Watch Me When I Kill (1977)
Il gatto dagli occhi di giada – reż. Antonio Bido
Włochy, końcówka lat 70., Padwa. W mieście zaczyna dochodzić do zbrodni, wpierw z zimną krwią zostaje zamordowany aptekarz, następnie giną kolejne, wydawałoby się, że niepowiązane ze sobą osoby. Przypadkowym świadkiem zbrodni na farmaceucie jest Mara (Paola Tedesco), młoda tancerka, zakochana ze wzajemnością w Lukasie (Corrado Pani). Zabójca poznaje jej tożsamość, kobieta staje się kolejnym celem psychopaty. Lukas rozpoczyna więc prywatne śledztwo i szybko trafia na ślad ukrywającego się zbiega Pasquale Ferrantego, który staje się głównym podejrzanym w sprawie – otóż ofiary seryjniaka uczestniczyły w procesie, w którym Pasquale został skazany. W trakcie poszukiwania wskazówek, na jaw wychodzi kolejna mroczna tajemnica z przeszłości, tym razem związana z wojną i traumą, jaką zostawiła ona w umysłach pewnej rodziny. Mara i Lukas znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Antonio Bido zrealizował swój pełnometrażowy debiut w 1977 roku, kiedy klasyczne giallo mystery było już pieśnią przeszłości, ewoluując w bardziej brutalne widowiska z elementami gore, co miało niemały wpływ na rodzący się nowy podgatunek horroru, slasher. Mimo to reżyser zrealizował obraz właściwie bez krwawych scen, co nie znaczy jednak, że bez napięcia. Miał też za sobą seans Głębokiej Czerwieni, kamienia milowego całego gatunku, który odcisnął wyraźne piętno na filmie Bido (swoją cegiełkę dołożyli także producenci, zmieniając na rynku włoskim oryginalny tytuł „Zabójstwa na zlecenie” na eksploatujący kino Argento „Kot o jadeitowych oczach”, co było zabiegiem wręcz nagminnym). Prócz tytułu, który nie ma nic wspólnego z samym filmem, Il gatto dagli occhi di giada ma kilka punktów stycznych z kinem Argento – jedna z ofiar ginie po uduszeniu, twarz innej zostaje spalona w piekarniku, zabójca dręczy je telefonami, które posłużą za wskazówkę do jego wykrycia (w ramach zadania domowego spróbujcie odnaleźć podobne sceny w filmach Daria), mamy nawet tajemniczy dom na wzór tego ze wspomnianej Głębokiej Czerwieni! Na dodatek współtwórcą muzyki jest były członek Goblinsów, Mario Lusini, tutaj wraz z Gianfranco Colettą występujący pod szyldem Trans Europa Express (koniecznie sprawdźcie ten soundtrack, jest na wskroś zjawiskowy!).
Mimo dużej ilości odniesień film Bido ma wiele do zaoferowania i nie jest jedynie kopią kina Argento – zafascynowany Nową Falą i kinem Alfreda Hitchcocka, reżyser postawił na solidnie wykonaną od strony realizacyjnej opowieść, w której liczy się intryga, dobry rytm i dochodzenie do odkrycia prawdy w sposób bliższy klasycznym dziełom sprzed lat. Na dodatek, plasuje się pośród niewielu włoskich dreszczowców poruszających tematykę traum wojennych (na myśl przychodzą jeszcze: znakomite Hotel Fear Francesco Barilliego i zupełnie nieobliczalne In the Folds of the Flesh Sergia Bergonzelliego, o którym to autorze pisał niedawno Caligula), czyniąc to w zaskakująco poważny i przekonujący sposób. W pamięci pozostają także ujęcia zabójstw, choć bezkrwawe to jednak wykonane przekonująco (vide: długa scena duszenia ofiary w wannie słuchawką od prysznica) i dobre, stonowane aktorstwo.
Na rynku włoskim film radził sobie całkiem nieźle, krytyka także doceniła warsztat reżysera i formalną biegłość; dystrybucja światowa ugięła się pod presją komercji, reklamując dzieło na rynku brytyjskim pod kolejnym już tytułem, zupełnie bezsensownym The Cat’s Victims (w filmie nie zauważyłem ani jednego mruczusia ważnego dla fabuły poza przebitkami na pseudo koci ryj ukazujący się widzowi podczas morderstw, którego użyłem w głównym banerze tej recenzji). Bido powrócił rok później do gatunku, tworząc równie udane, dziejące się w Wenecji mroczne giallo The Bloodstained Shadow, również będące na liście poleceń.
Rynek Blu-ray
88 Films, wydanie UK – Region B
Synapse, wydanie USA – Region Free
Pogo pod scenę, próchno wypierdalać!