Juan López Moctezuma (1932-1995), znany w swoim kraju meksykański radiowiec zajmujący się jazzem, zapisał się w historii kina głównie jako producent filmów Alejandra Jodorowsky’ego. To też ponoć pomniejsza postać związana z Ruchem Panicznym, kręcącym się właśnie wokół persony wspomnianego słynnego Chilijczyka, Rolanda Topora i Fernando Arrabala. Tak się jednak złożyło (o czym wielu wolałoby chyba nie pamiętać, sądząc po niskich ocenach jego dzieł), że sam również reżyserował. Filmów zrobił kilka. Jego debiut La Mansión de la locura (The Mansion of Madness), będący luźną adaptacją Systemu doktora Smoły i profesora Pierza Edgara Alana Poego, zdobył nawet kilka wyróżnień na festiwalach, ale największy sukces (już w czasach VHS, nie w momencie premiery) autor odniósł kręcąc pewien horror. Ten rodzynek w jego filmografii oraz obraz unikalny dla całej grozy Meksyku nazywa się Alucarda i jest zdecydowanie (nie boję się tego powiedzieć) arcydziełem filmowej obskury.

Tytuł tego filmu to imię dziewczyny. Gdy przeczytamy je od tyłu będzie jasne, że to nawiązanie do słowa „Dracula”. Jeśli jednak chodzi o fabułę to scenariuszowi najbliżej do nowelki Carmilla Le Fanu. Trudno postrzegać ten tytuł jako wierną adaptację tego klasyka literatury wampirycznej, znajdą się jednak pewne punkty styczne pomiędzy obydwoma dziełami. Rzecz opowiada o dwóch nastoletnich dziewczynach – Alucardzie i Justynie – które żyją razem w sierocińcu prowadzonym przez siostry zakonne. Za sprawą spotkanego w lesie satyropodobnego cygana wchodzą odważnie w satanistyczne rytuały, uprawiając przy tym lesbijską miłość. Wkrótce potem jedna z bluźnierczych dziewcząt, Justyna, zapada na dziwną chorobę. Zaczyna być jasne, że została opętana. Wskutek odprawianych egzorcyzmów umiera, a następnie powraca, spektakularnie wstając z trumny. Zmartwychwstała dziewczyna najwyraźniej jest rządna ludzkiej krwi, jednak zostaje brutalnie uśmiercona. Trzecią istotną postacią dla tego niecodziennego dramatu jest bowiem Doktor Oszek (w tej roli jedyny znany szerzej aktor w obsadzie: Claudio Brook, który zagrał tu też wspomnianego cygana). Niczym Van Helsing, jest człowiekiem nauki, stykającym się z pradawnym złem. Natomiast sama Alucarda poprzysięga zemstę na zakonie odpowiedzialnym za śmierć jej kochanki i obdarzona przez diabła nadludzką mocą zaczyna brutalnie wcielać plan w życie.

Jeśli rozpoznaliście w tej fabule schematy charakterystyczne dla wampirzych filmów wytwórni Hammer, to trafiliście w dziesiątkę. Jest coś, co sprawia, że film Moctezumy atmosferą ociera się o dzieła słynnej brytyjskiej wytwórni. Z jego gatunkowością jest jednak tak, jak z Kretem Jodorowsky’ego, który kradł poetykę ze spaghetti westernów, ale w rezultacie był dziełem znacznie bardziej surrealistycznym niż najdziwniejsze z nich. Tu jest podobnie, tylko zamiast acid westernu dostajemy gotycki Hammer na bardzo silnym kwasie. Pozostaje pytanie, jak duży Moctezuma musiał mieć wpływ na formę filmów Jodorowsky’ego? Wszystko zamyka się w sferze domniemywań, ale po seansie Alucardy podejrzewam, że sporą.

Krytycy często podkreślają związki filmu Moctezumy z nunsploitation, ale to również bardzo dziwny przedstawiciel tego nurtu. Rzecz co prawda rzekomo dzieje się w XVII wieku, ale nie bardzo wiadomo gdzie (choć sceneria przypomina raczej Europę). Z racji tego, że film powstawał w tak ultrakatolickim kraju jak Meksyk, autor nie odważył się wplątać typowych zakonnic w fabułę. Zakon występujący w filmie składa się z kobiet chodzących w habitach podobnych do bandaży, przez co wyglądają one jak jakieś dziwaczne mumie. Zakonnice te nie mają wiele wspólnego z żadnym znanym człowiekowi obrządkiem. To dość dziwny zabieg, wzmagający jednak surrealistyczny wydźwięk filmu. Co ciekawe reżyser nie oszczędził Chrystusa i dość mocno wykorzystuje symbolikę krzyża oraz fakt okrutnej męki idola chrześcijan. Film ma też oczywiście wydźwięk antyreligijny.

Są teorie towarzyszące licznym refleksjom krytycznym (sporo się pisało w sieci o tym filmie), że Alucarda jest córką samego diabła. Być może jest to prawda, ale też nie ma innej postaci w całym widowisku, której można by kibicować, więc to dość przewrotne dzieło. Zmanipulowana przez Cygana dziewczyna staje się bez wątpienia zła i wkurwiona niczym Carrie. Srogo karze zakonnice i za pomocą magicznej mocy pali je żywcem. Te, płonąc, biegają w kółko jak oszalałe. W gniewnym pogromie zakonnic i zachowaniu Alucardy jest spora dawka histerii i delirium, co może zbliżać poetykę tego filmu choćby do Opętania (1981) Andrzeja Żuławskiego. Również aktorstwo dziewczyny grającej tytułową bohaterkę nosi znamiona totalnego szaleństwa, co tylko potęguje te skojarzenia.

Kolejnym elementem fabuły zbliżającym film Meksykanina do europejskiej grozy są obrzędy satanistyczne kojarzące się zdecydowanie z brytyjskim folk horrorem. Są to świetnie pomyślane, mocno obrazoburcze, pełne erotyki sceny, w których pojawia się sam diabeł. Robią wrażenie nawet w czasach świetności produkcji pokroju Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii (2015).

Ogólnie rzecz biorąc Alucarda to bardzo mocny obraz. Prócz tych wszystkich rzeczy, które już wymieniłem, zabrakło wzmianki o tym, że piszący o niej zestawiają ją chętnie z Diabłami Kena Rusella. Coś w tym na pewno jest. Ja natomiast, przez główne dziewczęce postacie i dużą dozę surrealizmu, znajduję styczne z takimi arcydziełami jak Waleria i tydzień cudów (1970) i Lemora: A Child’s Tale of the Supernatural (1975). Być może dzieło Moctezumy jest bardziej szorstkie, mniej artystyczne i (tak jak wczesne filmy Jodorowsky’ego) nieociosane, ale zawarty tu poziom surrealizmu zdecydowanie się zgadza z charakterem obu tych dzieł.

Jak wspomniałem we wstępie, umiarkowany sukces (jeśli w ogóle można o nim mówić) Alucarda osiągnęła dopiero w erze wideo. Przez odważne sceny satanistycznych rytuałów pasowała idealnie do krajobrazu wyrosłego na takich hitach jak Egzorcysta (1973) czy Omen (1976). Format wideo pozwalał też nierzadko na więcej, niż ekrany kinowe. Więcej krwi, surrealizmu, obskury. Dystrybuowany w Stanach pod różnymi tytułami, obraz Moctezumy stał się dziełem kultowym w niektórych kręgach. Ponoć trafił również do Polski i był dostępny na VHSie pod malowniczym tytułem Piekło. Na DVD wyszedł w USA w 2003 roku nakładem stajni Mondo Macabro. Wersji Blu-ray nigdy się nie doczekał (nie istnieje oryginalny negatyw z którego można byłoby zrobić master na HD).

Co do samego Moctezumy, zrobił jeszcze jeden istotny, również anglojęzyczny – bo Alucardę nakręcono w całości po angielsku! – film: To Kill a Stranger (1984). Na starość, ze względu na Alzheimera, reżyser wylądował na resztę życia w szpitalu dla psychicznie chorych. Co szokujące, ale też do bólu urocze, w 2011 roku powstał paradokument (Alucardo: Retrato De Un Vampiro) opowiadający o dwójce przyjaciół, fanatyków horrorów, którzy porywają reżysera dotkniętego amnezją i odwiedzają z nim miejsca związane z produkcją jego filmów, chcąc sprawić, by ich idol odzyskał pamięć. Niestety do tego obrazu nie dotarłem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *