Pamiętacie scenę z Sensu życia według Monty Pythona (1983), w której otyły facet odwiedził restaurację i urządził sobie wielki festiwal obżarstwa? Wielodaniowy posiłek ostatecznie zakończył się eksplozją jegomościa z przejedzenia. Ów groteskowy skecz z marszu przyszedł mi na myśl w trakcie seansu Pokarmu. Drugie, znacznie bliższe pod względem stylistycznym i tematycznym skojarzenie to wątek mężczyzny, który został „zakarmiony” na amen przez Johna Doe w Siedem (1995)…

Pokarm nawiązuje bowiem do parafilii określanej potocznie mianem „feederyzmu”, rodzaju seksualnej dewiacji, w której mężczyzna celowo tuczy swą oblubienicę, nierzadko doprowadzając do osiągnięcia przez nią monstrualnych rozmiarów. Bohaterem filmu jest Phillip (Patrick Thompson), specjalista od cyberprzestępczości z Interpolu. Policjant wraz ze swym partnerem wpada na trop osobnika ze Stanów, który prowadzi stronę internetową dla miłośników obfitych kształtów. Co zwraca uwagę śledczych to fakt, że domena jest bardzo dobrze zakamuflowana, zupełnie jakby jej właściciel miał do ukrycia coś więcej niż tylko dziwaczny fetysz. W miarę badania sprawy Philip dochodzi do wniosku, że mężczyzna stopniowo doprowadza do zgonów swoich kolejnych, nieprzeciętnie otyłych kochanek…

Brett Leonard wywołał sporo zamieszania swym drugim pełnometrażowym filmem, Kosiarzem umysłów (1992), który w dużej mierze odpowiedzialny był za wprowadzenie do masowej wyobraźni pojęcia wirtualnej rzeczywistości. Jego kolejne dwa obrazy, Kryjówka diabła oraz Zabójcza perfekcja (oba z 1995) nie odniosły już tak oszałamiającego sukcesu, ale wciąż orbitowały gdzieś tam w obszarze mainstreamu. Potem był jeszcze nakręcony w technologii IMAX edukacyjny T-Rex. Powrót do okresu kredowego (1998), a następnie… słuch o panu Leonardzie zaginął.

Tak przynajmniej wyglądać to mogłoby z perspektywy kinomana, bo omawiany tutaj Pokarm przeleciał jakby zupełnie poza radarem krytyki filmowej i szerokiej widowni, przyciągając uwagę jedynie zatwardziałych fanów opowieści o seryjnych mordercach. Jako niedzielny entuzjasta tego typu fabuł (a zarazem osoba, która doskonale wie, że jakieś 99% filmów o tej tematyce to kompletne niewypały), z zaciekawieniem sięgnąłem po rzeczoną pozycję mniej więcej w okresie, kiedy ujrzała ona światło dzienne (lub z niewielkim poślizgiem). I chyba rzecz była w miarę dobra, skoro po blisko dwóch dekadach o niej pamiętałem i postanowiłem do niej wrócić.

Jedno jest pewne: mamy do czynienia z produkcją, która raczej żadnego odbiorcy nie pozostawi obojętnym. Już sam temat jest, delikatnie mówiąc, kontrowersyjny. W praktyce Leonard idzie jednak w taką dosłowność w ukazywaniu brzydoty, że seans ma działanie wręcz wymiotne. Ukochana czarnego charakteru to przykuty do łóżka zwał tłuszczu, którego jedynym celem istnienia jest jedzenie. Dodajmy do tego konotacje seksualne, a otrzymamy mix wysoce niestrawny i odpychający. I o to rzecz jasna w tej całej zabawie chodzi. Ze swojej perspektywy napiszę, że filmowa transgresja i tzw. obrzydlistwa nie są mi niczym obcym, widziałem całe rzesze „odpychających” tytułów, niektóre spośród nich z pewnością wywołałyby palpitacje u przeciętnego widza. I o ile mnie już mało co rusza, to akurat dzieło Leonarda kilka razy było blisko tego, by zmusić mnie do zwrócenia treści żołądka (polecam sceny dokarmiania ludzkim tłuszczem).

Od strony technicznej Pokarm to, powiedziałbym, liga direct-to-video, z nadużywanymi na każdym kroku filtrami i naddatkiem koloryzacji post-produkcyjnej oraz męczącym, rwanym montażem. Aktorstwo jest miejscami nieco przeszarżowane (choć oddać trzeba, że odtwarzany przez Alexa O’Loughlina miłośnik rubensowskich kształtów to niezgorszy pojeb), ale jeśli spojrzeć na całość jako na urągającą poczuciu dobrego smaku czarną komedię, to wszystko razem gra i buczy. Turpistyczno-upiorne doznanie stawiające przede wszystkim na element szoku, mieszające popowy soundtrack z obrazami skrajnej degrengolady (znalazło się tu również miejsce na nawiązanie do słynnej sprawy „kanibala z Rotenburga”). Miejscami nie wiadomo czy śmiać się, czy puścić wspomnianego pawia, ale jednocześnie Leonard konsekwentnie pozostaje w ryzach mrocznego thrillera o polowaniu stróża prawa na nieuchwytnego psychola. Osobnikom o mocnych żołądkach i zamiłowaniu do dań o unikatowym smaku powinno podejść.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *