego. Znajdziemy tu sporą dawkę golizny i finałową zemstę w wydaniu krwawym oraz efektownym (być może odrobinę efekciarskim nawet). Hemingway na pierwszym planie (towarzyszy jej młodsza siostra, Mariel, na trzy lata przed przełomową rolą w Manhattanie Woody’ego Allena) olśniewa urodą i skutecznie szczuje cycem, wcielający się w jej prześladowcę Chris Sarandon to kawał ekranowej gnidy, Los Angeles jako tło akcji zapewnia odpowiedni szyk i koloryt, a dopełnienie zgrabnego obrazu całości stanowi frenetyczna ścieżka dźwiękowa od Francuza Michela Polnareffa (wyobraźcie sobie że w 1976 roku na dyskotekowych parkietach królował elektroniczny utwór będący ilustracją brutalnego gwałtu…). Jedynie te sądowe przepychanki można było nieco skrócić, robiąc więcej miejsca dla wendety i byłoby naprawdę super!


1976 – Sex Wish (reż. Victor Milt) – Caligula

Pornograficzna odpowiedź na Życzenie śmierci (1974). Narzeczona Kena zostaje brutalnie zgwałcona i zamordowana przez psychopatę. Zdruzgotany mężczyzna poprzysięga zemstę.

Harry Reems jako pogrążony w żałobie nieborak, odpowiednik Bronsonowskiego Paula Kerseya. Niezawodny zwyrol Zebedy Colt jako jego adwersarz. W szczególności dla występu tego drugiego warto po dzieło Milta sięgnąć. O ile bowiem od strony czysto fabularnej mamy tu do czynienia z klasyczną sztampą, która służy głównie za pretekst dla zaprezentowania kilku scen seksu, tak Colt jeszcze raz udowadnia, że jego broadwayowskie doświadczenie nie poszło w las i że był prawdopodobnie – obok Jamiego Gillisa – najlepszym aktorem w branży XXX. Jako „Night-Walker” (tak jego postać została ujęta w napisach końcowych) daje prawdziwy popis schizofrenicznego obłędu, na przemian wcielając się w psotliwego kilkulatka i jego mściwą matkę – to jako te dwie urojone postaci dokonuje swych przerażających zbrodni. Efekt jest zgoła upiorny, gdy scenom seksualnego poniżania towarzyszy dziecięce gaworzenie dobiegające z ust dorosłego mężczyzny z pończochą na głowie. Z marszu przychodzi tu na myśl morderca-kaczor z Nowojorskiego rozpruwacza (1982) i przyznam, że w trakcie seansu kilkakrotnie zachodziłem w głowę, czy aby przypadkiem Lucio Fulci nie widział Sex Wish pewnego deszczowego wieczoru spędzonego w Wielkim Jabłku, co podsunęło mu pomysł na jego własnego celuloidowego pojeba. Jest tu również bardzo mocno zaznaczony wątek, jak byśmy to współcześnie ujęli, homofobiczny, bo czarny charakter odtwarzany przez Colta jest bywalcem gejowskich klubów, który pała wyraźną niechęcią względem płci pięknej. I akurat to, że obraz Milta widział Gaspar Noé już kompletnie by mnie nie zdziwiło…

Pod względem narracji czy zwrotów akcji, jak już nadmieniłem, rzecz do zaoferowania wiele nie ma. Wdowiec Reemsa przed dokonaniem pomsty zdąży jeszcze zaliczyć dwie erotyczne przygody (warto jednak zauważyć że ich obecność jest w miarę rzetelnie uzasadniona), a napoppersowany Jasiu Rozpruwacz Colta poderżnie jeszcze kilka gardeł (w tym jedno należące do Terri Hall) i utnie fiuta pewnemu Afroamerykaninowi (zdarzenie to ma miejsce poza kadrem). Brak wyobraźni scenarzystów (oraz niedostatki budżetowe) Sex Wish wynagradza ponurym klimatem i lejącym się z kadrów brudem, czyli elementami bez których nie mogłoby się obyć żadne szanujące się porno roughie z lat 70. Koneserzy nurtu (o którego istnieniu nie wie zresztą większość „filmoznawców”) z pewnością docenią te walory, jednocześnie przymykając oko na niedociągnięcia.


1983 – Handgun (reż. Tony Garnett) – Caligula

Kathleen (Karen Young) niedawno przeprowadziła się z Bostonu do Dallas, by objąć posadę nauczycielki w szkole. Kobieta zostaje zapoznana z Larrym (Clayton Day), przystojnym Teksańczykiem i miłośnikiem broni palnej. Odbywają kilka niezobowiązujących randek, on pragnie przenieść znajomość na wyższy poziom, ona jednak nie jest zainteresowana. Podczas spotkania w jego domu Kathleen pada ofiarą gwałtu – Larry robi się napastliwy i grożąc dziewczynie bronią, dwukrotnie odbywa z nią stosunek. Kathleen zgłasza sprawę na policję, jednak funkcjonariusze odradzają jej wniesienie oskarżenia. Zrozpaczona ofiara zaczyna uczęszczać na strzelnicę, kupuje rewolwer i po mału planuje swoją słodką zemstę…

Film Brytyjczyka Tony’ego Garnetta (wcześniej znanego głównie z owocnej współpracy z Kenem Loachem), który po transferze do Stanów postanowił przenieść garść swoich przemyśleń o tamtejszej kulturze na taśmę celuloidową. A skoro USA, to wiadomo – w pierwszej kolejności na myśl przychodzi broń palna. Refleksje Garnetta do szczególnie odkrywczych nie należą, bo sprowadzić je można w zasadzie do tego, że Teksańczycy to nieokrzesane prostaki, którym broń rekompensuje wiadome kompleksy. Larry to typ odpychający już na starcie, nadmiernie pewny siebie i nie przyjmujący odmowy do wiadomości. Mało tego, po zgwałceniu przerażonej dziewczyny robi jej wymówki odnośnie jej rzekomej „oziębłości” i związanych z nią, domniemanych problemów psychicznych ofiary. Nie lada cham, aż się prosi aby ktoś dał mu po łapach. I gdyby film sprowadzał się do samego motywu zemsty, to zapewne wyszłoby mu tylko na dobre. Niestety, twórca miał ambicje uczynić ze swej opowieści poważny dramat z drugim dnem, w efekcie czego żadna płaszczyzna fabularna nie wybrzmiewa tu z wystarczającæ mocą. Na wendetę czekamy nieco za długo, a gdy już następuje to jest mało satysfakcjonująca. Sam dramat głównej bohaterki ma z kolei letnią temperaturę niedzielnego kina „społecznie zaangażowanego”. Na seans warto skusić się zatem głównie dla poszczególnych, co bardziej udanych składowych historii: fajnie poprowadzonego wątku przemiany cichego dziewczęcia w bezwzględną mścicielkę czy westernowych nawiązań, które z pełną mocą wybuchają w niedopieczonym, acz posiadającym spory potencjał finale.


1985 – Savage Fury (reż. Mark Carriere) – Caligula

Christy Canyon i jej koleżanki zostają napadnięte przez bandę jurnych łobuzów (pośród nich Peter North) i zgwałcone. Mija rok, jedna z dziewczyn przypadkiem napotyka napastników i donosi o tym kumpelom. Dziewczęta wspólnie obmyślają „chytry” plan zemsty…

Zważywszy, że mamy do czynienia z czystej wody porno, nie będzie zaskoczeniem, że plan zakłada przebranie się za prostytutki, uwiedzenie gwałcicieli i uprawianie z nimi głośnego seksu. Mało tego, całe Savage Fury to w zasadzie dwie długie sceny seksu, w trakcie których montażysta przeskakuje jedynie pomiędzy dostępnymi konfiguracjami par i trójkątów. Obie sekwencje nie różnią się ponadto zbytnio od siebie, bo zarówno podczas gwałtu, jak i późniejszej maskarady dziewczyny okazują zadowolenie i ochoczo partycypują w całym akcie. Cóż, to lata 80., czasy soundtracków „komponowanych” na Casio, wytapirowanych fryzur i jakości obrazu na poziomie najtańszego SOV-a (wszystkie wymienione elementy znajdziecie w omawianej pozycji). Cały transgresyjny potencjał pornografii, z którego chętnie korzystali jej twórcy w poprzedniej dekadzie wyparował, ustępując miejsca rozkosznej zabawie w dekadenckich barwach kokainy i gumy balonowej. No dobrze, spytacie, ale co z tą zemstą? I na nią znalazło się tu pięć minut. Całkiem dosłownie „pięć minut” – na finał twórcy zachowali akcję z roznegliżowanymi lasencjami, które z użyciem karabinów maszynowych wymierzają sprawiedliwość swym spoczywającym nago w łóżkach, rozanielonym oprawcom. Jest dużo tratatata, jest slow-motion, są nawet zakrwawione, podziurawione kulami zwłoki z wyeksponowanymi jajcami. Lubicie gołe panny z karabinami? Któż nie lubi! No to wpadajcie na imprezę. Lakier do włosów i powitalne obciąganie w cenie biletu.


1986 – Skrajności (reż. Robert M. Young) – Mariusz Czernic

Po sukcesie serialu Aniołki Charliego Farrah Fawcett stała się telewizyjną ikoną, ale krytycy nie widzieli w niej materiału na aktorkę dramatyczną. Aby podszkolić warsztat i przy okazji błysnąć talentem zaczęła występować w scenicznych przedstawieniach. Przełom nastąpił w sezonie 1982/1983, kiedy zastąpiła Susan Sarandon w off-broadwayowskiej sztuce Williama Mastrosimone’a pt. Extremities. To była rola trudna nie tylko pod względem emocjonalnym, lecz także fizycznym. Na scenie dochodziło do brutalnej walki, w wyniku czego kontuzje były codziennością. Aktorka często występowała z zabandażowanymi palcami, a widzowie byli gotowi wkroczyć na scenę, by odciągnąć napastnika i pomóc ofierze. Spektakl był reżyserowany przez Roberta Allana Ackermana, a na kinowy ekran przeniósł go Robert M. Young według scenariusza autora pierwowzoru.

Pierwsze sceny przywodzą swoim nastrojem lata 80. – nocne ujęcia przedstawiające tajemniczego motocyklistę w akompaniamencie piosenki Stand Up to the Night (nawiasem mówiąc, autorem utworu jest Will Jennings, który napisał także słynne My Heart Will Go On z Titanica). W prologu poznajemy główną bohaterkę, pracownicę Muzeum Historii Naturalnej, która po pracy idzie na trening racquetballa, by następnie wpaść w sidła zastawione przez gwałciciela. Zanim dojdzie do ataku kamera przyjmuje punkt widzenia napastnika szukającego swojej ofiary. Pełen napięcia prolog kończy się ucieczką przerażonej kobiety zanim dojdzie do czynu, który jest zgodny z definicją gwałtu. A skoro gwałtu formalnie nie było, policja nie może wiele zdziałać. Od tej pory kobieta żyje w strachu, gdyż zostawiła portfel na miejscu zdarzenia i napastnik wie, gdzie ona mieszka. Wkrótce pojawi się w progu jej domu, by dokończyć to, co zaczął…

Film otrzymał mieszane recenzje, a niektórzy krytycy określali go nawet mianem najgorszego filmu roku. Jednak Farrah Fawcett i James Russo dają kapitalny popis, który nie przypomina klasycznej gry aktorskiej, lecz autentyczną walkę o przetrwanie. To oni sprawiają, że szablonowy scenariusz Mastrosimone’a ożywa na ekranie i paraliżuje odbiorcę siłą rasowego thrillera… Zgodnie z regułami gatunku sytuacja w pewnym momencie się odwraca. Doprowadzona na skraj wytrzymałości kobieta odpowiada na przemoc jeszcze większą przemocą – oślepia delikwenta sprayem na owady, uderza go pogrzebaczem w jaja, zamyka w klatce i przystępuje do kopania grobu w ogrodzie. Większość akcji rozgrywa się w jednym miejscu, więc teatralne korzenie historii są bardzo widoczne, ale jest także kilka aspektów, które czynią z filmu bardzo intensywne i niezapomniane doznanie. Na tle eksploatacyjnych gatunków, takich jak rape and revenge, ten film się wyróżnia, stawiając pytania o granice moralności i sprawiedliwości oraz uderzając widza klaustrofobiczną atmosferą i realistyczną przemocą.


2010 – The Victim (reż. Matt Eskandari, Michael A. Pierce) – Justine de Sade

Rape’n’revenge w zupełnie innym wydaniu. Młody mężczyzna (Stephen Weigand) zostaje porwany z parkingu przed nocnym klubem i budzi się zamknięty w celi. Porywaczami okazują się dojrzały chirurg (Bob Bancroft) oraz jego umięśniony pomocnik (Brendan Kelly). Przetrzymując ofiarę w piwnicy ogromnej willi doktor poddaje ją ekserymentowi.

Debiut młodych reżyserów okazał się dużo ciekawszy niż można się było spodziewać. Zamiast kolejnego torture porn mamy tu akcję opartą na grze psychologicznej i rozsypane wskazówki, które na koniec ułożą się w całość. Pomimo dość taniego wyglądu, średniej jakości aktorstwa i fabularnych głupotek (wątek policjantki rozwala na łopatki) dostajemy film ciekawy i oryginalny, wyłamujący się ze schematu.

Zemsta szykowana przez dr. Volka polega na powolnym pozbawianiu ofiary jej tożsamości. Poczynając od usunięcia linii papilarnych, przez wymuszone przebieranki po… operację zmiany płci. Tak oto szowinista pada ofiarą przymusowej feminizacji. Poza przemianą fizyczną czeka go także psychiczna – w jego celi rozbrzmiewają porady dla młodych dam, a jedyną lekturą jest pamiętnik małej dziewczynki. Okazuje się, że terror psychologiczny, gry umysłowe, upokorzenia i pranie mózgu bolą równie mocno co fizyczne tortury – metoda to znana chociażby z Guantanamo czy Abu Ghraib.

Młody mężczyzna zostaje więc bezwolnym przedmiotem, któremu najpierw odbiera się tożsamość, a potem nadaje zupełnie inną. To jednak nie koniec jego nieszczęść, bowiem czeka go kolejna przykra niespodzianka. The Victim nie szokuje scenami gore czy nadmiarem przemocy (co nie oznacza, że całkowicie od niej stroni, jedną z najmocniejszych scen jest brutalna scena gwałtu), mimo to pozostawia widza w poczuciu całkowitego dyskomfortu. Co więcej, jak na zarys fabuły oparty o typowy schemat rape’n’revenge, finał po raz kolejny strzela widza w twarz nie zapewniając mu satysfakcjonującej zemsty. Zdecydowanie odradzam wszelkim wrażliwcom i pseudo-wojownikom o kino ładne i kojące.


2020 – Obiecująca. Młoda. Kobieta. (reż. Emerald Fennell) – Dr. Butcher

Czy można zaprezentować przemoc i traumę w filmie w sposób feministyczny i przekształcić tę historię w opowieść o sile i wspólnotowości? Obiecująca młoda kobieta reżyserki Emerald Fennell udowadnia, że to absolutnie możliwe. Film ten nie tylko wykracza poza schematy gatunku „rape and revenge”, ale także zyskuje miejsce jako manifest feministyczny, na który czekaliśmy.

Główna bohaterka, Cassandra Thomas, wyrasta z popiołów tragedii jako kobieta niezłomna i gotowa stawić czoła przeciwnościom. Emocjonalna głębia, którą wnosi Carey Mulligan w tę postać, sprawia, że widzowie utożsamiają się z jej walką, jej bólem i jej siłą przebudzenia. To nie jest typowy film o zemście; to opowieść o odrodzeniu i transformacji, to poruszający i odważny moralitet, który w pełni oddaje głos kobietom oraz ich siłę w obliczu przeciwności. Reżyserka Emerald Fennell prezentuje nam widowisko, którego niezwykła głębia tkwi nie tylko w doskonałej grze aktorek, ale przede wszystkim w silnym przekazie feministycznym, który towarzyszy nam przez całą narrację.

Opowieść radykalnie odwraca stereotypowe role gatunku „rape and revenge”, ukazując bohaterki jako niezłomne, zdolne do przeciwstawienia się niesprawiedliwości. Główna bohaterka, Cassandra Thomas to błyskotliwa studentka medycyny, której przyjaciółka staje się ofiarą druzgocącego aktu przemocy seksualnej. To jednak tylko początek jej opowieści. Film skupia się nie tylko na traumatycznych wydarzeniach, ale przede wszystkim na procesie wewnętrznego przeobrażenia. Fennell błyskotliwie unika sensacyjnych scen oraz zbędnego brutalnego przedstawiania przemocy. Zamiast tego skupia się na uczuciach, myślach i działaniach bohaterki. W ten sposób staje się dogłębnym portretem odrodzenia i umacniania się ofiary, w przeciwieństwie do typowego przebiegu „zemsty”. Mamy okazję poznać bohaterkę jako wielowymiarową osobę, której tożsamość nie jest wyłącznie związana z traumą. Dialogi w Obiecującej młodej kobiecie emanują mądrością i obfitują w subtelną siłę wyrażaną z kobiecej perspektywy, dodając filmowi głębokiego wymiaru. Rozmowy pomiędzy postaciami ukazują różnorodność perspektyw kobiet na temat przemocy, społecznych oczekiwań i ich roli w społeczeństwie.

Warstwa wizualna produkcji również nie pozostaje w tyle. Kadry obejmują zarówno zachwycające pejzaże, jak i intymne zbliżenia twarzy bohaterki, które oddają jej emocje i przemyślenia. Obiecująca młoda kobieta to manifest feministyczny, który śmiało stawia czoło trudnemu tematowi przemocy seksualnej i zemsty. Emerald Fennell udowadnia, że gatunek „rape and revenge” może stać się przestrzenią dla opowiadania bardziej złożonych historii, które angażują widza intelektualnie i emocjonalnie. To film, który z pewnością zostawi trwały ślad w historii kinematografii jako inspirujący przykład odmiennego spojrzenia i odejścia od konwencji. Jednakże, tak jak wcześniej wspomniałem, ważne jest, że film respektuje wrażliwość widza i unika nadmiernego przedstawiania przemocy czy traumatycznych scen. Dbałość o właściwy sposób przekazu oraz zawarcie informacji ostrzegawczych dla widzów, którzy mogą być dotknięci tematem, jest kluczowa. Obiecująca młoda kobieta odrzuca zbędne wizualne eksplozje na rzecz subtelnych emocjonalnych przejść. Dialogi są zrównoważone, przemyślane i pełne siły. Warto zaznaczyć, że film podkreśla różnorodność perspektyw kobiet, tworząc przestrzeń dla dyskusji o traumie, reprezentacji i równości. Jednym z mocnych punktów tego filmu jest jego zdolność do wywołania dyskusji na temat toksycznej maskulinności, która niestety wciąż istnieje w pewnych sferach społeczeństwa. Obiecująca młoda kobieta nie boi się zwracać uwagi na pewne postawy męskie, które mogą przyczyniać się do nierówności płci i dyskryminacji. Od chwili, gdy klapnęły się pierwsze klapki na planach filmowych, panowie filmościby brali pałeczki kreatywności w swoje męskie dłonie i rządzili w świecie wyobraźni filmowej. Ich opowieści, jak perłowe naszyjniki, kształtowały nasze kinowe wyobrażenia. W patriarchalnym labiryncie struktur, mężczyźni bywali zniewalani w klatce machizmu, uwięzieni w roli dominatorów, niosąc świadomość toksyczności. Ich dłoń powinna być wyciągnięta ku wszystkim opresjonowanym kobietom, w geście współuczestnictwa w ich walkach i pragnieniach. W świecie, gdzie myśli są myślane, a masło jest maślane, pewni mężczyźni zdają się trwać w sztywnych ramach przestarzałych norm. Jakby kierowani automatycznymi przekonaniami, przyczepili się do swoich uprzedzeń niczym pijawki. I choć jest to wyzwanie, wierzymy, że edukacja i otwartość mogą przełamać tę postawę. W końcu, jeśli myśli są myślane, to mogą także być myślane z empatią i respektem dla różnorodności, tak jak masło jest doprawiane zgodnie z indywidualnymi preferencjami. Panowie, którzy słuchają i rozumieją, także mogą odegrać kluczową rolę w rozwoju społeczeństwa, tak jak kucharze, którzy doskonalą smak masła, dopasowując je do potrzeb każdego dania. Filmy sexploitation wykorzystywały ciało kobiety jako atrakcję, podsycając męskie pragnienia i zaspakajając ich fantazje. Były to produkcje, które odwoływały się do niskich instynktów, podtrzymując toksyczne wyobrażenia mężczyzn o dominacji nad kobietami. To była eksploatacja w najbardziej wulgarnym znaczeniu tego słowa.

Filmy rape n’revenge to zgniłe owoce patriarchalnej mentalności, której celem było utrzymanie status quo nierówności. Kobiety stawały się marionetkami w rękach mężczyzn, ich głosy, myśli i uczucia całkowicie ignorowano. To była degradacja, która trwała na ekranie, podtrzymując tym samym społeczne przekonanie, że kobieta to jedynie obiekt pożądania. Dzisiaj, w dobie coraz większej świadomości, powinno się stawać przeciwko tym szkodliwym narracjom. Odmówić akceptacji dla filmów, które traktują kobiety jak towar na półce sklepowej. Walczyć o wyzwolenie od tych archaicznych wyobrażeń, dążąc do zmiany, w której kobiety staną się pełnoprawnymi postaciami z głosem, marzeniami i przekonaniami. Niech Obiecująca młoda kobieta stanie się ostrzeżeniem, że już nigdy nie pozwolimy, aby nasza kultura i sztuka były wykorzystywane do utrzymywania patriarchalnego ucisku! To koniec czasów, kiedy mężczyźni dominowali nad narracją, to czas na rewolucję myśli i akceptację równości. Kobiety nie są obiektami do oglądania – są siłą do szanowania, do słuchania i do docenienia. Podsumowując, Obiecująca młoda kobieta to film, który nie tylko zmienia reguły gatunku, ale także skupia się na sile i jedności kobiet w obliczu przeciwności.

No i nie trzeba brać po nim prysznicu.

P.S. Happy Valentine’s Day!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *