Władca iluzji (1995)

Nocne plemię (1990), drugi film w reżyserskim dorobku Clive’a Barkera, w momencie premiery poniosło sromotną porażkę w box office, a sam twórca dostał gorzką lekcję przy okazji współpracy z wielkim hollywoodzkim studiem – 20th Century Fox zażądało przemontowania filmu, który dopiero lata później miał trafić na rynek wideo w wersji zgodnej z pierwotnymi zamierzeniami twórcy. Pomimo rozczarowania Barker już w 1991 roku przystąpił do pisania scenariusza kolejnego swojego obrazu, tym razem opartego na opowiadaniu The Last Illusion z szóstego tomu jego Ksiąg krwi (1985). W miarę upływu czasu w historii ostały się tylko główne elementy i postacie zaczerpnięte z opowiadania, rzecz zaczęła ewoluować i rozrastać się, zyskując zupełnie nową fabułę.

Bohaterem filmu jest prywatny detektyw Harry D’Amour (Scott Bakula), specjalizujący się w sprawach związanych z okultyzmem. Harry (postać powracająca regularnie w powieściach i opowiadaniach Barkera, powiązana zresztą z uniwersum Cenobitów) dostaje zlecenie rozwikłania prostej sprawy związanej z przekrętem ubezpieczeniowym. Trop wiedzie do Los Angeles, gdzie jednak szybko się urywa, wraz ze śmiercią głównego podejrzanego. Nieoczekiwanie Harry wpada na trop grubszej, luźno powiązanej z poprzednią afery, dotyczącej pewnej sekty i słynnego iluzjonisty Philipa Swanna (Kevin J. O’Connor)…

Barker ze swego opowiadania zachował przede wszystkim fascynację iluzjonistycznym fachem i noirowy sztafaż, wywiedziony z czarnych kryminałów autorstwa Dashiella Hammetta, Raymonda Chandlera czy Mickeya Spillane’a. Głównym bohaterem jest poturbowany życiowo detektyw, który regularnie zbiera cięgi od przeciwników, ale w swej profesji nie ma sobie równych. Różnica względem klasyków taka, że D’Amour specjalizuje się nie w sprawach związanych ze zwykłymi śmiertelnikami, a mieszkańcami zaświatów. Wątek niebezpiecznej sekty został bezpośrednio zainspirowany przez działalność szwajcarskiego Zakonu Świątyni Słońca, która zakończyła się w połowie lat 90. skandalem i 74 ofiarami śmiertelnymi (zarówno poprzez morderstwa, jak i samobójcze śmierci członków ugrupowania), ale Barker nawiązywał też do masakry w Jonestown czy niesławnych dokonań „rodziny” Mansona. Na czele kultu twórca ustanowił demonicznego guru Nixa (Daniel von Bargen), szaleńca pod wieloma względami przywodzącego na myśl doktora Channarda z Hellraiser II: Hellbound (1988).

Jest śledztwo, jest charyzmatyczny czarny charakter, musi być jeszcze tajemnica sprzed lat i ognista kobieta. Historię rozpoczyna efektowny wstęp rozgrywający się na pustyni Mojave w 1982 roku, podczas którego oszołom Nix zostaje pogrzebany żywcem, a jego niedoszła ofiara ocalona — co ciekawe Barker sugeruje tu wątek pedofilski, bo ofiarą jest mała dziewczynka, jej oswobodzicielem i przyszłym partnerem zaś jeden z wyznawców Nixa, Swann (na podteksty homoseksualne też znajdzie się miejsce, bo mistrza i ucznia łączy cokolwiek dziwna relacja oparta na mieszance nienawiści, fascynacji i uległości). Dziewczyna wyrasta na pięknego łabędzia o smukłych kształtach Famke Janssen, po to tylko by z ufnością wpaść w ramiona rycerskiego Scotta Bakuly (nieodzowna dla stylistyki lat 90. scena seksu included, choć tylko w wersji reżyserskiej, o czym zaraz).

Neo-noirowy kostium i obowiązkowe dla gatunku punkty programu swoją drogą, ale Barker nie byłby sobą, gdyby nie wplótł w akcję stosownej porcji makabry i body horroru. Odrodzony Nix to pokryta czyrakami, nadgniła kreatura, a jedną z jego mocy jest zmienianie percepcji swoich przeciwników, czego jednym z objawów są wizje ludzi obdartych ze skóry. Twórca w dużej mierze rezygnuje przy tym — znak czasów — z efektów praktycznych na rzecz zdobywającego wówczas coraz większą popularność CGI. Efekty (nomen omen) tej zamiany bywają różne, dla dzisiejszego widza komputerowe tricki z Władcy iluzji będą zapewne prezentować się śmiesznie, jednak nie można niektórym spośród nich odmówić pewnego uroku i psychodelicznej aury (patrz choćby: sceny finałowe).

Na brak gore nie można w każdym razie narzekać i po Barkerowsku jest ono odpowiednio rzeźnicze — część tych specjałów została wycięta w wersji kinowej przez wytwórnię w celu uzyskania kategorii wiekowej R. Pamiętając jednak przykry przykład Nocnego plemienia, Brytyjczyk zapobiegawczo zastrzegł sobie tym razem warunek: na rynku wideo jego nowe dzieło miało się ukazać w wersji reżyserskiej. Łącznie jest to około 13 minut materiału, w skład którego wchodzą nie tylko dłuższe wersje co krwawszych scen, ale też przede wszystkim liczne sceny dialogowe, które zdaniem decydentów ze studia spowalniały tempo akcji. Wiele spośród nich jest kluczowa dla fabuły, warto więc sięgnąć właśnie po wersję rozszerzoną.

Władca iluzji to pod wieloma względami produkt swoich czasów, pływający w gatunkowych schematach, radośnie rzucający się na głęboką wodę nowoczesnych technologii i wyposażony w zaskakująco sporą liczbę akcentów humorystycznych, których poziom nie zawsze jest satysfakcjonujący. Jest to ostatni i zarazem najsłabszy film w dorobku Barkera jako reżysera, co nie oznacza, że zły i nieudany. Sporo można by tu poprawić, kilka decyzji castingowych budzi wątpliwości (O’Connor jako Swann na ten przykład to wybitna wręcz mimoza), historia tu i ówdzie ma luki i popada w naiwność, ale miłośnicy dorobku Barkera — zarówno literackiego, jak i filmowego — odnajdą tu znajome lejtmotywy i odpowiednią dozę cielesnych rozkoszy, które mają spory potencjał stać się legendarne w samym Piekle.

Wydania Blu-ray:

101 Films, UK, Region B

Shout Factory, USA, Region A

Capelight Pictures, DE, Region Free

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *