Slash 'Em All: Dzieci kukurydzy cz. I (1984-1998)
Dzieci kukurydzy to jedna z najdłuższych – obok Władcy lalek czy Halloween – serii w świecie horroru. Do dziś powstało łącznie 11 filmów, w tym dwa remake’i. Co ciekawe, fundamenty w tym przypadku były nader wątłe: ot, jedno krótkie opowiadanie, które wystarczyłoby co najwyżej za podwaliny dla filmu krótkometrażowego. Tymczasem opowieść o dzieciach-zabójcach z głębokiej prowincji zawładnęła wyobraźnią milionów fanów kina grozy na całym świecie i wciąż odradza się w nowych konfiguracjach. Przed Wami omówienie pierwszych pięciu części tego jakże nierównego, stanowiącego wręcz kwintesencję „dolnej półki wypożyczalni” cyklu.
1984 – Dzieci kukurydzy (reż. Fritz Kiersch)
Ekranizacja opowiadania Stephena Kinga z 1977 roku. Sam pisarz stworzył pierwotną wersję scenariusza, która jednak ostatecznie została odrzucona i zastąpiona skryptem od niejakiego George’a Goldmsitha (facet dorobek ma wprawdzie mizerny, ale słusznie wytknął Kingowi — wiecznie niezadowolonemu z ekranizacji swej prozy — że kina jako medium to on niestety za bardzo nie rozumie). Film powstał pod auspicjami założonego przez Rogera Cormana New World Pictures za skromne 800 tysięcy dolarów, która to suma zwróciła się z pokaźną nawiązką — wpływy z kin sięgnęły 14 milionów dolarów.
Głównymi bohaterami historii są Burt (Peter Horton) i Vicky (Linda Hamilton na moment przed wielką sławą), którzy podróżują przez Stany w kierunku Seattle, gdzie Burt ma podjąć pracę lekarza. Po drodze para trafia do małego miasteczka Gatlin w Nebrasce, które sprawia wrażenie opustoszałego. Wkrótce okazuje się, że jedynymi mieszkańcami mieściny są dzieci, które trzy lata wcześniej wymordowały wszystkich dorosłych…
Punkt wyjścia jest tu obiecujący, nawet jeśli niekoniecznie odkrywczy — King najpewniej zżynał z hiszpańskiego horroru Who Can Kill a Child?, który swą premierę miał w 1976 roku. Mamy też zgoła upiorną scenerię wydarzeń: wyludnione miasteczko, otoczone ciągnącymi się w nieskończoność polami kukurydzy. Problem jednak w tym przypadku stanowi samo wykonanie, bo stojący za kamerą Fritz Kiersch ma dwie lewe ręce do budowania napięcia. Przez większość czasu, może poza całkiem intrygującym wstępem z małomiasteczkową rzezią, mamy tu do czynienia z przeciętnym snujem, w którym postaci bez ładu i składu szwendają się po mieście. Kolejny mankament to same dzieciaki — twórcy najwyraźniej mieli problem ze znalezieniem wystarczającej liczby małoletnich aktorów, więc sporą część drugiego planu obsadzili statystami w okolicach trzydziestki, którzy przed kamerą udają… nastolatków. Dwie główne decyzje obsadowe w ramach dziecięcej sekty na szczęście się sprawdziły: wcielający się w rywalizujących liderów John Franklin i Courtney Gains, pomimo niekoniecznie adekwatnego wieku (w momencie premiery mieli odpowiednio 25 i 19 lat) wypadają w swych rolach nader sugestywnie, co przede wszystkim zawdzięczamy specyficznej fizjonomii obu. I to zapewne ich występy w dużej mierze przyczyniły się do oszałamiającego sukcesu produkcji w box office, bo poza tym Dzieci kukurydzy to niestety średnio udany slasher z dolnej półki, w którym jedna klisza pogania drugą, a wielki, bombastyczny finał z manifestacją monstrum-ducha kukurydzy (?!) ociera się o śmieszność. Bodaj najbardziej przereklamowany start jakiejkolwiek spośród ejtisowych franczyz kina grozy, który mimo tego do dziś posiada rzesze oddanych fanów i cieszy się kultowym statusem.
1992 – Dzieci kukurydzy II: Ostateczne poświęcenie (reż. David Price)
Kontynuacja Dzieci ujrzała światło dzienne dopiero blisko dekadę po premierze części pierwszej i powstała pod egidą młodej wówczas wytwórni braci Weinsteinów Dimension Films. Akcja rozgrywa się bezpośrednio po wydarzeniach przedstawionych w „jedynce”, w małym miasteczku Hemingford, znajdującym się w sąsiedztwie nieszczęsnego Gatlin. Bohaterami są tym razem przejeżdżający przez te rejony ojciec z synem. John (Terence Knox) jest drugorzędnym pismakiem pracującym na zlecenie tabloidów. Mężczyzna nie dogaduje się ze swym synem Dannym (Paul Scherrer), z którego matką rozstał się jakiś czas temu. Wspólna podróż ma ich ponownie zbliżyć do siebie, jednak wszystko wskazuje na to, że wysiłki rodzica nie odniosą sukcesu. Po przybyciu do Hemingford Johna interesuje zresztą bardziej tutejsza tragedia, w której upatruje dobry materiał na artykuł, aniżeli naprawianie relacji z Dannym. Chłopak z kolei wzdycha do lokalnej podfruwajki Lacey (Christie Clark) i jednocześnie wpada w złe towarzystwo, nawiązując kontakt z Micahem (Ryan Bollman), jednym z dzieciaków ocalałych z kukurydzianej rzezi, która niedawno rozegrała się w Gatlin…
Fabuła filmu Davida Price’a jedzie równo na kliszach i schematach gatunku, jednak rzecz i tak stoi o jakiś poziom wyżej od części pierwszej. Przywódcą upiornych dzieciątek składających ofiary „Temu, Który Kroczy Pomiędzy Rzędami” znów jest dorosły aktor, ale aparycja Bollmana jest wystarczająco „niedojrzała”, byśmy mogli uwierzyć, że to po prostu dziwny nastolatek (lub, jak by to ujęli Jankesi, zwyczajny creep). Grunt, że opowieść nie wlecze się w ospałym tempie, postaci, choć skrojone stereotypowo (zbuntowany chłopak z rozbitej rodziny, małomiasteczkowa samotna MILF-ka, Indianin-mędrzec), dają się jako tako lubić, a i porcja lightowego gore się znajdzie. Wszystko zmierza oczywiście do z góry wiadomego finału, w którym demon kukurydzy dostanie po dupie od bandy przyjezdnych, którym nieobca jest znajomość obsługi kombajnu, ale jako B-klasowy slasher na wieczorny seans Ostateczne poświęcenie sprawdza się wcale nieźle. Pewną innowację stanowi tu ponadto poboczny wątek korupcji i knowań wysoko postawionych obywateli Hemingford — wreszcie nie tylko dzieciaki są tymi złymi. Ba! Dzieciaki po prostu miały wyprane łby, a dorośli to najzwyklejsze chciwe skurwiele, którym pieniądz przyćmił zdrowy rozsądek. Z takim morałem mogę spokojnie iść spać.
1995 – Dzieci kukurydzy III: Miejskie żniwa (reż. James D.R. Hickox)
Twórcy „trójki” najwyraźniej doszli do wniosku, że widzom przejadło się Gatlin w stanie Nebraska (oraz okoliczne wiochy) i postanowili przenieść akcję serii do miejskiej dżungli. Efekt? Pierwsza tak naprawdę udana część cyklu, bo niesiląca się na bycie opowiedzianym w pełni serio horrorem (którego i tak nikt nie brał na poważnie), a skupiona po prostu na dostarczeniu porcji przegiętej rozrywki. To także pierwsza odsłona kukurydzianej serii skierowana od razu na półki wypożyczalni wideo, co odtąd miało stanowić klątwę franczyzy na długie lata — Dimension Films zainteresowane było bowiem głównie trzymaniem praw do marki, co obligowało ich do regularnego produkowania kolejnych części, z czasem coraz gorszej jakości (identyczna sytuacja jak z serią Hellraiser).
Głównymi postaciami Miejskich żniw są przybrani bracia: nastoletni Joshua (Ron Melendez) i demoniczny smarkacz Eli (Daniel Cerny). Chłopaki pochodzą z Gatlin i właśnie stracili ojca-pijaka (konkretnie to Eli pomógł mu zejść z tego świata). Obaj zostają wkrótce adoptowani przez dobrze sytuowane małżeństwo z Chicago i tak oto para młodocianych rednecków w amiszowych strojach zjawia się w wielkim mieście. Joshua szybko zaczyna się asymilować z miejscowymi dzieciakami, nawet zakochuje się z wzajemnością w czarnoskórej koleżance z klasy, ale Eli na te kontakty patrzy z dezaprobatą — dla niego liczy się tylko to, by nieść słowo Tego, Który Kroczy Między Rzędami przez świat…
Przeprowadzka zdecydowanie zrobiła dobrze Dzieciom kukurydzy, wnosząc do serii powiew świeżości i… kapitalne efekty praktyczne. Fabuła jest — delikatnie ujmując — niezbyt mądra, miejscami wręcz nonsensowna, ale wyraźnie widać, że twórcy (w tym debiutujący na stołku reżysera James D.R. Hickox, brat zmarłego w tym roku Anthony’ego, twórcy m.in. Gabinetu figur woskowych [1988]) nie traktują swojego dzieła na poważnie. Pojawiają się tu tony żywcem zerżnięte z Omenu (1976) i jego kontynuacji: Eli to mały diabeł wcielony (wcielający się w niego Cerny w momencie powstawania miał jedynie 12 lat, a popis aktorski dał naprawdę niezły), który wykańcza swych przybranych rodziców, ukrzyżowuje do gry nogami księdza i przygotowuje grunt pod kukurydzianą apokalipsę, podczas gdy w tle rozbrzmiewają iście szatańskie chorały. Miejscami można odnieść wrażenie, że spora część materiału została wywalona do kosza na etapie montażu, by zachować względnie przystępny metraż: niektóre ze scen nie kleją się ze sobą w naturalny sposób, zdarzają się dziwaczne przeskoki fabularne. Kompletnie to jednak nie przeszkadza w czerpaniu frajdy z seansu, który z czasem coraz mocniej skręca w rejony najntisowego absurdu, zwieńczonego orgiastycznym finałem. Tradycyjnie bowiem na sam koniec otrzymujemy emanację stwora kukurydzy, który tym razem urządza srogą rzeźnię, atakując swych nastoletnich wyznawców (pośród nich statystująca młoda Charlize Theron) na wszelakie sposoby (m.in. wpychając jedną ze swych macek między nogi młodego dziewczęcia). Jest tu też świetna scena urywania głowy chłopakowi przez… pole kukurydzy. Za efekty odpowiedzialny był Screaming Mad George, japoński spec znany m.in ze współpracy z Brianem Yuzną przy Towarzystwie (1989), a przy charakteryzacji pomagał Kevin Yagher, zasłużony dla kina grozy głównie jako człowiek, który wykreował wygląd Freddy’ego Kruegera. Już samo to powinno stanowić wystarczającą zachętę dla każdego fana horrorów. Jeśli nawet cała seria o dzieciakach kukurydzy Wam zwisa i omijacie ją szerokim łukiem, to dla trójki warto zrobić wyjątek.
1996 – Dzieci kukurydzy IV: Zgromadzenie (reż. Greg Spence)
Studentka medycyny Grace (Naomi Watts) powraca do rodzinnego miasteczka Grand Island w Nebrasce, by zająć się chorą matką. Dziewczyna zatrudnia się jako pielęgniarka w lokalnym szpitalu i tam też będzie świadkiem pierwszych niepokojących zdarzeń, które nawiedzą tę spokojną miejscowość. Pewnej nocy wszystkie dzieci z Grand Island dostają wysokiej gorączki, wiele z nich wymaga hospitalizacji. Następnego ranka dzieciaki wracają do zdrowia, ale nie są już takie same jak wcześniej…
Czwarta część to przypadek ciekawy o tyle, że odcina się grubą kreską od wcześniejszych odsłon, jednocześnie proponując genezę przedstawionych w nich wydarzeń. Nie ma tu żadnego mumbo jumbo o „Tym, Który Kroczy Między Rzędami”, zaskakiwać może też brak nieustannego prezentowania pól kukurydzy, które do tej pory były siedliskiem całego zła. Jest za to dziecięcy kaznodzieja Josiah i jego prywatna wendetta, która — jak się okazuje — była przyczyną odpałów u młodzieży we wcześniejszych częściach serii. Poza tym jednak mamy tu typową najntisową jazdę na autopilocie, która przywodzi nieco na myśl Halloween 6: Przekleństwo Michaela Myersa z poprzedniego roku, notabene również wyprodukowane przez Dimension Films. Fabuła nie należy do przesadnie wciągających, napięcie jest znikome, ale cieszy brak małpowania ogranych chwytów z „jedynki” na rzecz nowego podejścia. No i znajdziemy tu sugestywny klimat, który w połączeniu z całkiem pokaźną ilością krwawych zgonów czyni ze Zgromadzenia znośny slasher. Taki, który ogląda się może bez wypieków na twarzy, ale też bez rosnącego znużenia. Warto również zwrócić uwagę na Watts w jej pierwszej pierwszoplanowej roli na dużym ekranie — jeszcze jeden dowód na to, że horrory z lat 90. były swoistą kopalnią młodych talentów (patrz choćby: casus późnych odsłon Teksańskiej masakry piłą mechaniczną) – oraz Karen Black w pomniejszej roli lekko nawiedzonej matki/babki.
1998 – Dzieci kukurydzy V: Pola grozy (reż. Ethan Wiley)
W 1996 roku Dimension Films wreszcie natrafiło na żyłę złota pod postacią serii Krzyk. Kontynuację przygotowano szybko, część druga wylądowała na ekranach kin już rok po pierwszej. Jednocześnie w gatunku slashera zapanowała nowa moda, którą nazwiemy na potrzeby niniejszego tekstu „małpowaniem Krzyku do oporu”, w którym to trendzie przodował w szczególności sam nowy guru nurtu, Kevin Williamson, odpowiedzialny również za scenariusze do Koszmaru minionego lata (1997) i Oni (1998) czy za reżyserię słusznie zapomnianego szrota pt. Jak wykończyć Panią T.? (1999). Włodarze Dimension Films z kolei postanowili wszystkie nadciągające projekty do hołubionego dzieła Wesa Cravena możliwie maksymalnie upodobnić, czego jedną z rozlicznych ofiar stała się również seria o Dzieciach kukurydzy.
Część piąta to typowy slasher przełomu wieków, wyposażony w nieciekawe, styropianowe postaci, pozbawione inwencji sceny mordów i klimat rodem z Jeziora marzeń albo innego syfiastego, plastikowego serialu dla nastolatek. Na wstępie poznajemy szóstkę bohaterów (z czego dwójka błyskawicznie ginie), którzy przemierzają amerykańską prowincję, by rozsypać gdzieś w szczerym polu prochy ich tragicznie zmarłego przyjaciela. Dzieciaki zatrzymają się na jeden dzień w małym miasteczku, które — jak się okaże — jest siedliskiem bachorów czczących Tego, Który Kroczy Między Rzędami…
Gdyby przyznawano laury dla najbardziej leniwego scenarzysty, Ethan Wiley z pewnością znalazłby się w ścisłej czołówce kandydatów do nagrody dekady. Pola grozy to niedbale skrojony zlepek gatunkowych klisz, w którym rządzą tanie jump scare’y, a samo podejście do tematu kukurydzianych małoletnich zabójców jest tak nieciekawe i pozbawione inwencji, że ciężko tu mówić o czymkolwiek innym, niż desperackiej próbie zachowania praw do franczyzy, nawet kosztem ukatrupienia jej. Bohaterowie bez wyjątku stanowią jedynie mięso armatnie, kolejne bezpłciowe figury rzucane pod kosy i noże. Najbardziej jaskrawy przykład stanowi postać odtwarzana przez młodą Evę Mendes, którą na starcie poznajemy jako beztroską idiotkę, po to by w połowie ni stąd, ni zowąd przemieniła się w nieukojoną w żałobie męczennicę. Część piąta może również poszczycić się najbardziej żałosną postacią lidera kukurydzianego kultu — wcielający się w niejakiego Ezekiela Adam Wylie to idealny wybór na następcę Macaulaya Culkina w dziesiątej odsłonie Kevina samego w domu, ale jako demoniczny dzieciak wypada koszmarnie wręcz słabo. No i grzech bodaj najpoważniejszy: równie niemrawe jak sam scenariusz, są tu sceny zabójstw, z których tylko jedna, ta dokonana na szeryfie przez rozpołowioną na wzór Coś (1982) głowę ziejącą ogniem jest w stanie zapaść w pamięć. Cała reszta to morze nijakości, którego rozkołysać nie są w stanie nawet gościnne występy Freda Williamsona, Davida Carradine’a i piły mechanicznej. Potwornie kiepski sequel.
cdn…
Pornograf i esteta. Ma gdzieś konwenanse. Do jego ulubionych twórców należą David Lynch, Stanley Kubrick, Gaspar Noé oraz Veit Harlan. Przyszedł ze śmiertelnego zimna, dlatego zawsze mu gorąco.