Cité Obscure: Kunszt (1991)

Amerykański fotograf Peter Mandrake (Peter Coyote) przybywa do Brazylii, by skompletować zdjęcia do nowego albumu. W stolicy kraju poznaje uliczną prostytutkę Giselę (Giulia Gam), z którą się zaprzyjaźnia. Pewnego dnia dziewczyna zjawia się w mieszkaniu Petera i opowiada mu o pewnym kliencie, który jej grozi. Fotograf zgadza się uczestniczyć w przekazaniu przez Giselę tajemniczych dyskietek szantażującemu ją mężczyźnie. Do transakcji jednak nie dochodzi: dziewczyna zostaje zamordowana, a jej mieszkanie splądrowane. W obliczu opieszałości lokalnej policji Peter postanawia na własną rękę dowiedzieć się, kto stoi za śmiercią jego znajomej. Tak oto Jankes wkracza w mroczny półświatek Rio de Janeiro, świat handlarzy narkotykami i walk na noże…

Walter Salles zaczynał w latach 80. jako twórca dokumentów, by w kolejnej dekadzie zwrócić na siebie uwagę najpierw na terenie rodzimej Brazylii za sprawą dramatu Obca ziemia (1996), a następnie zyskać szeroką rozpoznawalność na całym świecie takimi tytułami jak Dworzec nadziei (1998), Dzienniki motocyklowe (2004) czy hollywoodzki remake japońskiego hitu kina grozy Dark Water – Fatum (2005). Kunszt to jego fabularny debiut, znacząco różniący się od późniejszych dokonań, których fanem notabene nigdy nie byłem.

Zasadniczo mamy tu do czynienia z neo-noirowym thrillerem, osadzonym w cokolwiek egzotycznej — przynajmniej dla widza wychowanego na jankeskich produkcjach — scenerii. Salles eksploruje przy okazji środowisko tzw. Persevs, brazylijskich nożowników biegłych w ulicznych walkach. Ich niekwestionowanym mistrzem jest bohater grany przez Tchéky’ego Karyo — zimna maszyna do zabijania, a zarazem mentor głównego bohatera, którego wprowadzi w arkana posługiwania się bronią białą. Sztuka ta pozwoli Peterowi pomścić śmierć Giseli i odpłacić się za krzywdy wyrządzone zarówno jemu, jak i jego partnerce (importowana z Anglii Amanda Pays). Bo Kunszt to również kino zemsty, tyle że podane w daleki od sztampy i konwencjonalnych wyobrażeń sposób: dla postaci odtwarzanej przez Coyote’a wendetta będzie przyczynkiem do podróży przez nieznany mu świat, Amerykę Południową, której nie znajdziemy w czasopismach i folderach podróżniczych. Niebezpieczny ląd szemranych konotacji, płatnych morderców, handlu narkotykami i bronią.

Z wierzchu mamy więc tradycyjną historię „bohatera z przypadku”, zwykłego obywatela, który uwikłany zostaje w aferę przerastającą jego możliwości. Salles doprawia gatunkowy schemat rytmem ulicy i parną atmosferą rozległych brazylijskich pustkowi. Efekt jest co najmniej intrygujący: to kino duszne, jak przystało na rasowego noira pełne ambiwalencji i niedopowiedzeń. Widzów nieprzywykłych do egzotycznych specjałów ucieszy z pewnością obecność międzynarodowej obsady, pośród której znajdziemy znajome twarze. Coyote wypada przekonująco jako głodny wrażeń everyman, który z łowcy sensacyjnych kadrów (gdy go poznajemy, zajmuje się fotografowaniem „kolejowych surferów”, dzieciaków, które — nierzadko kosztem własnego życia lub zdrowia — zabawiają się w jazdę na dachach pociągów i omijanie napotykanych na drodze przeszkód) przeistacza się w zabójcę z prawdziwego zdarzenia. Świetny jest sprowadzony z Francji Karyo jako nauczyciel i nemezis bohatera, postać ledwo naszkicowana, ale przez to jeszcze bardziej interesująca, kierująca się w swoich działaniach własnym kodeksem honorowym.

Kunszt bawi ponadto najbardziej, gdy gra z oczekiwaniami widza, na przemian pompując w fabułę gatunkowe klisze i wywracając je do góry nogami. Jest tu szczypta surrealnego podejścia, jak choćby w scenie napadu na mieszkanie Petera, zwieńczonego pokiereszowaniem go przez bandziorów i gwałtem na jego dziewczynie — nagle, ni stąd, ni zowąd, Salles wplata sekwencję iście Lynchowskich majaków nękających znajdującego się u progu śmierci bohatera. No i drugi plan, na którym znajdziemy postaci odtwarzane przez „lokalsów”: karzeł mafiozo, olbrzymi jednooki Indianin czy podstępny zabójca, który po godzinach uprawia róże. Razem tworzy to barwny, ekscytujący koktajl, pełen pozornie niepasujących do siebie elementów i smaków. Niejeden marzyłby o takim debiucie w swoim portfolio.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *